Partia zawodowców

Dodano:   /  Zmieniono: 
Po czym można poznać dobrego polityka?
W książce ,,Diplomacy" Henry Kissinger nie ukrywa podziwu dla skuteczności polityki zagranicznej Stalina. Była ona skuteczna, albowiem w trakcie II wojny światowej i po jej zakończeniu dyktator potrafił wykorzystać zarówno sprzyjające, jak i niesprzyjające okoliczności, najpierw we współpracy z Hitlerem, a następnie w sojuszu z aliantami, dla niebywałego umocnienia i rozszerzenia imperium sowieckiego. Czy jednak w polityce tej można się dopatrzyć cech odpowiedzialności? A patrząc dziś na gruzy sowieckiego imperium i biedę Rosjan z wielkim wysiłkiem starających się odnaleźć w świecie, od którego tak starannie byli odizolowani, a który tak bardzo się rozwinął, czy można się zgodzić, że Stalin był skuteczny?
Po kataklizmie I wojny światowej na arenie europejskiej pojawiły się dwa zjawiska. Z jednej strony, próba narzucenia ładu europejskiego, który w sposób trwały miał ograniczyć potęgę Niemiec. Ponieważ ład ów ubezwłasnowolnił Niemcy w stopniu nieproporcjonalnym do poniesionej przez to państwo klęski militarnej, można było z góry przewidzieć - jak uczynił to ekonomista Keynes - nietrwałość postanowień wersalskich. Z drugiej strony, pojawił się szczególny rodzaj idealizmu, związanego z osobą amerykańskiego prezydenta Wilsona. Właśnie ów idealizm wsparł dążenia niepodległościowe narodów Europy Wschodniej, w tym aspiracje Polaków. Nieprzewidywalność i izolacja Rosji Sowieckiej oraz niechęć Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych do angażowania się w jakiekolwiek sojusze obronne doprowadziły do katastrofy. Można by tu zaproponować rozróżnienie (dalekie echo Maxa Webera) między etyką pryncypiów a etyką odpowiedzialności. Wobec faszyzmu wilsonizm był jedynie niebezpiecznym złudzeniem: aż trudno dać wiarę, że poważni ludzie chcieli powstrzymać ekspansjonizm Mussoliniego czy Hitlera za pomocą odium międzynarodowej opinii publicznej. Polityka premiera Chamberlaina oparta była na odpowiedzialności za bezpieczeństwo imperium i pokój - na wierności ponaddwusetletniej tradycji brytyjskiej polityki appeasement. Obie polityki doprowadziły do tragedii. Obie okazały się nieodpowiedzialne i nieskuteczne.
Edmund Burke wszedł w konflikt ze swoim elektoratem z Bristolu, gdzie zaczął argumentować publicznie na rzecz uznania przez Wielką Brytanię niepodległości Stanów Zjednoczonych. Jako reprezentant kupców z Bristolu działał - wbrew ich doraźnym interesom - na rzecz utraty monopolu na handel z amerykańską kolonią. Burke był jednak przekonany, że w dłuższej perspektywie próby utrzymania kolonii są skazane na niepowodzenie. Wybrał postawę polityka odpowiedzialnego wobec wiedzy i zdrowego rozsądku i tym samym sprzeniewierzył się swej odpowiedzialności wobec wyborców. Tragedia Antygony ma podobną konstrukcję - podległość władzy politycznej znalazła się w sprzeczności z szacunkiem należnym bogom i obyczajom.
Trzy wzorce: sprawny menedżer, przykuci do zasad tradycjonaliści i idący pod prąd poglądów elektoratu, otwarty na świat przywódca. Tylko Burke okazał się odpowiedzialny i skuteczny. (...)
To, że jakość ,,usług politycznych" jest ważna dla poziomu aktywności obywatelskiej, nie ulega wątpliwości - ludzie nie kupują złych towarów i usług. Chyba że muszą, a z polityką tak nie jest. Trzeba też pamiętać, że politycy zarządzają wielkimi projektami o wielkim znaczeniu dla naszego osobistego i społecznego powodzenia i angażującymi nasze pieniądze. Dlatego sprawa ich kwalifikacji zawodowych i moralnych ma pierwszorzędne znaczenie dla wspólnoty.
Ponieważ w dalszej części padnie wiele surowych ocen, trzeba koniecznie powiedzieć, że nasi działacze państwowi korzystnie wyróżniają się na tle regionu. Sądzę, że główną przyczyną niepowodzeń Rosjan, Białorusinów, Ukraińców czy Słowaków jest niski poziom ich elity politycznej. Nie była ona w stanie określić celu wspólnego wysiłku ludzi, wyjaśnić go, zorganizować obywateli wokół kolejnych zadań. I wykazała się zdumiewającym egoizmem, podatnością na korupcję daleko przekraczającą to, co obserwujemy w Polsce. Choć słusznie narzekamy na naszych polityków, to jednak nie sprawili nam takiego wstydu, jak zrobił to Ukraińcom jeden z ich byłych premierów - został zatrzymany na granicy francusko-szwajcarskiej, gdy posługując się panamskim paszportem, jechał, by wybrać z bankowego konta ukradzione pieniądze. O tym trzeba pamiętać. (...)


Polityka stała się zawodem takim jak każdy inny. Nowoczesne państwo wymaga sprawnych menedżerów

Współczesne państwo wymaga dziś od polityków, aby byli przede wszystkim fachowcami od zarządzania dużymi projektami. Nie przywódcami plemiennymi, bo naród to już nie wspólnota plemienna, ale społeczeństwo obywatelskie. Nie charyzmatycznymi pomazańcami, bo państwo nie jest już niezależnym bytem, autonomiczną instytucją. Przede wszystkim kierownikami wielkich projektów, składających się na zakres kompetencji państwa. I tak właśnie rozumieją dziś swoje zadanie politycy zachodni - polityka stała się zawodem takim jak każdy inny. Teoretycznie przygotowują do niej wyspecjalizowane szkoły i fakultety. Praktyki dostarczają różne młodzieżówki, stowarzyszenia, związki zawodowe. Partie - cechy, samorządy czy korporacje, by odnieść się do innych grup zawodowych - typują kandydatów do egzaminów mistrzowskich, którymi są wybory. Kryteria doboru są normalne: starszeństwo, zasługi, wiedza, talent. Wśród mistrzów też oczywiście obowiązuje zasada starszeństwa, ale ta może być załamana przez udane wyzwanie rzucone partyjnej starszyźnie - odmiennie niż w innych zawodach w polityce liczy się nie tylko dorobek życiowy, ważna jest umiejętność wygrywania wyborów, tak partyjnych, jak i powszechnych.
Dochodzimy tu do ważnej trudności. Nowoczesne państwo wymaga sprawnych, doświadczonych menedżerów. Takich poszukują obywatele, takich starają się przygotować partie. Metodą naboru tych menedżerów jest jednak konkurs publiczny; ogromną rolę odgrywa w nim reklama i te cechy kandydatów, które ułatwiają lub utrudniają atrakcyjną prezentację. To tak jak z produktami - konsumenci poszukują jakości, ale są też bardzo wrażliwi na opakowanie. Często do tego stopnia, że opakowanie uznają za element poszukiwanej jakości. Stąd trudno partiom uniknąć wpadek, ale z reguły dostarczają dobrych zawodowców.
To na Zachodzie, a u nas? Odpowiedzią niech będzie taki oto tytuł w ,,Życiu": ,,Cena lokalnej kariery. Gdańscy działacze Akcji Wyborczej Solidarność płacą nawet 4 tys. zł za miejsce na liście wyborczej do rady miasta". Nie twierdzę, że ,,przedpłata" jest jedynym sposobem naboru polityków, ale musi być ważnym, skoro tak złe zbierają oceny. Sprawa doboru działaczy - sposób ich wyszukiwania, formowania, szkolenia, testowania - przez partie aspirujące do sprawowania władzy jest niezwykle ważna. Mam w tej dziedzinie doświadczenie: kierowałem dwoma ministerstwami, byłem zastępcą w kolejnych dwóch, przewodniczyłem radzie gminy. Moim codziennym chlebem była praca z parlamentarzystami i radnymi. Zachowałem z niej mieszane uczucia. Czas ten zapamiętałem jako pasmo zmagań posłów i radnych nie tyle między sobą, co samych z sobą. Po pierwsze, zmagają się z brakiem wiedzy i umiejętności. Wybory często wyłaniają ludzi przypadkowych, którzy bardzo chcą, ale mało potrafią. Zdolni po roku, dwóch dadzą sobie radę, mniej pojętni do końca wprowadzają frustrację i zamęt. Partie i wyborcy powinni znacznie większą wagę przykładać do życiowych osiągnięć kandydatów. Nie wystarczy uczciwy i zaangażowany - musi jeszcze coś potrafić.
Po drugie, parlamentarzyści i radni zmagają się ze strachem. Działalność publiczna wymaga odwagi podejmowania niepopularnych decyzji. Działalność na szczeblu lokalnym - odwagi nawet większej niż polityka na szczeblu centralnym. Ta druga jest jak kierowanie atakiem rakietowym, ta pierwsza jak własnoręczne podrzynanie gardła. Każda decyzja grozi gniewem najbliższych - sąsiadów, znajomych, rodziny. Trzeba mieć wiele odwagi, by znieść ich wyrzuty. Partie powinny wyszukiwać ludzi, którzy mają większe doświadczenie niż - jak wielu naszych ministrów - kierowanie kilkoma osobami lub budżetem w wysokości kilku tysięcy złotych miesięcznie. Rozumni wyborcy powinni wybierać odważnych ludzi, takich którzy twierdząco odpowiedzą na pytanie, czy zamkną pobliską szkołę, jeśli wymagać tego będzie interes ogółu.
Trzeci obszar zmagań dotyczy definicji demokratycznej władzy. Myśl, że władza to rządy prawa, a nie ludzi, nie jest oczywista dla wszystkich. Uznanie porządku, w którym parlament stanowi prawo, a rząd je wykonuje, nie przychodzi posłom łatwo. Chęć jak najlepszej reprezentacji interesów wyborców, ale też własne ambicje - poszukiwanie wpływów i prestiżu - powodują ciągłe próby ingerencji w działanie rządu, konflikty i spory. Wyborcy jak ognia powinni się wystrzegać ludzi obiecujących załatwienie tego czy tamtego i zamierzających poświęcić cały swój czas pracy w radzie lub parlamencie. To są zadania dla wójta czy ministra! No i koniecznie należy unikać adeptów zasady TKM.
Po czwarte, posłowie i radni zmagają się z sumieniem. Wierzę, że większość z nich jak Norwid uważa, że ,,Ojczyzna to wielki zbiorowy obowiązek", ale jeśli przy okazji można zarobić... I wygrało się demokratyczne wybory! Korupcja to wielki problem. Rozbuchane aspiracje ,,wybrańców ludu" też. Wyborcom radzę, by kandydatów pytali o te sprawy i patrzyli im głęboko w oczy.


Więcej możesz przeczytać w 41/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.