Nadgorliwość akwizytora

Nadgorliwość akwizytora

Dodano:   /  Zmieniono: 
W poprzedniej epoce w mediach liczyło się przede wszystkim, kto mówi, teraz liczy się, kto słucha
- przypomniał prof. Walery Pisarek na wstępie III Forum Kultury Słowa (Białystok, 30 września - 2 października), poświęconego językowi w mediach. Gazety zupełnie niedawno porzuciły rolę agitatorów na rzecz roli akwizytorów. W epoce poprzedniej dziennikarze musieli się wypowiadać tak, by zyskać przychylność zwierzchników, dzisiaj zależy im raczej na pozyskaniu przychylności odbiorcy. Najczęściej odbywa się to ze szkodą dla polszczyzny.
Prof. Jan Miodek piętnował fonetyczną nadgorliwość rodaków, ślepo zafascynowanych angielszczyzną do tego stopnia, że imię greckiej bogini wymawiają - wzorując się na wytwórni obuwia - jako ,,Najki z Samotraki". Słynna scena biblijna w ich interpretacji to walka ,,Dejwida z Goliatem", starożytny poeta nosi współczesne miano ,,Werdżili", a swojski Wałbrzych wymawiany bywa jako ,,Łołbrzych". Przewrót nastąpił również w morfologii. Z angielskiego żywcem kalkowane są zestawienia typu: lego nagrody, rock encyklopedia, Bieszczady tour czy Sopot Festival. Angielski z dużym powodzeniem zakorzenia się w stylistyce. Od młodych użytkowników języka słyszymy coraz częściej, że było ,,full ludzi", a poczciwa Cracovia już w naściennych napisach nie bywa nazywana ,,Pany", lecz ,,King".


Dziennikarz nie chce być dla odbiorcy autorytetem, woli zostać kumplem

W mediach triumfuje moda na ,,luz" językowy, który ma przekonać odbiorcę, że piszący i prezentujący się w radiu czy telewizji to nie mentor, autorytet, kolejny pedagog, lecz przyjaźnie nastawiony kumpel. Jemu wypada artykuł o wakacjach zatytułować: ,,Olewamy szkołę". Wulgaryzmy zakorzeniły się zresztą i przemieszały w mediach z nowym rodzajem pustosłowia. ,,Wiesz, w pierwszym zespole było, kurna, jakby super" - mówi muzyk rockowy indagowany przez dziennikarza TVN. Rzadko który zwolennik mowy dosadnej, posługując się nią w sytuacji publicznej, zadaje sobie dzisiaj trud uprzedzenia słuchacza zwyczajowym: ,,jak to się brzydko mówi...". Nadawca także rzadko ,,wypikuje" wulgaryzm. Konsekwencje są oczywiste: tworzy się nowa norma językowa, lansowana przez media.
Nasila się też tendencja odwrotna - publicyści przejęci postawą godnościową dodają sobie powagi przez nadużywanie skompromitowanych - wydawałoby się - ostatecznie wyrażeń opisowych. To w ich wypowiedziach ,,dokonuje się otwarcia", leki nabywa się w ,,punkcie aptecznym", a nie w aptece, piorun nie uderza, podpalając, lecz ,,odnotowuje się fakt zapalenia się od pioruna".
Same media dość gremialnie zrzekły się ostatnio roli autorytetu językowego, zgodnie z założeniem, że nareszcie mogą przemawiać do słuchaczy ich językiem. To próba przeniesienia studia do mieszkania i biura, w którym znajduje się odbiorca (także klient na rynku reklamy!), bez specjalnego naruszania jego przyzwyczajeń. Prezenterzy radiowi i telewizyjni czy publicyści popularnych gazet chcą się zjawiać w mieszkaniach widzów w sposób jak najmniej krępujący. Nie powinno więc dziwić, że autor audycji radiowej, zamiast przejść do konkretów, marudzi lub opowiada banały ,,na rozbieg" - on zachowuje się tak samo jak jego klient, który słucha radia, przyrządzając w tym samym czasie jajecznicę. I łatwiej przyjmuje zapowiedź ,,rozwodnioną" i podaną w niedbałej polszczyźnie, ponieważ urywane zdania proste lub ich równoważniki odpowiadają stopniowi jego roztargnienia.
Taka taktyka nie musi - podkreślali znawcy - powodować wyłącznie psucia języka. Politycy omawiający w studiu telewizyjnym zawiłe problemy z zakresu gospodarki czy legislacji konstytucyjnej często posługują się metaforami, dzięki czemu świat wielkiej polityki może być zrozumiały dla przeciętnego wyborcy. Dlatego program ,,W centrum uwagi" zyskuje na jasności, kiedy jego goście uciekają się do kolokwializmów, nazywając projekty ustaw ,,pakieciątkiem", albo używają metafor, mówiąc o ,,graniu państwem", o współpracy koalicjantów, która ,,zaiskrzyła", czy o ,,reformie pierwszej potrzeby". Dość korzystnie dla mediów wypada - zdaniem naukowców - zestawienie taktyki prowadzenia programów informacyjnych w ,,telewizji Macieja Szczepańskiego" z dzisiejszą. W latach 70. nad rozmową panował dziennikarz, który wywoływał dyskutantów do odpowiedzi, a ci zabierali głos wyłącznie w naznaczonych im ramach, najczęściej ,,zgadzając się z przedmówcą". Współcześnie dziennikarz jest jedynie świadkiem debaty, rozmówcy nie pozwalają nad sobą panować, znacznie częściej wchodzą w polemikę, co wyostrza ich stanowiska. Jest to proces nieodwracalny - w demokratycznym państwie niemożliwy jest powrót do nowomowy sugerującej podział polityczny na wtajemniczonych i bierny elektorat, który można karmić ogólnikami.

Więcej możesz przeczytać w 41/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.