Zdobywcy Dzikiego Wschodu

Zdobywcy Dzikiego Wschodu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Młodzi Polacy decydują się na turystyczną eksplorację terenów byłego ZSRR
Pojechać na Zachód zawsze zdążą. Dziś pociąga ich Wschód, gdzie nie ma schronisk, szlaków, autokarów z przewodnikami i tresowanych wielbłądów. Odkrywają dzikie góry, szukają muzycznych korzeni lub zwiększają dawkę adrenaliny.

- Na wakacje na Zachodzie szkoda mi czasu. Wybiorę się tam na emeryturze - tłumaczy Katarzyna Skrzydłowska, dziennikarka. Z Czarnohory na Ukrainie wróciła zachwycona dziką przyrodą i ludźmi - zapraszali do domu, swój dobytek zostawiali pod jej opieką. Nocowała w chatach bez elektryczności, myła się w wodzie ze studni. Brak infrastruktury turystycznej - co zniechęca większość klientów biur podróży - jest zaletą tych terenów. - Nie ma tam pana przebranego za misia, z którym można sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie. Wszystko jest prawdziwsze - uważa.
Arkadiusz Szpryngwald od dziewięciu lat jeździ na Wschód co dwa, trzy miesiące. - Ukraina jest fascynująca pod wieloma względami, między innymi politycznym i historycznym. Na mnie największe wrażenie robi jednak dzika przyroda i ludzie - przyznaje. Zdarzało się, że pasterze zostawiali mu przed rozbitym w górach namiotem mleko i ser. Odchodzili bez słowa, zanim się zorientował. - Byłem w tych górach gościem, ich gospodarze dbali więc o mnie, nawet na odległość - mówi. Mimo że bez większych problemów można się tam porozumieć po polsku, przed pierwszym wyjazdem nauczył się ukraińskiego. Słuchał zachodnich stacji nadających w tym języku, czytał książki. Trudności z kontaktowaniem się z ludźmi doświadczył we wschodniej Ukrainie. Miano mu za złe, że nie mówi po rosyjsku.
- Mieszkańcy Ukrainy nie fascynują się Polską. Nie traktują nas jak okna na świat, co czasami próbują nam wmówić nasze media. Dopiero dzięki podróżom po Ukrainie zobaczyłem, jakimi nacjonalistami są Polacy, jak bardzo są zapatrzeni w siebie. To ciekawe doświadczenie - mówi Szpryngwald.
- Brud, obskurna knajpa, brak bieżącej wody na wakacjach w naszym kraju doprowadziłyby mnie do furii. Na Wschodzie traktuję je jako atrakcję. Wtedy wszystko jest do zniesienia - mówi Agnieszka Michalak, od lat wyjeżdżająca na wypoczynek do Rosji, Kirgistanu i na Ukrainę. Fundacja, w której pracuje, wysyła pracowników naukowych do krajów byłego ZSRR - próbuje walczyć ze stereotypami i łagodzić obawy wyjeżdżających na "nieznany, groźny, pełen przestępców Wschód". - Tam wszystko jest "bardziej": ludzie są bardziej wylewni i gościnni niż w Polsce, a jednocześnie łatwiej wpadają w gniew. Bałagan jest większy, a przyroda piękniejsza - dodaje Szpryngwald. Urzekła go barwna Huculszczyzna i archaiczne Polesie, gdzie najważniejszą osobą we wsi jest czarownik. Spotkał nawet takiego, który przy nim przegnał burzę, wrzucając do ognia pokrzywy i wypowiadając zaklęcia.
- Na Wschodzie, szczególnie w części azjatyckiej, jesteś nietykalny. Ludzie zrobią wszystko, by nic ci się nie stało. Pomocy nie szczędzą nawet kryminaliści - mówi Paweł Trzciński, antropolog. Na Syberii gościnność wobec innastrańca może oznaczać oddanie mu najcenniejszych rzeczy. - W pewnej miejscowości w Jakucji zaprowadzono mnie do szklarni, gdzie z dumą wskazano wyhodowane cztery marne pomidory. Tam nie rośnie nic, warzywa są na wagę złota. Wieczorem, podczas kolacji zobaczyłem te cztery pomidory na stole - wspomina. Wielokrotnie korzystał za darmo z samochodów, a nawet helikopterów, nie mówiąc o noclegach, za które też nie płacił. - Bez pomocy drugiego człowieka można tam zginąć i oni o tym najlepiej wiedzą - mówi.
Turyście pomagają zarówno mieszkańcy Syberii, jak i przedstawiciele lokalnych władz, często traktujący obcokrajowców jak dawną partyjną delegację. Dają przewodnika, hotel, wódkę. Cieszymy się na Syberii niezwykle dobrą opinią. Pierwszymi Polakami, którzy znaleźli się na tych terenach, byli wszak przedstawiciele inteligencji: oficerowie, lekarze, naukowcy. Turyści traktowani są jak ich potomkowie. - Gdy zepsuł się nam łazik i przez tydzień mieszkaliśmy u hodowców reniferów, jeden z nich zapytał, czy jesteśmy katolikami. Później pojechaliśmy gdzieś w środku nocy i dopiero na miejscu okazało się, że jesteśmy na terenie łagru. W pobliskiej miejscowości od jakiegoś czasu ludzie nie mogą spokojnie spać. Słyszą głosy mówiące w obcych językach. Miejscowa szamanka stwierdziła, że jedynym ratunkiem jest chrześcijański obrzęd. Nikt go nie znał. Ludzie na tych terenach czuli się winni. Oni bądź ich ojcowie za odcięte ręce uciekinierów z łagrów dostawali nagrody. Włos zjeżył mi się na głowie. W końcu zacząłem po cichu odmawiać "Wieczny odpoczynek..." - wspomina Trzciński.
Polscy zdobywcy Wschodu nie uważają Rosji za kraj szczególnie niebezpieczny. Według nich, znacznie gorzej jest w Ameryce Południowej czy nawet w Stanach Zjednoczonych. - Jeśli ktoś obnosi się z pieniędzmi, zachowuje hałaśliwie, jednym słowem: szuka guza, szybko go znajdzie - przyznają. Za niebezpieczniejsze uważa się tereny przed Uralem. Im bardziej na wschód, tym spokojniej.
- Ze strony ludzi nic nie grozi. Gorzej jest z przyrodą - mówi Tomasz Ejtminowicz, prawnik, który w okolicach Bajkału, trzy dni drogi od ludzkich osad, spotkał niedźwiedzia. Nie miał broni, gdyby więc zwierzę zaatakowało go, byłby bez szans. Udało mu się wycofać, ale podczas kolejnych dni wędrówki wszędzie, nawet w kłodach drzew, widział niedźwiedzie. - Czułem się wobec natury bezbronny. Syberia to wyzwanie. Jest dzika, nie spenetrowana nawet przez miejscowych - mówi.
Polacy podczas podróży po Wschodzie często zachowują się inaczej niż na Zachodzie. Mają ułańską fantazję, czują się najważniejsi, na wszystko ich stać. Od kilku lat ceny - przynajmniej w większych miastach - są wyższe niż w Polsce, na Syberii mniej więcej dwukrotnie. Im dalej od miasta, tym drożej. Wszystko trzeba dowieźć. Obowiązują też podwójne ceny w komunikacji - dla miejscowych i obcokrajowców. Wyjeżdżający na Syberię wcześniej dowiadują się, gdzie są polskie parafie. Korzystać z ich pomocy należy jednak w ostateczności. Księża zaczynają już narzekać na uciążliwych rodaków, którzy bez skrupułów korzystają z ich gościny przez kilka tygodni.
Bez znajomości rosyjskiego można oczywiście na Syberii przeżyć, ale pobyt szybko staje się nudny. Monotonna jest zarówno tajga, jak i miasta zbudowane z takich samych szarych, betonowych domów. - Dopiero rozmowa z ludźmi pokazuje całe bogactwo tego terenu - historii, życiorysów. To wyjątkowo twardzi i interesujący ludzie, pochodzący z całego imperium. Taką mieszankę trudno znaleźć w innych miejscach - mówi Trzciński. Na Syberii żyją Rosjanie, Polacy, Żydzi, Kozacy, Chińczycy, nie licząc autochtonów - Buriatów i Jakutów. - Na placu w jakiejś syberyjskiej miejscowości stał stół. Co jakiś czas ktoś od niego wstawał, ktoś inny się dosiadał. W końcu dołączyliśmy się również my. Przez kilka dni nieustannie trwała rozmowa o tym, skąd kto pochodzi i jakie były losy jego rodziny. Tylko bohaterowie się zmieniali - wspomina Ejtminowicz. I jego fascynuje klimat dawnego sowieckiego imperium.
Na Wschód trzeba pojechać po coś. Piotr Piszczatowski udaje się tam po muzykę. Wprawdzie z wykształcenia nie jest muzykologiem, lecz po białoruskich wsiach tropi stare pieśni religijne. Nagrywa je i przywozi do Warszawy, do Domu Tańca. - Na Białorusi ludzie na wsi grają wyłącznie dla siebie. Nikt z miasta nie uczył ich grać i dlatego jest to tak prawdziwe. W tę muzykę ingerowano znacznie mniej niż w Polsce - mówi. Jego największym przeżyciem było wysłuchanie pieśni liczącej kilkaset lat, z melodią z wieków średnich i o pogańskich korzeniach. - Gdy staruszki śpiewają, że wiosna przyszła, czuje się, że sprawia to pieśń. Wierzą, że to pieśń wykonana w odpowiednim momencie, czyni wiosnę, a nie odwrotnie. To daje tej muzyce ogromną energię - mówi Piszczatowski. Ostatnim jego odkryciem był chór złożony wyłącznie z mężczyzn. Dotychczas sądził on, że śpiewanie w chórze pogrzebowym traktowane jest jako zajęcie kobiece. - Słychać było, że oni naprawdę wysłali tego nieboszczyka prosto do Pana Boga.
Na Białorusi nie ma ruchu turystycznego. Gościnność - podobnie jak na Ukrainie czy w Rosji - może przytłoczyć. Gość musi zjeść i wypić wszystko, co się przed nim postawi. Nie ma problemów językowych. Można mówić po polsku, po rosyjsku lub "po prostu", jak określają swój język - odmianę białoruskiego bądź ukraińskiego - miejscowi chłopi. - Dla znajomych z Mińska bądź Grodna ci ludzie to ciemnota, która tylko psuje im szyki, głosując na Łukaszenkę. Oni zaś żyją poza historią, poza polityką - mówi Piszczatowski.
Wschód to raj dla amatorów gór. Nie ma jednak co liczyć na szlaki, schroniska czy dokładne mapy. Dlatego studenckie kluby górskie z Polski urządzają sprawdziany swoim członkom na Białorusi bądź Ukrainie. Idealne na początek są Karpaty Wschodnie - niewysokie, dzikie i bliskie. Map nie ma. Niektóre można sprowadzać z Zachodu, odnaleźć w Internecie bądź żmudnie szukać w Rosji. Można też korzystać z przedwojennych map polskich. - Za wschodnią granicą czekają dzikie, piękne góry. Można się od nich uzależnić - tłumaczy swoją fascynację Anna Kleczek, studentka polonistyki. Odwiedziła między innymi Chibiny na Półwyspie Kolskim, Ural subpolarny. W zeszłym roku pojechała w góry Tien-szan w Kirgistanie. Była w grupie pierwszych od roku turystów.
- Góry na Wschodzie są wysokie, piękne i dostępne - mówi Karolina Góralska, studentka prawa, która zdobyła liczący ponad 5600 m n.p.m. Elbrus w Kaukazie. Nie ma tak wysokiej góry w Europie, ale na wyprawę na niższy o 800 m Mont Blanc nie byłoby jej stać. Tu największym wydatkiem był bilet z Terespola do Mineralnych Wód. Kosztował 50 USD. Przed przyjazdem do Rosji była przekonana, że to kraj pełen przestępców czyhających na zagranicznych turystów. - Na wszelki wypadek zabraliśmy z sobą najgorsze zegarki i aparaty fotograficzne... Już na miejscu zostawialiśmy u miejscowych na ponad tydzień worki pełne naszych najcenniejszych rzeczy. Oczywiście, nic nie ginęło - mówi.
Chodzenie po górach Północy jest szczególnie ciekawe w lipcu, gdy są białe noce - można wędrować nieustannie. Przerwę na nocleg robi się wówczas, gdy się jest zupełnie wyczerpanym. Nocą mniej dokuczają komary i meszki, prawdziwa zmora tych terenów. Od ich jadu można dostać wysokiej gorączki. Często są tak dokuczliwe, że moskitiera musi chronić twarz. - Gdy chodzi się po Alpach, trudno zapomnieć, że jest się kolejnym turystą. Wprawdzie na Wschodzie ma się świadomość, że wielu wcześniej już tu było, czuje się jednak, iż jest się na tej górze pierwszym i ostatnim - mówi Karolina Góralska.

Więcej możesz przeczytać w 39/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.