Wprost od czytelników

Wprost od czytelników

Dodano:   /  Zmieniono: 
Film grozy

Czas już skończyć z powtarzanym u nas mitem o Pol Pocie jako absolwencie Sorbony ("Film grozy", nr 39). Saloth Sar, późniejszy Pol Pot, nigdy Sorbony nie skończył ani nawet nie zaczął. Nie miał normalnej matury. Uzyskawszy dzięki protekcji stypendium rządu francuskiego, w 1949 r. przybył do Paryża i zapisał się do Instytutu Radiotechniki i Elektryczności, lecz nie splamił się ani uczęszczaniem na wykłady, ani próbą zdania jakiegokolwiek egzaminu. Dlatego po pewnym czasie stypendium mu cofnięto. Saloth Sar wiele czytał, w dość dobrym stopniu opanował język francuski, ale z Sorboną nie miał nic wspólnego. Jedynym jej absolwentem w stopniu doktora spośród późniejszych przywódców Czerwonych Khmerów jest Khieu Samphan, obecnie przebywający w ostatniej enklawie czer- wonokhmerskiej obok miasta Pailin. Heng Samrin (rocznik 1934), pochodzący z ubogiej rodziny, nigdy nie był we Francji i z Sorboną nie miał nic wspólnego. Jako kilkunastoletni chłopiec uczestniczył w pierwszej wojnie indochińskiej (lata 1946-1954). Po latach trafił do ruchu czerwonokhmerskiego i do jego oficerskiej kadry dowódczej. Nie brał jednak udziału w masakrach i eksterminowaniu rodaków. Kiedy Pol Pot nasilił brutalne czystki wśród własnej kadry, wśród ofiar znaleźli się również członkowie najbliższej rodziny Heng Samrina, a on sam w 1977 r. przedostał się do Wietnamu i niebawem znalazł się w czołówce ruchu antypolpotowskiego. Uczestniczyło w nim wielu Czerwonych Khmerów, którzy zerwali z Pol Potem i zdołali ujść z życiem przed Santebal - polpotowskim gestapo, czyli policją polityczną. W Kambodży spotkałam wielu ludzi o podobnych życiorysach.

MONIKA WARNEŃSKA Warszawa


Szare komórki do wynajęcia

Bożena Kastory w tytule artykułu o problemach polskich naukowców zawarła pomysł na przynajmniej częściową poprawę kondycji polskiej nauki ("Szare komórki do wynajęcia", nr 41). W krajach wysoko rozwiniętych dawno zrozumiano, że inwestycja w naukę zwraca się z wielokrotnym zyskiem. Tymczasem u nas realne nakłady na badania naukowe, zamiast rosnąć, maleją. Powinniśmy wykorzystać fakt, że koszty pracy polskich naukowców są znacznie niższe niż w krajach wysoko rozwiniętych. Mimo niewielkich funduszy, jakimi polscy badacze dysponują, potrafią oni opracowywać nowoczesne technologie. Politycy powinni więc zachęcać zachodnie firmy do inwestycji naukowych w Polsce. Korzyści z nich mogą być dwustronne. Polska miałaby szansę stać się eksporterem technologii, zwiększyłoby to też szanse naszej gospodarki w konkurencji z coraz silniejszymi rywalami. W artykule pada przykład koncernu General Motors, który przeznacza na badania trzy razy więcej niż Polska. Warto przypomnieć, że jedną z pierwszych rzeczy, jaką ta firma zrobiła po wybudowaniu fabryki samochodów w Gliwicach, było nieodpłatne przekazanie aut do szkół samochodowych w celu kształcenia przyszłych mechaników. Inwestycje zachodnich firm nie zastąpią całkowicie dotacji państwa, mogą się jednak przyczynić do uzdrowienia polskiej nauki.

RADOSŁAW KOSTRZEWA
Wołomin
Więcej możesz przeczytać w 43/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.