Reanimowanie "Pana Tadeusza"

Reanimowanie "Pana Tadeusza"

Dodano:   /  Zmieniono: 
Trzech tysięcy egzemplarzy "Pana Tadeusza", który ukazał się w Paryżu w 1834 r., księgarz nie mógł sprzedać przez następnych dziesięć lat
Zamiast studiować dawne gawędy, polscy emigranci woleli się dorabiać albo czytać historie Balzaka rzucone na tło rewolucji przemysłowej. Dziesięć lat po nastaniu wolnego rynku i demokracji, kilka lat po zgodnym ogłoszeniu upadku etosu romantycznego Andrzej Wajda przedstawił przeszło dwuipółgodzinną replikę "arcypoematu" w formie pogodnej patriotycznej pocztówki. Frekwencja ze strony szkół, Polonii i wszystkich ciekawych, "jak to też Wajdzie wyszło" - gwarantowana.

Film - podobnie jak "Ogniem i mieczem" - był od początku narodową instytucją. Dziennikarze nie schodzili z planu, reżyser wypowiadał się chętnie, a specjaliści od public relations przerzucali się sumami zaangażowanych pieniędzy. Stąd powszechne pragnienie, żeby rzecz się powiodła, bo to już nie film, lecz sprawa narodowa. To coraz częściej używana proteza: nasze kino kompromituje się w wypowiedziach na tematy bieżące, więc ratunkiem okazuje się klasyka i to ta niepodważalna. Twórca bierze na warsztat dzieło z najwyższej półki, a wspiera go rząd poważnych instytucji finansowych. Kto krytykuje przedsięwzięcie, może być posądzony o brak uszanowania i patriotyzmu.
"Fabuła ťPana TadeuszaŤ jest sensacyjna i zamierzam ją wydobyć" - zapowiadał reżyser. Faktycznie - w poemacie do dyspozycji scenarzysty jest kilkaset postaci, w tym przeszło 50 nosi krótkie charakterystyki. Mało tego: Mickiewicz dla ułatwienia pogrupował je w kontrastowe pary: młodziutka Zosia i aż nadto doświadczona Telimena albo tchórzliwy Protazy i zabijaka Gerwazy. Szatyn Tadeusz i blondyn Hrabia. A mamy jeszcze po dwa stawy i po dwie karczmy. W fabułce też właściwie wszystko, czego scenariusz potrzebuje: spór sądowy, romans łóżkowy i pierwsza miłość, polowania, uczty, sąsiedzki zatarg w trybie partyzanckim, potyczka z regularną armią, a wreszcie triumfalny pochód wojsk Napoleona. U Mickiewicza rzecz toczy się wartko i bez- szmerowo. Co z tego, że przemawia trzynastozgłoskowcem, kiedy w jednym wersie podaje po trzy, cztery informacje. To tak, jakby w filmie stosować nowe ujęcie co 5-10 sekund. Zamiast tego mamy ciągnące się panoramiczne ujęcia i deklamatorów, których zza ekranu wspomaga w dodatku narrator. To przydługawe gadulstwo powoduje, że oglądamy inscenizację teatru telewizji - w większości w pudełkowatej scenie. Wniosek jest oczywisty: nasz narodowy poemat to pomnik kultury wzniesiony ze słów. Bujna przyroda i haniebna, choć najczęściej mocno podkoloryzowana historia. Gdy odjąć mistrzostwo poezji, spostrzegamy, że istotą naszej narodowej epopei jest banalny romans poczciwego głuptasa po szkołach i lokalna ruchawka w wykonaniu ograniczonych i nieodpowiedzialnych rębajłów - pieniaczy i pijaków. Żadnej wartej podziwu instytucji, niewiele godnych szacunku postaci. Mądrych i wyważonych przedsięwzięć społecznych - jak na lekarstwo. Ale do takich wniosków dochodzimy na własną rękę. Wajda relacjonuje "Pana Tadeusza" (choć wcale nie musi) jak pogodną, niemal bezkonfliktową sielankę z patriotycznym finałem. Muzyka Wojciecha Kilara również gromadzi melodyczny zasób patriotyczny. Paryskie nostalgie obsługuje muzyczna aluzja do poloneza "Pożegnanie ojczyzny" Ogińskiego, swojskie klimaty Soplicowa - nawiązanie do pieśni "Hej, sokoły", a finałowy taniec pobrzmiewa chopinowskim "Polonezem As-dur".
Wajda - inscenizator literatury narodowej - miewał najlepsze rezultaty wówczas, gdy do polskości podchodził krytycznie. Gorsze wyniki osiągał wtedy, kiedy koncentrował się na warsztacie. A nieporozumieniem okazywały się te inscenizacje, gdzie zamiast problemów jątrzących eksponował narodową rupieciarnię. Podsumujmy. "Pokolenie" (1955 r.) to wprawdzie pean na cześć komunistycznej partyzantki, a więc film o tym, czego właściwie nie było, ale za to kamera filmująca młodych komunistów w trakcie zbiórki nie ujmuje ich jak na portrecie rodzinnym, lecz wędruje za petem, który chłopcy przekazują sobie z ust do ust. Ogląda się. "Być może, że film Wajdy pokazał maksimum prawdy możliwej do pokazania w dzisiejszej sytuacji" - pisała Maria Dąbrowska po obejrzeniu w 1958 r. "Popiołu i diamentu". Zmęczony wojną akowiec w bikiniarskich okularach Zbigniewa Cybulskiego krótko po wojnie (ale też po październiku ?56) przeżywał romantyczne rozdarcie: pogrążyć się w "małej stabilizacji" czy kontynuować walkę. Ale już w "Lotnej" (1959 r.) - sztampa. Kadry wypakowane są po sufit akcesoriami narodowymi. Szarża ułanów na czołgi, weselna suknia, która zahacza o trumnę, a na koniec kostur tułaczy to było za wiele jak na jedną fabułkę. Sześć lat później "Popioły" rozprawiają się ostro z legendą napoleońską, co wywołuje największą burzę prasową w historii filmu polskiego. "Wesele" (1973 r.) powraca do "narodowego zaczadzenia". Ale kamera jest tu tak ruchliwa, że widz nie odczuwa ciasnoty bronowickiej chaty. I wreszcie "Ziemia obiecana" (1975 r.) i kolejny żywy konflikt: między drobną szlachtą z jej zaściankowym kodeksem i tradycjami a wielkoprzemysłową Łodzią, gdzie liczy się tylko pogoń za pieniądzem.
Dlaczego Wajda roku 1999 nie musi dawać sielanki? Ano dlatego, że "Pan Tadeusz" to faktycznie arcydzieło. Można je czytać z patriotycznej potrzeby, a więc bez zrozumienia i "po łebkach". Ale można też wnikliwie, a wtedy okaże się, że nic tam nie jest pewne. Zosia - dowiadujemy się - ma lat czternaście, podczas gdy z fabuły wynika, że powinna ich liczyć co najmniej siedemnaście. W dodatku musiała być nad wiek rozwinięta, skoro Tadeusz myli ją z Telimeną, damą o wyeksponowanej kobiecości. Zamek Horeszków raz stoi za soplicowskim dworkiem tak blisko, że stoły z wieczerzą można po prostu przenieść, a po dwóch dniach oddala się o dwa, a nawet dwadzieścia kilometrów. I dalej: ksiądz Robak to niekwestionowany patriota - dopóki się nie okaże, że na czele powstańców chce osadzić swego brata Sędziego, który o wojowaniu nie ma pojęcia. Ale najważniejsze, że Soplicowie będą u władzy. I tak co stronicę.
Tymczasem Wajda chce rodaków tym poematem pokrzepić, uwznioślić i poklepać po ramieniu, a najmniej jątrzyć, stawiać pytania i rewidować ich dobre mniemanie o sobie. Nawet więcej: broni "Pana Tadeusza" przed Mickiewiczem i chce, byśmy poemat czytali jak bogobojna i sentymentalna ciotka polonistka. W tym celu na przykład kastruje opowieść z seksu. Tadeusz w poemacie nie jest gamoniem, jakiego widzieliśmy na filmie. "Z góry już robił projekt, że sobie pozwoli/ Używać na wsi długo wzbronionej swobody;/ Wiedział, że był przystojny, czuł się rześki, młody". Do tego stopnia rześki, że u ujrzanej przypadkiem Zosi wyławia wprawnym męskim okiem wydatne piersi, które wymagały przysłonięcia dłońmi i "nóżki drobne". Telimenie ściska pod stołem dłonie zaledwie po godzinie znajomości, a do łóżka daje się wciągnąć już następnego dnia. Nawet kiedy się zorientował, że pomylił Zosię, w której się zakochał, z Telimeną, z którą się tylko przespał, i tak na ochotnika pomaga się kochance oczyścić z mrówek.
Film retuszuje też obraz szlachty: na ekranie oglądamy, zgoda, głupawe, ale poczciwiny. Mickiewicz jest tu bez porównania bardziej radykalny. Tytułowy zajazd to właściwie najazd, bo przecież panowie bracia skrzyknięci z okolicy nie mają żadnego tytułu sądowego, by zajechać soplicowskie dobra. Wystarczą sąsiedzkie pretensje. Konewka tak ochoczo daje się przekonać do wyprawy na Sędziego, ponieważ czuje się znieważony incydentem na weselu jego córki. Zaproszony Sędzia nie chciał (i pewnie nie mógł) pić tyle, ile szlachta zaściankowa. W tej sytuacji zmuszono go - ówczesnym zwyczajem - do picia: "Nie pił, leliśmy w gardło; krzyczał: ťGwałt się dzieje!Ť".Zaściankowi dają się podjudzać Gerwazemu, mścicielowi w typie maniakalnym, który stosując zasadę odpowiedzialności zbiorowej, wyrzynał Sopliców za samo nazwisko: "Dwóch zarąbałem w kłótni, dwóch na pojedynku;/ Jednego podpaliłem w drewnianym budynku". A tuż przed snem Gerwazy koi nerwy ulubionym wspomnieniem, jak to "Leci, jezdnych i pieszych po drodze obala/ I na koniec Soplicę w stodole podpala". Rosyjskich żołnierzy, którzy podczas bitwy umknęli do stodoły, dosłownie powyrzynał, podobnie jak bezbronnego majora Płuta. Ale Gerwazy nie wyjątek. Wojski nawet siadając do stołu, nosi w rękawie nóż, którym próbuje zgładzić Hrabiego podczas awantury w zamku; ksiądz Robak ma z kolei w rękawie krócicę, czyli pistolet z obciętą lufą.
A są jeszcze grzeszki mniej widoczne. Sędzia - azymut moralności - dobra po zamordowanym przez własnego brata Horeszce przejął bez mrugnięcia od targowiczan, czyli zdrajców. I grozi, że nie odda ich, "aż nie wygra w szóstym pokoleniu", mimo iż zjawił się prawowity dziedzic Hrabia. Ale Sędzia wie, co robi: życia na poziomie, do którego przywykł, nie gwarantuje mu uprawa zboża ani eksport owczej wełny, a jedynie czerpanie korzyści z dóbr Horeszków. A pomnikowy Podkomorzy? Przyjechał wydać wyrok w sprawie sporu o zamek, a pozwala się ugaszczać Sędziemu, czyli jednej ze stron, przed ogłoszeniem wyroku. Ładnie to tak? Za tym samym stołem siedzi Asesor, zubożały szlachcic, trzymający się pańskiej klamki, ale w decydującym momencie sprowadzający wojska rosyjskie, bo jeszcze bardziej opłaca mu się trzymać z okupantem niż z panami braćmi.
U Wajdy opowieść grzęźnie raz po raz - w miejscach, gdzie w poemacie występują dygresje. Mickiewiczowskie "opisy przyrody", które dziatwa od pokoleń wkuwa, udając, że "ją zachwyca", wypełnia feeria skojarzeń, galopada obrazów, detali, kolorów, które ledwo mieszczą się w trzynastozgłoskowcu. Zgoda - niezrównaną polszczyznę tych opisów skrajnie trudno przenieść na celuloid. Ale jeżeli już w filmie znajdzie się wizualny ekwiwalent słynnego matecznika, niech to nie będzie w kółko to samo bajorko, które kamera na szynach objeżdża tam i z powrotem. Jeżeli grzybobranie, to niekoniecznie banalna i przerzedzona brzezina pokazywana w zwolnionym tempie, w dodatku bez uwzględnienia bodaj jednego grzyba, którym poeta poświęcił osobny traktacik. Podobnie w opisie ogrodu, w którym Hrabia podgląda Zosię: w pisanym "Panu Tadeuszu" rośliny rozrastają się, tłoczą, zielenina piętrzy się pokryta rojem motyli, a w filmie podano na ten temat statyczny obrazek nieruchomej kamery - pocztówkę z targów rolnych. A koncert Wojskiego? W filmie staruszek śpieszy się, by odtrąbić swoje, nie czekając, aż się zbiorą myśliwi, dmucha dwa razy i cały czar muzyczny (choćby słynny efekt echa: "dęby dębom, bukom buki") pryska bez ratunku.
Przy tym Soplicowo wygląda jak wymiecione. Nawet niezbyt uważny czytelnik pamięta przecież, że na każdym kroku potykał się tu o przedmioty, bez których filmowy dwór czy zaścianek wygląda jak ekspozycja w parku etnograficznym. Wojski naznacza polowanie, a gdzie jego ogromny zegar na łańcuchu? Mamy polowanie, no to gdzie to "puzderko zam-czyste", czyli kontenerek z wódką gdańską i zatopionym w niej złotym listkiem? A garderoba damska? Zosia powinna przecież w pierwszej scenie pokazać się w papilotach, a Telimena oblepiona "muszkami", czyli sztucznymi pieprzykami koloru czarnego. Chcielibyśmy też sekundować Tadeuszowi, gdy zbliżywszy swoją twarz do lic kochanki, "odkrył od razu wielką, straszną tajemnicę!/ Przebóg, naróżowana!".
Z trzynastozgłoskowcem problem, ponieważ w filmie (zwłaszcza filmie akcji) w ogóle nie używa się zdań długich, a o tak rozbudowanych frazach jak Mickiewiczowska nie ma nawet mowy. Olbrychski i Linda wiedzą jednak, jak to obejść: wypowiadają po dwa, trzy słowa, wiersz traci na płynności, ale widz rozumie, co się do niego mówi. W ten sposób trzynastozgłoskowy Mickiewicz zostaje domowym sposobem przerobiony na ośmiozgłoskowego Fredrę. I film staje się pojedynkiem dwóch aktorów - Daniela Olbrychskiego i Bogusława Lindy. Ale zaraz za nimi aktorzy mniej wprawni - deklamują i rusza katarynka, z której niczego wyłowić nie sposób. I dopiero, jak Sędzia tupie i złości się jak dzieciak, a Telimena okłada Tadeusza pierwszą lepszą szmatą, widz odpręża się z widoczną satysfakcją - rozumie, o co chodzi.
Aktorzy to zresztą korona ekranizacji. Wajda - odwrotnie niż Jerzy Hoffman - o wiele lepiej czuje się, prowadząc dwóch aktorów niż dwa tysiące statystów. Dlatego w jego filmie świetnie gra pierwszy plan, ale drugi, gdzie powinno się kłębić soplicowskie życie (pamiętamy, jak było w "Weselu"!), świeci pustkami, po których szastają się statyści pokazujący do kamery cielęce oczy.
No, ale załóżmy, że pooglądamy sobie ekranizację ot tak, dla przypomnienia. I tutaj - zgrzyty. Jeżeli my naprawdę, a nie tylko w okolicznościowym załganiu, tym soplicowskim trzynastozgłoskowcem oddychamy, to co nam sądzić, kiedy w pamięci obracamy frazę: "i z dziecinną radością pociągnął za sznurek, by stary Dąbrowskiego usłyszeć Mazurek", a tu Tadeusz-Żebrowski wkłada łapę do zegara i uruchamia zapadkę? A Rejent Bolesta, który przerywa flirt Tadeusza i Telimeny, bo tak przebiera rękami, odtwarzając przebieg polowania, że brakuje mu stołu i finałowe "cap!" wrzeszczy nagle Tadeuszowi nad uchem? Dlaczego filmowy Bolesta zamiast tego smętnie kiwa się za stołem?
Na koniec to, co w całej historii cenne, a zlekceważone przez kamerę. Żydzi pełnią w fabule funkcję ozdobną, a szkoda. Żydzi zajmują się bowiem sprawami nad wyraz poważnymi. Jankiel - jedyna postać w "Panu Tadeuszu", wobec której Mickiewicz nie pozwala sobie na żarty - prowadzi całość spraw handlowych w majątku Sędziego, spławiającego zboże Niemnem na wielką skalę, i dzieli się z Sędzią dochodami z prowadzonej przez siebie karczmy. Pięknie, tyle że taki Jankiel to postać całkowicie fikcyjna i życzeniowy wytwór fantazji poety. Żydzi litewscy bez wyjątków popierali carat z jednego prostego powodu: woleli w stosunkach handlowych mieć do czynienia ze skorumpowanymi carskimi urzędnikami niż z nieobliczalnymi polskimi panami. W tej sytuacji wysoce nieprawdopodobne, by żydowski muzyk z własnej inicjatywy wygrywał w karczmie Mazurka Dąbrowskiego.
Wreszcie - chłopi. U Wajdy jeszcze mniej widoczni niż u Mickiewicza. Szlachta się bije, drogami przeciągają wielkie armie, a oni stoją w opłotkach - ktoś musi na to wszystko zapracować.

Więcej możesz przeczytać w 43/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.