Poczta

Dodano:   /  Zmieniono: 
Déjá vu
Nie da się zaprzeczyć, że "Gwiezdne wojny. Część I" nie są dziełem sztuki, jakie chcielibyśmy oglądać w kinie (i nie tylko), ale wydaje mi się, że redaktor Wiesław Kot obejrzał ten film z wyraęnie złym nastawieniem, więc odebrał go tylko w ciemnych barwach ("Déjá vu", nr 38). To prawda, że znaki kulturowe są jednoznaczne i "uproszczone aż do bólu". Prawda, że fabuła pozostawia wiele do życzenia i głównym bohaterem filmu zdaje się być system komputerowy umożliwiający ożywienie najdziwniejszych istot. Te i inne zarzuty redaktora Kota są prawdziwe. A jednak nie dojrzał pan redaktor tego, co różni produkcję Lucasa od tylu innych filmów amerykańskich: baśniowości. W czasach, kiedy młodzież ogląda głównie filmy akcji albo horrory (co jest horrorem samo w sobie), pojawiła się filmowa baśń, na którą publiczność (nie tylko młoda) chodzi tłumnie. Lepiej, żeby młodzież była zauroczona rycerzami Jedi, niż brała sobie za przykład wątpliwych bohaterów kina akcji. Baśniowość ?Gwiezdnych wojen? jest bardzo prosta: jest dobro, jest zło, odwieczna między nimi walka, w której dobro zwycięża. I dobrze. Roboty należące do Imperium są bezosobowe i nie mają w ogóle twarzy, bo to głównie one giną - prawie żadnemu ?ludzkiemu? bohaterowi nic się nie dzieje, nawet sceny bitwy są pokazane praktycznie bez rozlewu krwi. Również śmierć głównego bohatera, rycerza Jedi, nie jest podlana farbą. Dlaczego? Bo to jest film dla młodzieży i dla dzieci. Choć od filmów dla młodej widowni należy wymagać więcej niż od tych dla dorosłych, nie ?wieszajmy psów? na Lucasie, bo w czasach, kiedy na ekranie przeważnie leje się krew, potrafił zrobić film, na który młodzież idzie tłumnie, a wychodząc z kina, ma poczucie, że ktoś opowiedział im ładną bajkę. Może jest to warte odrobiny wyrozumiałości?

ALEKSANDRA WIERUCKA Gdańsk


Jestem fanką serii filmów Lucasa. Zdziwiło mnie podejście redaktora Wiesława Kota do "Phantom Menace" (polskie tłumaczenie tytułu pomińmy milczeniem). W swoim artykule ocenił on tę bajkę dla dzieci tak, jakby ów film przeznaczony był dla widzów dorosłych. W tekście pada zarzut: "wątlutka fabuła". A przecież w filmie dla dzieci fabuła powinna być prosta, bez niedomówień i skojarzeń typowych dla Bergmana czy Wajdy, zło i dobro powinny być wyraęnie rozdzielone, a bohaterzy - prawi i szlachetni. Redaktor Kot pisze "film jest pogodnie harcerski: przeżywania przygód nie mącą chłopcom w żadnym wieku ciągoty ku płci przeciwnej". Ale przecież to nie serial "Beverly Hills" - Anakin ma dopiero dziewięć lat, a rycerze Jedi, poświęcający życie republice, to prawie zakon. Autor artykułu znajduje podobieństwa między filmem Lucasa a "Potopem". Trudno mi sobie wyobrazić, że autor "Gwiezdnych wojen" oglądał film Hoffmana i tak się nim zasugerował. Wielka szkoda, że na czas oglądania obrazu Lucasa redaktor Kot nie stał się dwunastoletnim chłopakiem marzącym o przygodach, rycerzach i kosmosie. Może nie byłby tak surowy w ocenie. "Gwiezdne wojny" odniosły sukces nie ze względu na fabułę, ale z powodu odwołania się do marzeń z dzieciństwa, tkwiących głęboko w każdym z nas.

OLGA KOWALSKA
[email protected]



Zdobywcy Dzikiego Wschodu
Artykuł "Zdobywcy Dzikiego Wschodu" (nr 39) przywiódł mi na myśl niedawno odbytą wycieczkę "Śladami bohaterów ťTrylogiiŤ Henryka Sienkiewicza". Na Ukrainie zwiedzaliśmy m.in. Zbaraż, Kamieniec Podolski oraz Chocim. Dla mnie jako miłośnika "Trylogii" największym przeżyciem był oczywiście pobyt w Kamieńcu Podolskim. Znajduje się tam pomnik Michała Jerzego Wołodyjowskiego z piękną sentencją "Ţycie to szereg poświęceń". Kamieniec Podolski jest pięknie położony, a obecnie trwają prace nad odbudową zarówno części zamkowej, jak i samego miasteczka. Warto również odwiedzić Chocim, cudownie położony nad samą rzeką, na skale. Zamek, który zachował się w zadziwiająco dobrym stanie, otoczony jest nasypami i murami. Na Ukrainie do dzisiaj można spotkać Polaków, nawet w odległych wioskach. Wielkim wzruszeniem była dla mnie wizyta w wiosce Okopy (kilka kilometrów od Chocimia), gdzie znajdują się okopy Świętej Trójcy. Do naszego autokaru podeszła staruszka, która powitała nas najczystszą polszczyzną, opowiedziała nieco o miejscowości i o sobie.

EDMUND SZCZESIAK redaktor naczelny "Wieczoru Wybrzeża"


Od autora: Tak, to bardzo możliwe, że się pomyliłem. Na dworcu głośno huczał akurat megafon, jakieś biedne dziecko obok mnie dostawało pranie od swej mamusi i widocznie ęle słyszałem, gdy mi się ta dziennikarka przedstawiała. Usłyszałem słowo "wybrzeża", a to, co było przed tym słowem, sam sobie dodałem. Nawet jednak, gdyby ona była z "Wieczoru Wybrzeża" (wiem, że nie była!) - to chcę powiedzieć, że dworowanie sobie z gazety nie było moim zamiarem. Kpiłem z tej panny, z jej sposobu uprawiania zawodu, z jej tłumaczenia się. Cały "Wieczór Wybrzeża", który szanuję jak zawsze, gorąco pozdrawiam i jeszcze goręcej przepraszam. .

JĘDRZEJ CHMIELEWSKI
[email protected]

Więcej możesz przeczytać w 40/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.