Katapulta biznesu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Polskie pomysły na fortunę
Steve Woźniak wymyślił komputer osobisty Apple, Bill Gates przewidział, że niedoceniane przez IBM "pecety" zdobędą rynek, George Soros zbił fortunę, tworząc fundusze inwestujące na ryzykownych rynkach, Warren Buffett kupował akcje firm, kierując się wyłącznie intuicją, ignorując ekonomiczne analizy, Silvio Berlusconi pieniądze zarobione w agencji reklamowej inwestował w prywatną telewizję. Każdy z nich zaczynał od zera, dysponując niewielkim kapitałem. Ich największym atutem były jednak nie pieniądze, lecz pomysł na nowy produkt i żelazna konsekwencja, z jaką go realizowali.
Zmiana systemu na przełomie lat 80. i 90. stworzyła warunki do robienia podobnych karier w Polsce. - To był świetny okres na rozpoczynanie nowej działalności. Wtedy rynek był chłonny i każdy pomysł konsekwentnie realizowany dawał szansę na sukces - mówi Mariusz Łukasiewicz, współwłaściciel i prezes Lukas SA, największej polskiej firmy pośredniczącej w sprzedaży ratalnej.
Powstały w 1991 r. Lukas handlował elektroniką. Polaków ogarnął szał zakupów nowych telewizorów, wież stereofonicznych, kuchenek mikrofalowych itp. Sklepy, z którymi firma handlowała, sygnalizowały jednak, że popyt na te towary byłby znacznie większy, gdyby nie bariera cenowa. Wtedy zrodził się pomysł, by powrócić do zapomnianej w latach 80. sprzedaży ratalnej. Lukas zaczął pośredniczyć w kredytowaniu oferowanych przez siebie produktów.
- Wykorzystaliśmy pomysł zastosowany w latach 30. w USA przez General Electric, choć wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Skoro klienci nie mają pieniędzy na kupno towarów, które chcą posiadać, trzeba im je pożyczyć na dogodnych warunkach i bez tej całej kłopotliwej procedury stosowanej przez banki - wyjaśnia Mariusz Łukasiewicz. Po trzech miesiącach okazało się, że pomysł był strzałem w dziesiątkę, a finansowanie sprzedaży - sposobem na funkcjonowanie firmy. Wtedy zapadła decyzja, by się zająć pośrednictwem w sprzedaży ratalnej wszelkich towarów i usług, nie tylko własnych. Dzisiaj Lukas współpracuje z 26 tys. placówek handlowych i usługowych w Polsce i jest największą firmą tej branży, kontrolującą 25 proc. rynku.
Dariusz Jacek Bachalski w 1986 r. wyjechał do Wielkiej Brytanii, gdzie spędził rok w szkole językowej w Cambridge. Cztery lata poźniej, będąc studentem ekonomii, wraz z koleżanką z roku założył JDJ Przedstawicielstwo Zagranicznych Szkół Językowych, wysyłające Polaków do szkół za granicą. - Polska zaczęła się wtedy otwierać na świat, więc stało się dla nas jasne, że znajomość języków obcych będzie niezbędna. Turystyka edukacyjna, czyli organizowanie kursów języka obcego w kraju jego pochodzenia, funkcjonuje w Europie Zachodniej od kilkudziesięciu lat. Pomyśleliśmy, że nie ma powodów, by podobne przedsięwzięcie nie miało się powieść także w Polsce - tłumaczy Dariusz Jacek Bachalski.
JDJ rozpoczynała działalność w pokoju wynajętym w biurowcu. Po ośmiu latach ma dwadzieścia oddziałów w 20 największych miastach Polski. W ciągu ośmiu miesięcy tego roku sprzedała 5 tys. kursów w szkołach językowych za granicą, co - jak podkreśla współwłaściciel - czyni ją trzecią co do wielkości agencją edukacyjną na świecie.
Stanisław Ciupiński, Grzegorz Grzelak i Andrzej Walczak pod koniec lat 80. zajmowali się projektowaniem i wystrojem wnętrz, pracami sztukatorskimi. Dzisiaj wspominają, że była to działalność pozwalająca im przetrwać. Na początku 1991 r. założyli spółkę cywilną Atlas, która zajmowała się wytwarzaniem wszelkich zapraw budowlanych, w tym kleju do glazury. - Wykorzystaliśmy własne doświadczenie z wcześniejszych lat, kiedy używaliśmy do pracy suchych zapraw budowlanych. Te produkowane w Polsce były jednak przestarzałe technologicznie, w ich produkcji wykorzystywano bowiem beton, pomijając zupełnie chemię materiałów budowlanych. Importowane natomiast były bardzo drogie. Uznaliśmy, że potrafimy wypełnić tę lukę na rynku - wspomina początki działalności Stanisław Ciupiński. Pierwsza wytwórnia nowej firmy mieściła się w garażu, a do mieszania składników służyła betoniarka. Wspólnicy jeździli po całym kraju, próbując sprzedać towar. Dzisiaj Atlas ma trzy fabryki i przygotowuje się do budowy dwóch następnych. W ofercie znajduje się prawie 50 rodzajów klejów do glazury i suchych zapraw budowlanych, którymi handluje 2000 hurtowni.
Irena Eris i Henryk Orfinger pierwszy tłusty krem produkowali w urządzeniu wykonanym własnym sumptem w domowym warsztacie. Składało się ze statywu od wiertarki, mieszadła ze szlachetnej stali i garnka. Laboratorium Kosmetyczne dr Irena Eris SA mieściło się w wynajętym domku o powierzchni 60 m kw. Towar do klientów rozwożono maluchem. Maszynę do produkcji opakowań wykonał dla nich rzemieślnik. Dzisiaj kosmetyki Ireny Eris są w Polsce jednymi z najbardziej znanych. W ofercie firmy znajduje się 80 produktów, a do ich promocji swoich twarzy użyczają m.in. Justyna Steczkowska, Małgorzata Niemen czy Joanna Trzepiecińska.
W 1990 r. Adam Krzanowski wyjechał do Stanów Zjednoczonych, gdzie pracował w fabryce mebli. Po dwóch latach wrócił do Polski i postanowił, że w kraju będzie robił to samo, tyle że na własny rachunek. - Doszliśmy do wniosku, że skoro krzesła biurowe sprzedają się dobrze w USA, u nas także znajdą nabyw- ców - wspomina Jerzy Krzanowski, brat Adama, współwłaściciel firmy Nowy Styl. Przedsiębiorstwo braci Krzanowskich było pierwszym produkującym takie krzesła w Polsce. Początkowo metalowe ramy sprowadzano z Włoch, tapicerka powstawała na miejscu. Od gminnej spółdzielni w Jedliczu wynajęli budynek o powierzchni 650 m kw., gdzie wspólnie z kolegą zaczęli składać krzesła. Zamówień było tak dużo, że musieli zatrudnić kolejnych pracowników. W grudniu 1992 r. sprzedali 6 tys. krzeseł. Po raz pierwszy wysłano też trzy ciężarówki z towarem do USA. - Jeździliśmy po całym kraju, a meble sprzedawaliśmy z przyczepy poloneza - mówi Jerzy Krzanowski. Dziś Nowy Styl to sześć spółek zatrudniających 1,8 tys. osób. Firma produkuje kilkaset różnego rodzaju krzeseł. Oprócz tego 500 osób znajduje zatrudnienie w niedawno przejętym przedsiębiorstwie budowlanym.
Marzena Ratowska i Viola Śpiechowicz spotkały się w 1992 r. na konkursie projektantów odzieży. Po roku znajomości postanowiły założyć własną firmę odzieżową Pole, dla której same projektowały kreacje. Początki były trudne, bo sklepy nie chciały przyjmować kolekcji zdecydowanie odbiegających od produkowanej wówczas masówki. Zaryzykowała tylko Galeria Hanaoki i sklep "Pod Papugami". - Okazało się, że udało się nam połączyć własną wizję artystyczną z oczekiwaniami wielu Polek. Trafiłyśmy na odpowiedni moment, kiedy nasze rodaczki, znudzone szarością i bylejakością, postanowiły zadbać o siebie i swój wizerunek - tłumaczy popularność swojej firmy Viola Śpiechowicz. Pole ma sklepy firmowe w Warszawie, Łodzi i Wrocławiu, a wśród jej klientek znajdują się m.in. Agata Młynarska, Justyna Steczkowska, Natalia Kukulska, Renata Przemyk oraz Alicja Resich-Modlińska.


Największym atutem w biznesie nie są pieniądze, lecz
pomysł na nowy produkt


Na początku był zatem pomysł, własna głowa i własne ręce. Właściciele Atlasa, zakładając wytwórnię, inwestowali swoje niewielkie oszczędności, a rozwój przedsiębiorstwa finansowali ze sprzedaży. Bracia Krzanowscy włożyli w nowe przedsięwzięcie 14 tys. dolarów zarobionych przez jednego z nich w USA. Irena i Henryk Orfinger sprzedali odziedziczone po dziadku gospodarstwo rolne. Właścicielki Pola pożyczyły pieniądze w banku. Mariusz Łukasiewicz zaproponował przystąpienie do spółki Polakowi z australijskim paszportem, dysponującemu pieniędzmi i mającemu znajomości na rynkach azjatyckich.
Prezes zarządu Lukasa podkreśla jednak, że sam pomysł, nawet wsparty pieniędzmi, nie wystarcza, by osiągnąć sukces. Do tego potrzebny jest jeszcze trzeci element, czyli konsekwencja w realizacji zakreślonych celów. - Słyszałem o wielu świetnych projektach, których nie udało się zrealizować, bo ich właściciele nie mieli wystarczającej siły - tłumaczy. Także Irena Eris podkreśla, że wraz z mężem nigdy nie dążyła do osiągnięcia szybkiego zysku, a receptą na sukces jest "spokojna, długofalowa działalność, dobry wyrób, dobra jakość i dobry marketing". - Czasy robienia szybkich karier dzięki niewielkiemu kapitałowi już się skończyły. Na rynku nie ma bowiem już takiej pustki jak kilka lat temu i wypromowanie nowego produktu jest coraz trudniejsze - mówi Maciej Grabowski, wiceprezes Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową.
Łatwiejszy jest teraz co prawda dostęp do instytucji finansowych, ale banki nie pożyczają pieniędzy pod zastaw idei. Zaś venture capital, czyli kapitały podwyższonego ryzyka, które na Zachodzie finansują takie przedsięwzięcia, w Polsce jeszcze ciągle zachowują ostrożność. - Nie sfinansowaliśmy od zera żadnego pomysłu ze względu na zbyt duże ryzyko i brak doświadczenia. Ludzie mający pomysł na uruchomienie działalności potrzebują najwyżej 100-200 tys. dolarów, a my rozpatrujemy wnioski od 1 mln USD. Ci, którzy się do nas zgłaszali, nie potrzebowali takich kwot. Proponowaliśmy im, że jeśli uda im się rozkręcić biznes i będą mogli się pochwalić jakimiś osiągnięciami, wówczas jesteśmy im w stanie pomóc w dalszym rozwoju - tłumaczy Jacek Siwicki, wiceprezes Polsko-Amerykańskiego Funduszu Przedsiębiorczości.
Henryka Bochniarz, prezes Polskiej Rady Biznesu, została niedawno zaproszona na zorganizowaną przez ambasadę brytyjską konferencję poświęconą przedsiębiorczości. Jej uczestnikom przedstawiono angielskiego przedsiębiorcę, który mając w kieszeni 10 funtów, rozpoczął produkcję żelu z algami morskimi. Dzisiaj jest milionerem. - W Polsce ciągle jest miejsce dla ludzi z pomysłami i konsekwencją w ich realizowaniu. Może nie ma go tak dużo jak kilka lat temu, ale jeśli ten Anglik poradził sobie na trudnym rynku brytyjskim, to i u nas jest to możliwe - mówi Henryka Bochniarz. Optymistą jest też szef Lukasa. - Bill Gates startował przecież na najbardziej rozwiniętym rynku na świecie - zauważa.


Więcej możesz przeczytać w 40/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.