Wyborcy i kandydaci

Wyborcy i kandydaci

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wbrew pozorom niedzielne wybory nie będą grą o lokalną marchewkę
"Niech rozkwita sto kwiatów"
Mao Tse-tung


Wybory niemieckie i słowackie zdecydowanie mamy już za sobą. Obywatele obydwu krajów postanowili coś, co w zasadzie odnosi się jedynie do nich, ale w praktyce także my odczujemy ich skutki. Bo nie jest dla nas obojętne, jak nowy rząd niemiecki będzie się odnosił do naszych aspiracji europejskich, tak samo nie jest obojętne, czy na południu będziemy mieli stabilnego, demokratycznie rządzonego sąsiada. Gdy już wiadomo, który z kandydatów osiągnął sukces i kto zasiądzie na ministerialnych fotelach, warto uświadomić sobie sposób rozumowania podejmujących decyzje - wyborców.
Niemcy pragnęli zmiany, ale głównie personalnej. Znudził im się Kohl i szukali nowej twarzy, choć niekoniecznie nowej polityki. Słowacy dali pierwszeństwo antymec?iarowskiej koalicji, ale nie wycofali z bieżącej polityki samych mec?iarowców, nadal ofiarowując im pierwsze miejsce wyborcze. Oznacza to, że CDU grozi dłuższe pozostawanie w opozycji, a Mec?iar - niezdolny mimo swych 40 proc. do utworzenia własnego rządu większościowego - może szybciej niż CDU powstać z wyborczych popiołów. Na to właśnie wydaje się liczyć kończący swe urzędowanie premier. Dlatego obwieszcza wszem i wobec, że co złego, to nie on, a za długi odpowiadają ci, którzy je odziedziczyli, nie zaś ci, którzy je zaciągnęli. Musiał pilnie obserwować polski tandem SLD - PSL, z zapałem obciążający pierwsze rządy solidarnościowe za długi zaciągnięte długo przed zaprzysiężeniem Mazowieckiego. Można tylko liczyć, że wyborcy słowaccy nie cierpią na historyczną amnezję i że nie będą rozliczali Dzurindy za Mec?iara.
Przed polskimi wyborcami również staje problem pamięci i amnezji. Stawka na samorządy nie była nigdy konikiem dzisiejszej opozycji. Istnieje więc ryzyko rozdwojenia jaźni u tych kandydatów SLD i PSL, którzy z woli wyborców zostaną radnymi gminnymi, powiatowymi lub wojewódzkimi i będą mieli współbudować trójszczeblowy samorząd obywateli, podczas gdy wcześniej intensywnie go blokowali. Analizę muszą przeprowadzić wyborcy, świadomi siły narzędzia, które demokracja dała im do ręki. A demokracja dała im do ręki cały bukiet możliwości.


Niemcy pragnęli zmiany, ale głównie personalnej. Znudził im się Kohl

Pomyślałem o tym wszystkim w czasie spotkania, które zorganizowała dla mnie z grupą osób Róża Thun, szefowa miłej mojemu sercu proeuropejskiej Polskiej Fundacji im. Roberta Schumana. Pani prezes kandyduje do warszawskiej gminy Centrum, co sprowokowało uczestników spotkania do dyskusji o tym, "jak daleko z Dolnego Mokotowa do Unii Europejskiej". Wbrew pozorom raczej bliżej niż dalej! Oczywiście pod warunkiem, że zarówno do spraw gminy Centrum, jak i do spraw integracji europejskiej podchodzi się poważnie - jak czyni to akurat Róża Thun. Wtedy okazuje się, że istnieje iunctim między rozwojem tej i każdej innej gminy a obecnością całego naszego kraju w Unii
Europejskiej. Że jedno sprzyja drugiemu. Że dopiero synteza polskich aspiracji integracyjnych i naszego żmudnego dochodzenia do decentralizacji władzy w Polsce poprzez budowę wieloszczeblowego samorządu terytorialnego daje naszemu krajowi szansę uzyskania należnej nam pozycji w świecie. Tej perspektywy powinni być świadomi zarówno kandydaci, jak i ich wyborcy. I z tego powodu niedzielne wybory nie będą wbrew pozorom grą o lokalną marchewkę. Nie jestem mieszkańcem gminy Centrum, więc nie mogę być wyborcą Pani Prezes. Ale trzymam kciuki za nią i za jej podobnych kandydatów, myślących równie poważnie o własnej gminie, co o europejskim wymiarze polskiej polityki i polskich szans. Nie wiem, jakie jest pozostałe 99 kwiatów w tegorocznym bukiecie wyborczym, lecz warto w nim znaleźć Różę.
Więcej możesz przeczytać w 41/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.