Dzień baz głowy

Dodano:   /  Zmieniono: 
22 wrzśnia zorganizowano we Francji i Włoszech "Dzień bez samochodu w mieście". Na obrzeżach stref wyłączonych z ruchu samochodowego w Paryżu powstał w gopdzinach szczytu nieopisany bałagan.
Uroczyście protestuję przeciwko rozprzestrzenianiu się operacji pod nazwą "Dzień bez samochodu w mieście" - z pełną świadomością, że mój protest jest izolowany i spotka się natychmiast ze słusznym odporem wszystkich sił postępu. I tak powinno być. Precz z indywidualnym marudzeniem, u którego korzeni zawsze łatwo znaleęć egoizm, hedonizm, a w najlepszym razie prywatne alergie. Z pokorą przyznaję, że owszem, cierpię na różne takie uczulenia. Na przykład obsypuję się brzydkimi ropiejącymi krostami, kiedy każe mi się uczestniczyć w różnego rodzaju Dniach - od Dnia Kobiet po Dzień Strażaka. Nie ma jednak co ukrywać, że w wypadku Dnia bez samochodu w mieście efekt tej ogólnej alergii ulega wzmocnieniu wskutek nagromadzonych od lat pokładów sobkostwa i wygodnictwa.
Przez wiele lat wzrastałem w przekonaniu, że ludzie wymyślili samochód po to, by usprawnić sobie życie i uczynić je bardziej wygodnym, by poruszać się szybciej i być maksymalnie niezależnym od kaprysów i niedostatków transportu zbiorowego. Obawiam się, że będzie trudno mnie przekonać, iż samochód nie spełnia tych oczekiwań albo że dążenie do takiej wygody i niezależności jest czymś nagannym. Przyznaję jednak, że używanie samochodów w skali masowej w dużych miastach zrodziło skutki uboczne, które nie tylko ograniczają korzystanie z owej wygody i niezależności (korki i kłopoty z parkowaniem), ale także szkodzą zdrowiu (zanieczyszczenie powietrza).
Jak temu zaradzić? Istnieją co najmniej dwie szkoły myślenia. Pierwsza wywodzi się ze spostrzeżeń, że jak się zabroni posiadania psów, to nie będziemy wdeptywać w ich kupki na chodnikach, jak się wykastruje wszystkich mężczyzn, to liczba gwałtów spadnie do zera, jak przestaniemy uczyć dzieci pisać, to nie będą one robić błędów ortograficznych. Wszystkie te spostrzeżenia są słuszne i prowadzą do logicznego wniosku, że jeżeli wyrzuci się samochody z miast, to nie będzie tam korków, a w powietrzu nie będą się unosić spaliny.
Druga szkoła opiera się na spostrzeżeniu, że wylewanie dziecka z kąpielą rzadko prowadzi do pomyślnych skutków. Jej zwolennicy postulują zatem, aby przestać sobie łamać głowę nad tym, jak zmniejszyć liczbę aut lub jak je usunąć - a skoncentrować wysiłki umysłu i budżetu na tym, jak zmniejszyć ich szkodliwość i jak skusić właścicieli samochodów, by je racjonalniej użytkowali. Katalizatory, eksperymenty z silnikami elektrycznymi i z paliwami czystymi - to jedna z popieranych przez nich dróg wyjścia. Inna - to próby uspołecznienia samochodów indywidualnych w okresach dojazdów do pracy. Tak więc - jak premiować kierowców, zabierających z sobą inne osoby jadące w to samo miejsce (np. na jedynej płatnej autostradzie dojazdowej do Paryża przewidziano taryfy ulgowe dla samochodów przewożących w godzinach szczytu przynajmniej trzy osoby)? Albo - jak spowodować, żeby ten sam samochód był używany przez wiele różnych osób i tylko wtedy, kiedy jest im naprawdę potrzebny (ciekawe rozwiązanie, tzw. car-sharing - ?dzielenie się samochodem?, proponuje w Europie niemiecka firma braci Petersenów i amsterdamska firma Autodelen)?
Nie ukrywam, że jestem sympatykiem tego drugiego kierunku myślenia, ale muszę przyznać, że widowiskowe sukcesy odnosi ostatnio ten pierwszy. 22 września zorganizowano we Francji i Włoszech ?Dzień bez samochodu w mieście?. By dać dobry przykład, francuscy ministrowie poruszali się tego dnia pieszo, na rowerach albo elektrycznymi renault clio. Prowadzi to do najważniejszego praktycznego wniosku z tego ?Dnia?: oto ministrowie udowodnili, że zupełnie nie są im potrzebne drogie limuzyny służbowe, kupowane za pieniądze podatników. Pozostałe wnioski są druzgocące. Na obrzeżach trzech stref wyłączonych z ruchu samochodowego w centrum Paryża powstał w godzinach szczytu nieopisany bałagan i korki jeszcze gorsze niż w normalnych warunkach. Na ponad stu drogach wjazdowych do tych stref rozstawiono ponad sześciuset (!) policjantów - tak jakby policja w aglomeracji paryskiej nie miała nic lepszego do roboty, tylko stać na rogatkach i kłócić się z rozwścieczonymi kierowcami. Ogłoszono wprawdzie z dumą, że zanieczyszczenie powietrza spadło, ale przyznano równocześnie, że taki jednodniowy efekt nie ma cienia wpływu na jego ogólny poziom. Zapewniano, że celem operacji jest ?uczulenie? kierowców na problem ochrony środowiska i uświadomienie im, że można się poruszać inaczej niż samochodem. Rezultat? 64 proc. Francuzów przyznaje w sondażu, że ruch samochodowy doprowadza do nieznośnych skutków. Równocześnie 68 proc. zapowiada, że będą bardzo niezadowoleni, jeśli zabroni się tego ruchu w ich dzielnicy, a 40 proc. twierdzi, że w takim wypadku przeprowadziliby się tam, gdzie wolno jeędzić autem. Krótko mówiąc, są całym sercem za polepszeniem jakości powietrza i płynności jazdy, ale gdyby ktoś chciał im wyrwać kierownicę z rąk, musiałby wpierw te ręce odpiłować. Możewięc jednak zainteresować się tą drugą szkołą?



Więcej możesz przeczytać w 40/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.