Rachunki i wstrząsy

Rachunki i wstrząsy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jeśli faktycznie istnieje "konflikt między Polakami a Polakami", trzeba się zastanowić, co stanowi jego podłoże, bo warto przecież wyjaśnić to sobie i spróbować temu zaradzić
Dawno nie widziałem w polskiej prasie tak ciekawej dyskusji, jak ta, która rozwinęła się w "Gazecie Wyborczej" po doskonałym artykule prof. Hanny Świdy-Ziemby pt. "Hańba obojętności". W drugim artykule - "Jest obowiązkiem świadka..." - stanowiącym odpowiedź na listy i polemiki autorka wysuwa tezę, że "sprawa krzyża na żwirowisku oświęcimskim jest nie tyle konfliktem między Polakami a Żydami, ile przede wszystkim konfliktem między Polakami a Polakami".

To może się zgadzać. Można nawet pójść jeszcze dalej i zapytać, czy nie jest to częściowo także konflikt Polaków samych z sobą. Od ponad piętnastu lat obserwuję Polskę i Polaków niejako z zewnątrz, a równocześnie dla moich zagranicznych rozmówców jestem czymś w rodzaju ich przedstawiciela. Takie umiejscowienie dostarcza wielu bardzo pouczających doświadczeń. Pamiętam, jak niedługo po przyjeździe do Paryża natknąłem się na jakichś kursach na młodą amerykańską Żydówkę. Nigdy nie zapomnę głuchej nienawiści i pogardy w jej spojrzeniu na wiadomość, że jestem Polakiem. W jej towarzystwie Polak nie mógł normalnie rozmawiać, a zwłaszcza formułować argumentów, przypominać faktów historycznych i stawiać pytań, nie mówiąc już o śmianiu się, żartowaniu lub - nie daj Boże - wspominaniu, że zna się osobiście wie- lu wspaniałych Żydów, a ich naród uważa za bardzo ciekawy i pod wieloma względami godny podziwu. Polak - w tym wypadku ja - miał stać cicho i dokładać starań, by zgrabnie łączyć w swojej postawie skruchę za zbrodnie oraz brutalną nienawiść do wszystkiego, co żydowskie, aby swą wrodzoną skłonność do zbrodni potwierdzać. Ponieważ absolutnie nie czułem się zbrodniarzem, zostałem szybko zaliczony do wyjątkowo bezczelnych antysemitów i wszelkie kontakty się urwały. Był to jednak wstrząs, za którym poszło częste zadawanie sobie pytania o rozmaite zaskakujące aspekty swojego miejsca w świecie i przeszłości własnego narodu. A także poczucie pewnej niezasłużonej krzywdy i niemożności przeskoczenia muru oskarżeń, których absurdalność wydawała się niezmierzona. Myślę, że w skali kolektywnej coś podobnego przeżyli Polacy, kiedy po 1989 r. zetknęli się ze światem, między innymi z Żydami, w sposób o wiele bardziej obustronnie otwarty i bezpośredni niż przez poprzednie półwiecze. Okazało się wtedy nagle, że to, co jest dla nas wspaniałą, ukochaną Polską, dla innych może być synonimem piekła, zaś nasza bohaterska i pełna cierpień historia - przedmiotem pogardy, a w najlepszym razie lekceważenia. Okazało się także, że wcale nie jesteśmy obiektem światowego podziwu, a w wielu miejscach traktuje się nas tak jak mnóstwo innych narodów - co najwyżej z życzliwą obojętnością. Krótko mówiąc, nie tylko nie podziękowano nam za obalenie komunizmu i nie doceniono innych ważnych zasług, ale zaczęto nas energicznie zachęcać, żebyśmy wzięli się do roboty, a niektórzy wyciągali stare sprawki, których z komunistami nie sposób było załatwić. Zażądali regulowania rachunków, choć ich istnienia część społeczeństwa nawet się nie domyślała. Tymczasem Polacy czuli, że też mają rachunki do wystawienia, chociaż na szczęście nie było to ich pierwszoplanowym zmartwieniem. Znaleźli się jednak w wolnym kraju i w zasadzie mieli prawo do ochoty, by wykrzyczeć narosłe od lat poczucie krzywd: z powodu zdrady w roku 1939 i 1945, z powodu cierpień i wyrzeczeń, których końca ciągle nie widać, z powodu zranionej dumy i poczucia osamotnienia w potrzebie. Stąd wzięły się postawy typu: A niby dlaczego to my mamy zawsze rozumieć innych i wczuwać się w ich sytuację, a od nas ciągle się żąda realizmu, wyrzeczeń i poświęceń, i to jeszcze z uśmiechem na ustach? A dlaczego to nad nami nikt się nie użali i nie powie, że należy nam się szacunek? Kiedy w takim psychologicznym kontekście pojawiły się oskarżenia pod adresem Polaków w sprawie Holocaustu, musiało zaiskrzyć. Tym bardziej że mówimy także o okresie swoistego upajania się wolnością i suwerennością: jesteśmy u siebie i chcemy to podkreślić, więc nie będziemy przyjmować uwag ludzi "z zewnątrz" na temat tego, jak mamy się u siebie zachowywać... Konflikt między Polakami dotyczący sposobu traktowania takich uwag rzeczywiście istnieje, a sprawa oświęcimskich krzyży jest jednym z najbardziej dramatycznych jego wyrazów. Ci Polacy, którzy nie muszą określać swojej wartości przez porównywanie się z innymi (ponieważ swoje poczucie wartości czerpią z innych źródeł i z tego powodu często czuli się ludźmi wolnymi przed 1989 r.), słusznie uważają za bezsensowną każdą akcję, w jakiej eksponuje się swoje "ja", gdy się wie, że zaboli to innych. Nigdy nie zrozumieją się oni z Polakami, dla których jest to podstawą oceny własnej wartości. Zauważmy, że wśród popierających prof. Świdę-Ziembę przeważają ludzie, którzy z pewnością wiedzą, ile są warci i indywidualnie, i jako członkowie szerszej społeczności, zatem uwagi "z zewnątrz" nie mogą stanowić dla nich kluczowego problemu. Jest tam dużo głosów profesorskich. Jest też list od byłego więźnia Oświęcimia i Buchenwaldu. On nie tylko otarł się bezpośrednio o los ofiar Holocaustu, ale też nie musi nikomu podtykać pod nos swojego "ja", żeby wiedzieć, że jest coś wart. Podróże po świecie przekonały mnie, że nieumiejętność wychodzenia poza własny punkt widzenia nie jest problemem specyficznie polskim i niekoniecznie świadczy - jak pisze prof. Świda-Ziemba - o "egocentrycznej ślepocie". Jednakże w Polsce przejawił się on akurat w odniesieniu do sprawy, w której objęcie umysłem ogromu, a nawet samej tylko istoty tragedii nieomal przekracza możliwości ludzkiego umysłu. Dlatego ludziom rozumiejącym tę niemożność tak miałkie, drażniące i "nie á propos" wydają się próby eksponowania w tej sprawie swojego "ja", choćby przybierało postać krzyża. Oczywiście, sprowadzanie całego problemu do wymiaru czysto psychologicznego nie miałoby sensu i nie to jest moim zamiarem. Myślę jednak, że to jeden z ważnych wymiarów. Jeśli faktycznie istnieje "konflikt między Polakami a Polakami", trzeba się zastanowić, jakie czynniki stanowią jego podłoże, bo warto przecież wyjaśnić to sobie i spróbować temu zaradzić. Nie może się wszak skończyć na wzajemnych podejrzeniach i inwektywach.

Autor jest dziennikarzem RFI w Paryżu.
Więcej możesz przeczytać w 41/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.