Śpiew otwarty

Dodano:   /  Zmieniono: 
Trzecią już premierą w gigantycznej wrocławskiej Hali Ludowej, tym razem "Nabucco" Giuseppe Verdiego,
dyrektor Opery Wrocławskiej Ewa Michnik udowodniła, że również w Polsce można organizować masowe spektakle operowe cieszące się wielkim zainteresowaniem publiczności.
Opera powstała 400 lat temu jako forma rozrywki dla najwyższych sfer. Szybko stała się jednak dostępna dla szerszej publiczności, by następnie współtworzyć kulturę masową. Gmachy operowe były miejscem spotkań towarzyskich, a arie - szlagierami nuconymi na ulicy. Z czasem opera wyszła również z teatru. W starożytnych zabytkowych budowlach - jak arena w Weronie czy amfiteatr w prowansalskim Orange - od lat odbywają się letnie festiwale operowe. Przedstawienia wystawiane są również w specjalnie przygotowanych miejscach w plenerze, a nawet na stadionach i w halach sportowych, choć tam organizowane są raczej takie imprezy, jak pamiętne koncerty trzech tenorów.
Jednym z takich miejsc jest Xanten w Niemczech - z urządzanym tam letnim festiwalem współpracuje znana dyrygentka Ewa Michnik, absolwentka krakowskiej Akademii Muzycznej, w latach 1980-1995 dyrektor Opery Krakowskiej, od roku 1995 - dyrektor Opery Wrocławskiej. Znamienne jest to, że kierowała i kieruje teatrami nie mającymi własnej siedziby: krakowska opera nigdy nie dysponowała stałym lokum, wrocławska nie ma go od paru lat.
- Od początku dano mi we Wrocławiu do zrozumienia, że moje krakowskie doświadczenia zaważyły na tym, iż zaproponowano mi stanowisko dyrektora - przyznaje Ewa Michnik. Zgodziła się od razu, bo lubi wyzwania. Objęła kierownictwo opery, gdy władze miejskie zadecydowały o rozpoczęciu remontu budynku, ponieważ strop sali groził zawaleniem. Pracownicy przywitali nową dyrektor strajkiem. Przezwyciężała trudności stopniowo, wciąż szukając nowych pomysłów. Dziś o tamtych czasach mało kto pamięta, a o operze - jak o żadnej innej w Polsce - mówi się w całym kraju, choć nie widać końca remontu. Optymistyczny wariant zakłada, że sala będzie gotowa pod koniec przyszłego roku.
- Teatr, który nie gra, nie istnieje. Aby ludzie o nim nie zapomnieli, trzeba wciąż się pokazywać - mówi dyrygentka. Repertuarowe spektakle odbywają się w hali Wytwórni Filmów Fabularnych, gdzie warunki są trudne, a zimą wykonawcy i publiczność marzną. Ewa Michnik, wykorzystując dawne kontakty, zaczęła więc wyjeżdżać z zespołem za granicę, na przykład do Anglii, Holandii, Niemiec i Belgii, gdzie odniesiono wiele sukcesów. Jednocześnie szukała nowych miejsc do grania we Wrocławiu. Od razu zainteresowała się Halą Ludową.
Ta ogromna rotunda z 1913 r. (rozpiętość - 95 m, średnica kopuły - 67 m, wysokość hali - 42 m), zaprojektowana przez niemieckiego architekta Maxa Berga, pamięta zarówno następcę tronu pruskiego, który przybył na jej otwarcie, jak i Hitlera przemawiającego na przedwyborczym wiecu w roku 1933. Dziś odbywają się tu imprezy sportowe i targowe. Hala może pomieścić ponad 4 tys. osób. Akustyka nie sprzyja muzyce (ale niegdyś znajdowały się tu największe we Wrocławiu organy), śpiewaków trzeba nagłaśniać, aby ich można było zrozumieć, a i tak dźwięk odbija się z jednej strony hali na drugą. W takich warunkach trzeba dać widzom więcej atrakcji wizualnych, aby odwrócić ich uwagę od jakości dźwięku.


Operowe superprodukcje to dobry sposób na zdobycie nowej publiczności

"Aida" Verdiego była pierwszą tu wystawioną (dwa lata temu) superprodukcją operową Michnik. Zbudowano gigantyczne, efektowne dekoracje, z wrocławskiego zoo wypożyczono wielbłądy. - Kiedy przygotowywaliśmy spektakl, dziennikarzy najbardziej interesowało, ile będzie zwierząt i jakie - wspomina Ewa Michnik. "Aida" odniosła ogromny sukces zarówno we Wrocławiu, jak i w katowickim Spodku. Potem pojechała na festiwal do Xanten (współproducenta spektaklu); podobnie było z kolejnymi superprodukcjami: "Carmen" Bizeta z ubiegłego roku i tegoroczną operą "Nabucco".
Z prośbą o pomoc w wykonaniu dekoracji do "Aidy" Ewa Michnik zwróciła się do Węgrów, którzy są doświadczeni w tej dziedzinie, ponieważ urządzają plenerowe festiwale operowe w Szeged i Budapeszcie. Tamtejsi specjaliści przygotowali tak efektowną scenerię, że podczas przerwy publiczność wdzierała się na scenę, by zrobić sobie zdjęcie w "starożytnym Egipcie". Współpraca z Węgrami wiąże się jednak z pewną komplikacją: zastrzegli sobie, że nie tylko będą czuwać nad tą stroną przedstawień od początku do końca, ale po spektaklach zabiorą dekoracje, aby je potem wykorzystywać. Podobne warunki postawili w zeszłym roku przy realizacji "Carmen" - dlatego nie wystawiono spektakli w katowickim Spodku. Nie udało się bowiem ustalić z Węgrami dogodnego terminu.
- Postanowiłam, że od tego roku będziemy samowystarczalni - mówi Ewa Michnik. - Obliczyłam, że jeśli damy w Polsce trzy serie po trzy spektakle, koszty scenografii mogą się zwrócić. Ryszard Kaja i Paweł Dobrzycki zbudowali dekoracje z elementów pochodzących z pięciu innych przedstawień. Podobnie jest z kostiumami, dzięki czemu można było dużo zaoszczędzić. Dekoracje do opery "Nabucco" budowano w atelier Wytwórni Filmów Fabularnych. Mają 30 m wysokości, 50 m długości i 25 m szerokości. Ponownie zaangażowano zwierzęta: te same, przyzwyczajone już do występów wielbłądy, a także dwa konie wypożyczone z Akademii Rolniczej. Zespół wykonawców został znacznie powiększony, na przykład do chóru dołączyli śpiewacy z Akademii Muzycznej i z chórów krakowskich. Biorąc pod uwagę solistów, orkiestrę, 150 statystów i 80 żołnierzy ze szkoły oficerskiej (straż Nabucca) oraz obsługę, w spektaklu uczestniczy ok. 600 osób.
Na każdym przedstawieniu na widowni zasiadało ponad 4 tys. ludzi. Zainteresowanie było tak wielkie, że dwa tygodnie przed zaplanowa- ną serią trzech spektakli (1-3 października) nie było już biletów i zdecydowano się na sprzedaż wejściówek na próbę generalną. Więcej przedstawień nie można było wystawić, bo niedługo potem halę zajęli organizatorzy targów. Operę będzie jednak można zaprezentować w innych miastach Polski.


Na każdym przedstawieniu "Nabucco" na widowni wrocławskiej Hali Ludowej zasiadało ponad cztery tysiące ludzi

O "Nabucco" mówiono na całym Dolnym Śląsku - akcja promocyjna (billboardy, zapowiedzi telewizyjne) sprawiła, że do Wrocławia przybyli ludzie z 45 miast województwa. Podczas wystawiania takiej superprodukcji panuje zupełnie inna atmosfera niż w teatrze. W plenerze, jak w Arena di Verona, ekscytuje również piękne otoczenie, wielkie odległości, żywo reagujący tłum. - W Polsce wciąż badamy, jak publiczność reaguje na takie wydarzenia artystyczne. Wielu ludzi, dla których nasza "Aida" czy "Nabucco" były pierwszymi operami w życiu, wraca na kolejne przedstawienia - przypomina dyrygentka. - Chcemy tradycję wystawiania superprodukcji kontynuować nawet po wyremontowaniu teatru. Innymi nietuzinkowymi pomysłami Ewy Michnik były: inscenizacja "Requiem" Verdiego w katedrze św. Marii Magdaleny, zaprezentowanie Mozartowskiego "Wesela Figara" na krużgankach Muzeum Narodowego oraz "Toski" Pucciniego, rozgrywającej się w trzech miejscach: akt I w katedrze św. Marii Magdaleny, akt II - w Auli Leopoldinie, akt III - na Wzgórzu Partyzantów. Podczas jedenastu przedstawień w tym roku tylko jednego dnia padał deszcz - spektaklu bynajmniej nie odwołano, a publiczność śledziła akcję pod parasolami.
Opera "Nabucco" na pewno odniesie sukces w kraju i za granicą. Występują w niej świetni polscy i zagraniczni soliści, zespoły są znakomicie przygotowane i prowadzone pewną ręką. Ten utwór idealnie się zresztą nadaje do tego, by przedstawiać go w tak niezwykłej formie - bohaterem jest przecież między innymi lud, a najsłynniejszym fragmentem dzieła jest chór Ţydów marzących o wyzwoleniu z niewoli babilońskiej "Va, pensiero". W czasach PRL cenzura zakazywała grania tej opery po polsku. W ostatnich latach tytuł ten triumfalnie przeszedł przez większość krajowych scen. Ta wersja jest zdecydowanie najlepsza.


Więcej możesz przeczytać w 42/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.