Polski D-Day

Dodano:   /  Zmieniono: 
Historia zapomniała o naszym udziale w największym zwycięstwie w dziejach świata

6 czerwca 1944 r. był paskudnym dniem. Lało już od kilku dni, a na Morzu Północnym panowały warunki sztormowe. Niemcy, zaniepokojeni wzmożoną aktywnością alianckiego lotnictwa, od kilku tygodni bacznie obserwujący kanał La Manche zza potężnych umocnień Wału Atlantyckiego, tego dnia wydawali się bezpieczni. "To na pewno nie wydarzy się ani dzisiaj, ani jutro" - miał powiedzieć feldmarszałek Erwin Rommel, dowódca Grupy Armii B. Postanowił choćby na dzień opuścić front, by złożyć życzenia urodzinowe ukochanej żonie. Gdy niemiecki admirał Theodor Krancke, powiadomiony, że do brzegu zbliża się wielka flota inwazyjna, o godzinie 3.30 ogłaszał alarm, na działanie było już za późno. Nad głowami Niemców przelatywały już formacje bombowców, a brytyjskie okręty i barki po pokonaniu kanału znajdowały się o siedem mil od brzegu. Nie zabrakło Polaków.

Metr po metrze do wyzwolenia

Rozpoczynał się najdłuższy dzień wojennej Europy. Miał zapisać w jej historii legendę operacji wojskowej, jakiej nie znały dzieje świata. Na odcinku prawie 100 km wybrzeży Normandii dokonywał się desant sprzymierzonych. Na urwistych plażach lądowały dziesiątki tysięcy żołnierzy brytyjskich, kanadyjskich i amerykańskich. W walkach na plażach Gold, Juno, Sword, Utah i najtragiczniejszych na plaży Omaha metr po metrze rozpoczęło się oczekiwane od lat wyzwolenie Europy. Historia świata nie widziała podobnego zwycięstwa. Po kilku dniach w Normandii lądowało już ponad 300 tys. ludzi, a 18 czerwca wysadzono na brzeg milionowego żołnierza. Nawet nieskoremu do chwalenia cudzych osiągnięć Stalinowi wymknęło się oświadczenie: "Historia wojen nie zna przedsięwzięcia tak szerokiego w koncepcji i tak mistrzowskiego w wykonaniu...".

"Polaków tam jeszcze nie ma - zapisywał 11 czerwca w dzienniku Edward Raczyński, ambasador Polski w Wielkiej Brytanii. - Nasza dywizja pancerna stoi od kilku tygodni w Scarborough gotowa do skoku, ale (...) jest w drugim lub trzecim rzucie". To przeświadczenie - że Polaków tam nie było i że to nie był polski D-Day - wzmacniane faktem niezapraszania polskich weteranów do Normandii na odbywające się co roku 6 czerwca obchody, pokutuje w społecznej świadomości do dziś. Jest to przeświadczenie z gruntu nieprawdziwe.

D-Day nadziei dla Polski

Dla Polaków w okupowanym kraju ów D-Day rozpoczął się o godzinie 11.15 przemówieniem radiowym premiera Stanisława Mikołajczyka, wygłoszonym przed mikrofonami radia brytyjskiego. Padły znamienne słowa: "Podkreślam jednak, że w tym momencie nie nadszedł jeszcze czas do otwartego powstania... Moment powszechnej walki nadejdzie. Należy się do niego przygotować. O nim oznajmi wam ustny rozkaz...". Jak ważne były to słowa dla podnieconej inwazją warszawskiej ulicy, niech świadczy zapis nastrojów odnotowany w dzienniku Zofii Nałkowskiej: "...OFENSYWA, o której mówi się od iluż lat! Dowiadujemy się o tym w tajonych szeptach na zakupie. Po przedsionkach, po korytarzach spieszne rozmowy, radość powściągana przed obcymi oczami. - Z czego pan się tak cieszy?- pyta jeden z nich przebiegającego urzędnika. - Z tego samego co pan - odpowiada konspiracyjnie tamten. Na ulicy plotkę potwierdzają megafony, świat odmienia się w oczach...".

W Krakowie - jak zapisuje w dzienniku archiwista Adam Kamiński - krąży opowieść o "autentycznej" depeszy gen. Dwighta Eisenhowera do marszałka Rundstedta: "...Panie Marszałku! Przepraszam najmocniej, że wojska moje nie naruszyły Wału Atlantyckiego. Stało się to tylko dlatego, że z powodu ciemności panujących w chwili lądowania zupełnie go nie zauważyły". Okupowana Polska odzyskiwała nadzieję. Dla niej ów 6 czerwca 1944 r. był jedną z najważniejszych dotychczasowych dat wojny.

Nasze skrzydła

27 czerwca 1944 r. naczelny wódz gen. Kazimierz Sosnkowski na pokładzie ORP "Błyskawica" udzielał wywiadu. Na pytanie o udział Polaków w D-Day odpowiedział: "Udział nasz na razie ogranicza się do lotnictwa i marynarki... Jedno z polskich skrzydeł myśliwskich zestrzeliło w pierwszym dniu inwazji największą ilość samolotów... Podczas działań inwazyjnych Polacy do chwili mego wyjazdu z Londynu (25 czerwca 1944 r.) zestrzelili ogółem na pewno 38 samolotów niemieckich... Cieszę się, że w tym ogólnym sukcesie Polacy mają swoje miejsce - skromne, ale wypracowane uczciwie...". Siedem polskich dywizjonów myśliwskich, działających w składzie 131. i 133. skrzydła, od pierwszego dnia inwazji odbywało po cztery loty bojowe dziennie, eskortując bombowce atakujące Boulogne i Hawr. Dywizjon 303 razem z jednostkami RAF osłaniał lewe brytyjskie skrzydło floty inwazyjnej i lądujących oddziałów. Dywizjon 307 (myśliwców nocnych), wyposażony w najnowszą wersję Mosquito, został użyty do zwalczania łodzi podwodnych i stacji radiolokacyjnych. Od pierwszego dnia inwazji walczyły dywizjony bombowe 300, 304 i 305. Szerokim echem odbił się sukces dywizjonu 305, który zniszczył w Nomeny koło Nancy ogromne niemieckie zapasy paliwa, oceniane na 13 mln litrów. Pisano wtedy, że Polacy tym wyczynem wygrali bitwę o Francję. Dlaczego tak szybko o tym zapomniano?

Entuzjazm był tak ogromny, że największym problemem polskim były w tych dniach tzw. loty na kibica. Wszyscy Polacy chcieli zobaczyć płonące Niemcy i mimo zakazów oraz kar ustawiały się wręcz kolejki chętnych, niebacznych niebezpieczeństw wysokich oficerów sztabowych, którzy dołączali do załóg lotów bojowych.

Jak płynęliśmy do zwycięstwa

Dla Polskiej Marynarki Wojennej i handlowej ów "niepolski" D-Day okazał się jednym z najważniejszych, jeśli nie kulminacyjnym dniem wysiłku wojennego. W operacji inwazyjnej obok ośmiu jednostek floty handlowej użytych w operacji desantowej wziął udział także polski krążownik "Dragon" i cztery niszczyciele - "Ślązak", "Krakowiak", "Piorun" i "Błyskawica". "Ślązak" i "Krakowiak" od 6 czerwca - pełniąc funkcję artylerii wsparcia, zaś "Piorun" i "Błyskawica" - działając w składzie 10. flotylli brytyjskiej, osłaniającej zachodnie skrzydło operacji.

Dramatyczną historię zapisała walka "Dragona". Był to lekki krążownik, jedyny w polskiej marynarce, wypożyczony nam przez Brytyjczyków w 1943 r. Polacy liczyli na nową jednostkę, lecz Brytyjczycy przekazali nam stary okręt z 1917 r., argumentując to brakiem polskich doświadczeń w służbie na tak wielkich okrętach. Doprowadzenie go do gotowości bojowej okazało się tyle pracochłonne, ile kosztowne. Od pierwszych chwil jednostka przysparzała kłopotów. Początkowo politycznych. Polacy bowiem postanowili nadać jej nazwę ORP "Lwów". Dla strony brytyjskiej, wsłuchanej w 1943 r. w każde życzenie Moskwy, imię to okazało się nie do przyjęcia. Po miesiącach kłótni postanowiono więc pozostać przy nazwie brytyjskiej. ORP "Dragon" z załogą 20 oficerów i 500 marynarzy brał udział w operacjach na Morzu Norweskim, skąd wycofano go z powodu awarii przewodów elektrycznych. W 1944 r. zadecydowano, że "Dragon" weźmie udział w inwazji w ramach poprzedzającej lądowanie tzw. Operacji Neptun.

Piekło "Dragona"

6 czerwca o świcie "Dragon" przydzielony do zespołu kontradmirała Wilfrida Pattersona zajął stanowisko 10 mil morskich od plaży Sword. Jego celem była niemiecka bateria 105 mm w Colleville-sur-Orne. Polacy ze swymi sześcioma działami 152 mm zdołali się z nią uporać w ciągu 40 minut. Na cel naprowadzali obserwatorzy na pokładach samolotów. Następnym celem były umocnione stanowiska w rejonie Caen i zgrupowanie czołgów niemieckich. Najtrudniejszym celem okazała się bateria dział 155 mm w rejonie Trouville. "Dragon", który znalazł się w zasięgu jej dział, stracił pierwszych rannych. 18 czerwca uszkodzony odszedł do portu w Portsmouth, gdzie przeprowadzono remont. Do akcji wrócił 7 lipca. Miał wspierać natarcie oddziałów brytyjskich na Caen.

8 lipca nad ranem - jak wynika z relacji Eustachego Raduchowskiego, marynarza z "Dragona", odnalezionego przed laty przez telewizyjny program "Świadkowie" - okrętem wstrząsnęła straszna eksplozja. Zostali trafieni w komory amunicyjne. W powietrze wylecieli ludzie, części okrętu. Wszystko stanęło w płomieniach. Tak musi wyglądać piekło - myślał, patrząc na walkę okrętu o życie. Wówczas nie wiedzieli, że okręt został trafiony przez tzw. neger - torpedę kierowaną przez człowieka. Był nim Karl Heinz Potthast, który godzinę później trafił do brytyjskiej niewoli. Próbowali ratować okręt i ludzi odciętych w maszynowni, rannych, którzy wyrzuceni wybuchem znaleźli się w wodzie, tych, których głosy dobiegały ze śródokręcia. Gdy później oceniali straty, okazało się, że zginęło 37 osób, a 114 odniosło rany. Sam ORP "Dragon" - najcięższe. Był nie do uratowania.

Decyzją dowództwa postanowiono odholować wrak i zatopić jako część falochronu. Gdy następnego dnia na pokładzie amerykańskiego ścigacza odbywał się marynarski pogrzeb poległych marynarzy z "Dragona", podpłynęła niewielka jednostka amerykańska. Amerykanie wieźli rannego i jeszcze jedno ciało. Marynarze ci, wyrzuceni wybuchem do morza, zdołali się uczepić boi i wraz z nią dryfowali. Gdy znaleźli się w pobliżu Amerykanów, ci wzięli ich za niemiecki neger i otworzyli ogień. Dopiero po chwili zrozumieli, że to Polacy. Byli załamani. I wówczas, jak relacjonował Raduchowski, ktoś - być może kapitan "Dragona" kmdr por. Dzienisiewicz - podarował im polską banderę szalupową z "Dragona". Na znak, że rozumiemy i nie mamy pretensji. Taka jest wojna. W latach 70., po śmierci amerykańskiego bosmana, który otrzymał tę jedyną pamiątkę z "Dragona", do programu "Świadkowie" trafiła bandera przekazana jak relikwia przez jego rodzinę. Amerykanin chciał, by wróciła do Polski, gdzie jej miejsce. Ale w Polsce w końcu lat 70. żadna instytucja - ani wojskowa, ani cywilna - nie okazała nią zainteresowania. Wówczas jeszcze nie mogło być mowy o tym, że był także polski D-Day, "może skromny, ale zapracowany uczciwie". 

Normandia w Warszawie

Hełmy - tylko tyle było widać zza opancerzonych burt alianckich barek podpływających do brzegu Normandii 6 czerwca 1944 r. Te hełmy pod krzyżowym ogniem niemieckich karabinów maszynowych wdarły się na plaże, po chwili je zapełniły, przełamały opór i przedarły w głąb Francji. Hełmy dominują też na zdjęciach, jakie dzięki Bibliotece i Muzeum Prezydenta Dwighta D. Eisenhowera Polacy będą mogli zobaczyć na wystawie o słynnym D-Day. Fotografie, dokumenty i eksponaty udostępnione przez Amerykanów oraz pochodzące ze zbiorów polskich wystawiono w holu Archiwum Głównego Akt Dawnych przy ul. Długiej 7 w Warszawie. Pokazują one przygotowania do inwazji, lądowanie na plażach Normandii oraz dalszą kampanię zakończoną kapitulacją III Rzeszy. Wystawa będzie czynna do 18 czerwca.

Więcej możesz przeczytać w 24/2004 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.