Czarny rok

Dodano:   /  Zmieniono: 
Notowania na światowych giełdach spadły w ostatnim czasie średnio o 20 proc.
"Koniec historii" - w postaci triumfu liberalnego porządku na świecie: demokracji i wolnego rynku - przepowiadał jeszcze niedawno teoretyk Francis Fukuyama. Praktyk George Soros przestrzega dziś przed krachem kapitalistycznego porządku na świecie, zwłaszcza na jego peryferiach. Soros pewnie wolałby, żeby to Fukuyama miał rację. Guru spekulantów finansowych całego świata wie jednak, co mówi - sam stracił na kryzysie w Rosji dwa miliardy dolarów. Ogromne straty ponieśli także polscy inwestorzy giełdowi. Czy obecne załamanie gospodarcze oraz krach giełdowy mają uzasadnienie polityczne i ekonomiczne?

Złośliwym paradoksem historii jest to, że właśnie teraz polska gospodarka zbiera najbardziej pochlebne recenzje - jest uznawana za najzdrowszą w regionie, a Hanna Gronkiewicz-Waltz i Leszek Balcerowicz otrzymują prestiżowe laury zagraniczne. Brzmi to, niestety, jak łabędzi śpiew, choć obiektywnie nasze wyniki gospodarcze są rzeczywiście dobre.
Rynki finansowe to nie oddzielne, zamknięte akwaria, lecz raczej witryna ogólnoświatowego systemu gospodarczego, który działa na zasadzie naczyń połączonych. Procesy na nich zachodzące wydają się często irracjonalne i nadmiernie motywowane czynnikami psychologicznymi, ale na pewno nie są oderwane od rzeczywistości. Dowód? Po spadkach giełdowych i kryzysie gospodarczym, który ogarnął Azję i Rosję, nie tylko politycy, ale również szefowie firm zachodnich stają się coraz bardziej nerwowi. Obawiają się spadku zysków i konieczności zwolnień pracowników.
Kryzys zbiera coraz większe żniwo. Soros, który w 1992 r. upokorzył Bank Anglii, zadając cios funtowi brytyjskiemu, nie jest jego jedyną ofiarą. Miliardy dolarów (tylko w sierpniu 2 mld) utopił wielki amerykański fundusz inwestycyjny Long Term Capital Management (długookresowe zarządzanie kapitałem). Jak na ironię należy on - podobnie jak Quantum Sorosa - do kategorii tzw. hedge funds, funduszy zabezpieczających (powierniczych), które wabią swoich klientów ofertami bezpiecznych inwestycji.
Fundusze hedge wprowadziły na rynki finansowe nowoczesne techniki zarządzania ryzykiem inwestycyjnym. W uproszczeniu: kupowały w sposób skoncentrowany akcje "dobrych" spółek przy jednoczesnej sprzedaży innych akcji o porównywalnej wartości, reprezentatywnych dla całego rynku. Efektem był zawsze zysk, o ile oczywiście faworyzowana spółka radziła sobie lepiej niż cały (uśredniony) rynek. Ale w ciągu prawie półwiecza istnienia hedge funds odeszły daleko od tej filozofii działania i zaczęły bardziej agresywnie spekulować na rozwój rynków. Teraz to się zemściło.
Krach LTCM to tylko wierzchołek góry lodowej. Żadna z wielkich firm na Wall Street nie pozostaje nań obojętna. W operacjach LTCM masę pieniędzy utraciły wielkie banki z całego świata. Niektóre pożyczały funduszom pieniądze taniej niż innym bankom - w rezultacie popchnęły je do samobójstwa (w tym roku zbankrutowało pięć funduszy) i zaszkodziły sobie samym. Podobnie jak banki postępowały fundusze emerytalne.
Gorączka ogarnęła na razie przede wszystkim banki. Straty liczone są w miliardach dolarów. Fundusze hedge zainwestowały ok. 600 mld USD - większość tej sumy należała do banków. Bank Szwajcarski (United Bank of Switzerland) niespełna miesiąc po ogłoszeniu rekordowych zysków za pierwszy kwartał tego roku (prawie 2,6 mld USD) zmuszony był przyznać, że faktycznie poniósł straty - w wyniku krachu na rynkach azjatyckich i w Rosji oraz fatalnych inwestycji w LTCM (prawie 700 mln USD). Akcje banku spadły na giełdzie o ponad 15 proc. Zamierza on redukować ryzyko inwestycyjne, co dotknie przede wszystkim wschodzące rynki.
Amerykański Lehman Brothers publicznie zdementował informacje, że jest bliski upadku, ale przyznał, że jego zyski w trzecim kwartale skurczyły się prawie o jedną czwartą. Akcje brytyjskiego Barclays Bank spadły o ponad połowę. Merill Lynch tylko w lipcu i sierpniu stracił 135 mln USD. Angielsko-holenderski koncern Unilever tylko jednego dnia stracił na giełdzie 6 proc. wartości. Kłopoty dotykają koncerny Nestlé i Henkel, które również przewidują spadek zysków. EMI - trzeci pod względem wielkości potentat muzyczny (wydaje m.in. nagrania Spice Girls) - z powodu sytuacji w Azji i Ameryce Łacińskiej odnotował spadek zysków operacyjnych o 20 proc., a wartość jego akcji zmniejszyła się o 15 proc. Szefowie FIAT-a, największej grupy przemysłowej we Włoszech, po spadku zysków o 11,6 proc. w pierwszym półroczu spodziewają się, że będzie jeszcze gorzej, zwłaszcza w Brazylii, gdzie firma jest numerem jeden na rynku.
Shell, jeden ze światowych gigantów, prowadzący interesy w 120 krajach, już zapowiada zamknięcie kilku central narodowych i zwolnienie ponad 4 tys. osób. Największy producent zegarków na świecie Swatch Group odnotował spadek akcji i zysków (o 6 proc.) przede wszystkim ze względu na sytuację w Azji; w Europie i USA sprzedaż utrzymała się na tym samym poziomie. Wartość Alcatela spadła w "czarny czwartek" (17 września) aż o 40 proc., co - według analityków - może się odbić na reputacji wszystkich francuskich firm.
Kłopotów spodziewają się nie tylko pojedyncze przedsiębiorstwa czy nawet całe branże, ale i poszczególne kraje, np. Niemcy, Włochy, Holandia - tradycyjnie silni eksporterzy, mocno zaangażowani w Azji. Tamtejszy kryzys uderzył w niemiecki eksport bardziej niż się spodziewano. Eksport to jedna trzecia niemieckiego PKB. Kłopoty przeżywają Siemens i Thyssen. Deutsche Bank musiał ruszyć na pomoc LTCM. Przewiduje się generalny spadek tempa wzrostu gospodarczego w krajach Unii Europejskiej o 0,5-1 proc. Przy obecnym tempie wzrostu oznacza to, że niektórym krajom może zagrozić recesja. Należy oczekiwać konsekwencji społecznych - w Niemczech strukturalne bezrobocie będzie wyższe, Francja będzie mieć poważne kłopoty z 35-godzinnym tygodniem pracy, we Włoszech już trwa kryzys rządowy wywołany przez komunistów, którzy oprotestowali oszczędnościowy budżet.
Wskutek kryzysu notowania na światowych giełdach spadły już średnio o 20 proc. To samo dotyczy Polski. Giełda Papierów Wartościowych w Warszawie jest częścią światowego systemu finansowego. W ocenie analityków kapitał zagraniczny ulokowany w akcjach polskich firm jeszcze do niedawna przekraczał 25 proc., czyli wynosił ok. 11 mld zł. Obecnie - choć nikt nie potwierdził tych danych - zaangażowanie inwestorów zagranicznych spadło do kilku procent.
- Polski rynek nie jest w pełni dojrzały, brakuje na przykład danych o strukturze inwestorów sprzedających akcje - przyznaje Krzysztof Rybiński, główny ekonomista w ING Barings. Niektóre z firm sprzedają, inne kupują. Bezpośrednią reakcją na wycofywanie kapitału był spadek cen akcji na GPW. W ciągu kilkunastu tygodni - z niewielkimi przerwami - walory większości spośród ok. 170 notowanych spółek spadły średnio o 40 proc. Indeksy giełdowe mają najniższe od co najmniej roku wartości. WIG wynosi nieco ponad 10 tys. punktów i istnieje obawa, że może spaść poniżej tej wartości, pokonując kolejną psychologiczną barierę. - Inwestorzy pozbywają się za wszelką cenę akcji nawet dobrych spółek - mówi Piotr Kwieciński, doradca inwestycyjny z Banku Handlowego w Warszawie. Jego zdaniem, tak silny spadek cen nie wynika bezpośrednio z istotnego pogorszenia kondycji finansowej i rzeczywistych wyników firm.
W sierpniu na giełdzie zadebiutowała tylko jedna spółka - Kujawska Fabryka Manometrów SA. Jej akcje podczas pierwszego notowania na parkiecie równoległym wycenione zostały na 9 zł, w porównaniu z ceną emisyjną straciły więc ponad 35 proc. O ponad 25 proc. poniżej ceny emisyjnej notowane były we wrześniu akcje Wielkopolskiej Fabryki Mebli Oborniki - z 15 zł spadły do 11,20 zł. W nieco lepszej sytuacji znalazł się Mostostal Płock, którego akcje podczas pierwszej sesji osiągnęły cenę emisyjną - 18 zł.
- Spadek kursów może zaważyć na decyzjach spółek, które chcą wejść na giełdę - uważa Lesław Paga, prezes firmy doradczej Deloitte & Touche w Polsce, wcześniej prezes Komisji Papierów Wartościowych. Wszystko zależy od tego, czy mogą skorzystać z innych źródeł finansowania.
W pierwszej dekadzie października zadebiutował Bank Częstochowa (cena akcji poniżej ceny emisyjnej) i firma Howell, zajmująca się handlem wyrobami hutniczymi (na pierwszej sesji spadek ceny o połowę). Jej prezes Andrzej Kowalski podkreśla, że nie ma gwarancji, iż za miesiąc sytuacja na giełdzie się poprawi.
Wśród firm, które czekają na lepsze czasy, są m.in. Farmacol, Vox Industri oraz Miro-Marc. Wiceprezes tej ostatniej spółki Jarosław Książkiewicz przyznaje, że na opóźnienie emisji i giełdowego debiutu ma wpływ obecna sytuacja. - Analitycy, z którymi współpracujemy, przewidują, że za dwa, trzy miesiące sytuacja na giełdzie powinna się poprawić, liczymy więc na udaną subskrypcję naszych akcji i dobre notowania - dodaje Książkiewicz.
Zdaniem Krzysztofa Rybińskiego, na giełdzie najwięcej tracą drobni inwestorzy. Duzi, lepiej poinformowani mają mniejsze straty. W grupie największych inwestorów na GPW jest skarb państwa. Z informacji przygotowanych przez "Gazetę Giełdy - Parkiet" wynika, że ma on akcje o wartości ponad 9 mld zł, stanowiące ponad 20 proc. kapitalizacji giełdy. W odróżnieniu od innych firm, które mogą kupować lub sprzedawać papiery wartościowe w zależności od sytuacji na rynku, skarb państwa nie zachowuje się tak elastycznie. Przy obecnej bessie wartość posiadanego w akcjach majątku może być nawet o kilkadziesiąt procent niższa. Prawie 2 mld zł warte są akcje, na podstawie których wyemitowane zostały za granicą kwity depozytowe (GDR) polskich spółek: Banku Handlowego, Prokomu, BIG Banku Gdańskiego, Exbudu, Kredyt Banku PBI, Mostostalu Warszawa i KGHM.
Największymi akcjonariuszami na giełdzie są - poza skarbem państwa - instytucje finansowe, które swoją obecność na naszym rynku planują długo- falowo. Tak jest m.in. z ING, który jest inwestorem strategicznym w Banku Śląskim i mimo ogromnych strat na rynkach zagranicznych, nie zamierza ograniczać inwestycji w Polsce. - Chcemy powiększyć nasze udziały w BŚ, by przejąć pełną kontrolę nad bankiem - wyjaśnia Rybiński.
Obecni i przyszli inwestorzy oczekują zmiany giełdowej koniunktury. W ocenie Cezarego Iwańskiego, dyrektora departamentu zarządzania aktywami CBM Pekao SA, na uspokojenie sytuacji równie dobrze można czekać kilka tygodni, jak i kilka miesięcy. - Rynki kapitałowe potrafią być nieprzewidywalne - dodaje Iwański. To, w jaki sposób odreagują kryzys, wiąże się z dodatkowymi informacjami na temat kondycji spółek. Na przykład akcje Bydgoskiej Fabryki Kabli zyskały w ciągu ostatniego miesiąca ok. 68,9 proc. Spółka ma bowiem przewodzić grupie firm ze swojej branży, znajdujących się w holdingu z Elektrimem.
O prawie 40 proc. zdrożały akcje PLI. Wpłynęło na to wezwanie do sprzedaży akcji spółki. Wszystko jednak zależy od nastrojów panujących na rynku. Gdy są pesymistyczne, to mimo dobrych wyników, spadają ceny akcji nawet dobrych spółek, np. Lentexu. - Oderwanie ceny od rzeczywistej wartości przedsiębiorstwa nie trwa długo. Najlepsze firmy na pewno odbiją się od dna - podkreśla Paga.
W środowisku giełdowym panuje przekonanie, że obecny okres jest idealny dla spekulantów inwestujących krótkoterminowo. Analitycy zwracają jednak uwagę, że jest to zbyt duże ryzyko. Przy perspektywie wysokich zarobków można równie dużo stracić. Zmiana tendencji po korektach i spadkach może przynieść nawet 50 proc. zysku. Tyle w ciągu półtora tygodnia można było zarobić na akcjach Bydgoskiej Fabryki Kabli. Trzeba jednak wiedzieć, które spółki mają szanse tak szybkiego wzrostu. Prawdopodobieństwo trafienia jest bardzo małe. - Koniec lat 90. to kryzys inwestowania globalnego - uważa Kwieciński. Duzi inwestorzy sami przyczyniają się do swojego upadku. Gdy inwestują na rozwijających się rynkach - zyskują, gdy wycofują kapitał - tracą.
W raporcie UNCTAD ocenia się, że regres wywoła najpoważniejsze od 30 lat konsekwencje. W tym roku w skali całego świata wzrost gospodarczy sięgnie zaledwie 2 proc. (o 1,2 proc. mniej niż w ubiegłym roku). Kryzys najbardziej dotknie kraje rozwijające się (w Chinach tempo wzrostu spadnie o połowę - do 6 proc., w Ameryce Łacińskiej wyniesie 3 proc.). Po raz pierwszy od wielu lat odnotują one niższy wzrost gospodarczy niż kraje rozwinięte. Według krajowych prognoz, w Polsce tempo wzrostu gospodarczego może się obniżyć o jeden procent. Ale konsekwencje nie będą tylko gospodarcze. Należy się obawiać co najmniej tego, że negocjacje w sprawie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej potrwają dłużej niż byśmy sobie życzyli.

Więcej możesz przeczytać w 42/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.