Bo się nie opłaca

Bo się nie opłaca

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wchodzi skunks do nory zająca i mówi: "Nie wyjdę dopóty, dopóki nie przestanie śmierdzieć".
A my? My nie zaczniemy pracować dopóty, dopóki nam się nie opłaci - dopóki nie dadzą nam więcej za świnie, pacjenta, ucznia, więcej za węgiel i cukier. Siedzimy, czekamy, straszymy, tarasujemy.
Co było robić? - zając ustąpił. Posypały się dopłaty do cen skupu, zasiłki, pakiety socjalne i na inflację nie trzeba było długo czekać. Jest większa i rośnie szybciej niż przed rokiem. Znowu robi się drogo, znowu pensja robi się mała, a nam zaraz znowu przestanie się opłacać. Ot i rynkowy termin, który szybko i bez powikłań przyjął się w Polsce. Jak żadna z wielkich teorii kapitalizmu Smitha, Keynesa czy Friedmana święta zasada opłacalności inspiruje lewicę i populistyczne odpryski prawicy do walki o dotacje, krótszy dzień pracy i płace za odsiedziane godziny, a nie osiągnięty efekt. Bo w kapitalizmie - wiadomo - musi się przecież opłacać. Rolnikowi efektywnie pracującemu tylko trzy godziny dziennie musi starczyć na opłacenie pozostałych 21 godzin ("Ile pracujemy w pracy?"). Podobnie urzędnikowi państwowemu więcej czasu spędzającemu na flirtach, rozmowach, czytaniu gazet i piciu kawy niż solidnej pracy. I żeby komuś przypadkiem nie przestało się opłacać, są cła zaporowe broniące drogiej polskiej żywności, dodatki socjalne i nadmierne zatrudnienie w państwowych firmach.
Nikt nie wie, jak opłaca się Amerykanom, którzy w tygodniu pracują osiem godzin więcej od nas i do tego siedem lub dziesięć razy efektywniej, ale też nikt się tym chyba specjalnie nie przejmuje, skoro w Sejmie zamiast o lepszej pracy mówi się o konieczności jej skrócenia. Zamiast się bać, że reprywatyzacja - przerzucanie majątku z bezproduktywnych państwowych molochów w ręce efektywnych prywatnych firm - postępuje zbyt wolno ("Sprawiedliwość ograniczona"), posłowie SLD martwią się, że odbudowujemy klasę posiadaczy. Uwaga! Nadchodzi prywatna własność i zmora efektywnej pracy! Nikt też nie rwie włosów z głowy nad tym, jak oszczędzić, zmniejszyć zatrudnienie, podnieść efektywność i wyciągnąć z długów spółki węglowe, ZUS-y, PFRON-y i inne Kasy Rolnego Ubezpieczenia Społecznego. Przeciwnie, prezesi niczym władcy Trzeciego Świata ("Fasada") martwią się, jakimi marmurami wyłożyć swoje nowe biurowce, jakim samochodem wypada jeździć dyrektorowi i ile prezes powinien mieć sekretarek - w końcu im też się musi opłacać.
To nie jest wydumany problem. Unia Europejska też go dostrzega. W ostatnim raporcie ("Przestrogi dla Polski") grozi, że polityka dotacji i interwencji - tak, żeby się opłacało - może doprowadzić do napięć z innymi stolicami Europy (czytaj: sankcje gospodarcze i opóźnienie przyjęcia do UE oraz malejąca atrakcyjność polskiego rynku dla obcych inwestorów). I wreszcie, przyglądając się planom budżetowym, gdzie od zwiększenia inwestycji zagranicznych zależy stabilizacja złotówki w 2000 r. ("Portfel Kowalskiego"), naprawdę możemy się poczuć jak zając, któremu skunks odcina drogę na świat. Jak w teorii domina jeden klocek - raz rozchwiana machina rynkowa - może poruszyć całą konstrukcję. Tylko nas to już nie porusza. Z badań wynika, że co czwarty Polak martwi się nadmiarem pracy - że zostaniemy narodem praco- holików, że niektórym przestanie się opłacać. Możemy jedynie uspokoić, iż pracoholizm jeszcze przez jakiś czas pozostanie w Polsce mniejszym problemem niż alkoholizm.
Więcej możesz przeczytać w 43/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.