Medycyna cudów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jeśli wyniki badań nie są zgodne z oczekiwaniami koncernów farmaceutycznych, często ich się nie publikuje
Medycyna wciąż próbuje wykryć przyczyny najpowszechniej występujących chorób. My zaś, żeby nie tracić nadziei, chcemy wierzyć w każdą kolejną hipotezę. Z ulgą przyjmujemy wiadomości o pojawieniu się na rynku farmaceutycznym nowych specyfików, zapominając, że niektóre z nich nie tylko nie przyczynią się do poprawy stanu naszego zdrowia, ale mogą go wręcz pogorszyć. Jednym z przykładów jest choroba Alzheimera, czyli postępujące otępienie umysłowe

Dotkniętych tym schorzeniem ludzi pozbawia pamięci, zdolności poznawczych, umiejętności abstrakcyjnego myślenia. Było już kilka teorii tłumaczących przyczyny nieodwracalnej degradacji umysłowej u milionów osób cierpiących na tę chorobę. Niedawno agencje prasowe i czasopisma naukowe podały kolejną sensacyjną hipotezę. W amerykańskim przeglądzie medycznym "Medical Microbiology and Immunology" opublikowano wyniki badań przeprowadzonych po śmierci u kilkunastu osób z chorobą Alzheimera. W ich mózgach stwierdzono obecność bakterii Chlamydia pneumoniae. Nie są to bakterie rzadkie. Chlamydia jest pospolitym drobnoustrojem chorobotwórczym, rozpowszechnia się przez kichanie i kaszel. Już w wieku 20 lat jest nim zarażony - jak podaje czasopismo "New Scientist" - co drugi człowiek, a prawdopodobieństwo zakażenia się wzrasta z wiekiem. Sekcja zwłok 19 osób zmarłych na chorobę Alzheimera wykazała obecność tej bakterii w mózgach 17 z nich. Natomiast u 19 osób zmarłych z innych powodów, bakterię tę znaleziono tylko w jednym mózgu. Naukowcy z Detroit, którzy prowadzili te badania, uznali to za dowód związku bakterii z chorobą Alzheimera.
Dotychczas zaliczano ją do chorób wieku starczego. W miarę starzenia wzrasta prawdopodobieństwo jej wystąpienia, a po 80. roku życia już niemal co dziesiąty człowiek ma objawy otępienia, które mogą wskazywać na chorobę Alzheimera. Liczba chorych wzrasta wraz z wydłużaniem się życia populacji. W czasach, gdy Europejczycy i Amerykanie żyli niewiele dłużej niż 50 lat, czyli pod koniec XIX w., była przypadłością wyjątkową. Dziś dotyczy 4 mln osób w Stanach Zjednoczonych i ok. 2,5 mln mieszkańców Europy. W Polsce chorobę Alzheimera stwierdzono u ponad 200 tys. osób.
Nie znaleziono dotychczas leku, który by wyraźnie hamował rozwój choroby. Mózg traci w jej wyniku stopniowo coraz więcej neuronów, w drastycznych wypadkach nawet 65 proc. Znaczna część tych neuronów jest u zdrowych ludzi odpowiedzialna za produkcję acetylocholiny - neuroprzekaźnika, który warunkuje normalne działanie pamięci. Utrata neuronów jest więc równoznaczna z utratą pamięci. Ponieważ w mózgach chorych znaleziono dużą ilość białka ß-amyloidowego, zarówno laboratoria akademickie, jak i należące do przemysłu farmakologicznego skupiły wysiłki na rozszyfrowaniu jego roli w wywoływaniu choroby Alzheimera. Białko to znajduje się wewnątrz martwych lub umierających neuronów w postaci nierozpuszczalnych bryłek i zbitych z sobą włókien ß-amyloidowych. Nie udało się jednak dowieść, że właśnie ono jest przyczyną choroby. W 1993 r. pojawiła się nowa hipoteza, według której choroba Alzheimera miała być czymś w rodzaju artretyzmu mózgu. Czasopismo "Neurology" zamieściło wówczas rezultaty klinicznych prób indomethacinu. Dwaj neurolo- dzy - Amerykanin Joe Rogers z Sun Health Research Institute w Arizonie i Kanadyjczyk Pat McGeer z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej w Vancouver - stwierdzili, że choroba Alzheimera jest stanem zapalnym mózgu. Jest ona jakby szaleńczą obroną skierowaną przeciw jakiemuś czynnikowi chorobotwórczemu, co objawia się produkcją olbrzymiej ilości toksyn i niszczeniem komórek nerwowych. McGeer znalazł tylko jedno wytłumaczenie. Układ immunologiczny na skutek jakiejś dramatycznej pomyłki niszczy własnego gospodarza. Joe Rogers i McGeer uznali niezależnie, że dramatyczne zmiany w mózgu osób z chorobą Alzheimera spowodowane są lokalnym "przegrzaniem" układu obronnego, czyli chorobą autoimmunologiczną. Układ immunologiczny zwraca się przeciw komórkom, których miał strzec, doprowadzając do "rzezi zdrowych neuronów".
Skoro choroba Alzheimera jest stanem zapalnym mózgu, uznano, że "pożar" ten można gasić środkami przeciwzapalnymi. Zavan Khachaturian z National Institute of Aging w Bethesda (Narodowego Instytutu Badań nad Starzeniem) zauważył wówczas z entuzjazmem (co odnotował tygodnik "New Scientist" z czerwca 1993 r.): "Wyobraźmy sobie, że ludziom z chorobą Alzheimera wystarczy tylko podawać aspirynę lub podobne leki, aby powstrzymać rozwój choroby". Aspiryna jednak nie spełniła oczekiwań, natomiast Rogers i McGeer opatentowali lek przeciwzapalny indomethacin. Jego działanie wydaje się pozytywne. Zauważono także, że chorzy z zapaleniem stawów, u których przeprowadzono długotrwałe leczenie przeciwzapalne, zapadają znacznie rzadziej na chorobę Alzheimera niż ludzie nie leczeni środkami przeciwzapalnymi. Zagadką jest natomiast to, dlaczego osoby cierpiące na nią znacznie rzadziej niż inni umierają na choroby układu krążenia i serca, a także na nowotwory. Te ostatnie są przyczyną zaledwie 2 proc. zgonów. Obserwacje te mogą sugerować, że choroba Alzheimera chroni w jakiś sposób przed schorzeniami układu krążenia i nowotworami.
Jak widać, w wypadku tej choroby ciągle jest sporo niewiadomych. Sądząc po liczbie dotychczasowych teorii próbujących wytłumaczyć jej etiologię, również hipoteza opublikowana przez "Medical Microbiology and Immunology" o bakteryjnym pochodzeniu tej choroby nie jest z pewnością ostatnią. Zwłaszcza że badania, na podstawie których sformułowano wniosek o roli bakterii Chlamydia pneumoniae w wywoływaniu choroby Alzheimera, dotyczyły niewielkiej liczby osób i nie zostały potwierdzone przez inne zespoły naukowe. Tymczasem tysiące ludzi cierpiących z powodu choroby własnej lub kogoś bliskiego próbuje znaleźć drogę ratunku, czeka na nowy lek. Ciśnienie tych oczekiwań jest tak wielkie, że często publikuje się wyniki badań przeprowadzonych zbyt pobieżnie lub zaledwie wstępne rezultaty stosowania leków.
Dodajmy do tego niepewność co do rzeczywistego działania farmaceutyków. "Prawdopodobnie najpowszechniejszą przyczyną odwracalnego otępienia jest stosowanie niektórych leków" - czytamy w czasopiśmie "Medycyna po Dyplomie". A zatem lekarze dowiadują się z periodyku, którego równie dobrze mogliby nie przeczytać, że zapisując krople do oczu o właściwościach ß-adrenergicznych lub cholinolitycznych, a także zalecając leczenie kortykosteroidami lub dużymi dawkami słabych leków psychotropowych, mogą wpędzić swoich pacjentów w otępienie, które może być następnie omyłkowo leczone jako choroba Alzheimera. Takie omyłki na wielką skalę zdarzają się często. "New Scientist" alarmuje: "leki przeciw demencji przyspieszają rozpad umysłowy". Starsi ludzie otrzymujący leki, które miały zmniejszyć objawy demencji, tracą swoje zdolności poznawcze dwukrotnie szybciej niż osoby nie przyjmujące takich specyfików - wynika z badań przeprowadzonych w Oksfordzie. Rupert McShane i jego koledzy z Warneford Hospital badali przez dłuższy czas 70 pacjentów cierpiących z powodu różnego typu otępień, w tym także choroby Alzheimera. Oceniali ich zachowanie i funkcje intelektualne, takie jak pamięć, uwaga, łatwość wypowiadania się. Pacjenci przyjmujący neuroleptyki mieli wszystkie oceny o połowę niższe. Byli też bardziej agresywni, mieli trudności ze snem i częściej cierpieli na skutek paranoi. Szybki rozpad umysłowy rozpoczął się wraz z sięgnięciem po specyfiki. "Lekarze powinni być ostrożni w przepisywaniu leków osobom z demencją" - ostrzega McShane, autor tych badań.
Natomiast przed przewlekłym stosowaniem niesterydowych leków przeciwzapalnych ostrzegli uczestnicy Światowego Kongresu Gastroenterologii, który ma się odbyć we wrześniu w Wiedniu. Zostaną na nim przedstawione wyniki badań, według których z roku na rok rośnie liczba zgonów spowodowanych przyjmowaniem tych leków. Wywoływane przez nie powikłania są przyczyną większej liczby zgonów niż astma, rak szyjki macicy i czerniak. Do niesterydowych leków przeciwzapalnych zalicza się preparaty znane jako kwas acetylosalicylowy, ibuprofen i naproxen. Niepożądane objawy, jak krwawienie z żołądka czy wrzody, są powodem 76 tys. wypadków hospitalizacji oraz 8 tys. zgonów rocznie w samych tylko Stanach Zjednoczonych. Produkcja leków to bardzo intratny biznes. Firmy farmaceutyczne nie mają najmniejszego interesu w powstrzymywaniu potencjalnych pacjentów przed przyjmowaniem ich leków. Opinie o preparatach wielkich firm nierzadko piszą opłacani przez nie naukowcy, co zupełnie odbiera im walor niezależnych ocen. "British Medical Journal" zamieścił niedawno artykuł, w którym stwierdzono, że leki antydepresyjne, takie jak prozac, nie wywołują uzależnień. Później okazało się, że jego trzej autorzy pozostają w bliskich kontaktach z producentem leków. Wielkie koncerny farmaceutyczne wręczają różnego rodzaju prezenty i gratyfikacje autorom pozytywnych ocen ich produktów. "Journal of the American Medical Association" przeprowadził coś w rodzaju śledztwa w sprawie powiązań autorów artykułów pozytywnie opiniujących nowe leki z ich producentami. Wyniki okazały się alarmujące. Autorzy pozytywnych ocen trzykrotnie częściej pozostawali w finansowych związkach z firmami, których produkty polecali, niż krytycy tych leków. Olbrzymie zyski firm farmaceutycznych pozwalają im także finansować znaczną część badań naukowych oraz wpływać na to, by publikowane były opinie wspierające ich interesy, a chowane do szuflady oceny przeciwne. Zjawisko to przybrało tak wielką skalę, że wydawcy kilku prestiżowych czasopism medycznych, jak "British Medical Journal" i "Lancet", wezwali rok temu do swoistej amnestii, czyli opublikowania zatajonych wyników. Ocenia się, że mogą one dotyczyć połowy ze wszystkich przeprowadzanych badań biomedycznych.
Cały ten splot niepewności i interesów należy wziąć pod uwagę, zanim się przyjmie lub poda innym kolejny cudowny lek.

Więcej możesz przeczytać w 36/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.