Marsz Polonia

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa z ROBERTEM KORZENIOWSKIM, mistrzem Europy, mistrzem świata i mistrzem olimpijskim w chodzie
Krzysztof Olejnik: - Jak długo trzeba trenować, by chód sportowy stał się sposobem na życie i zarabianie pieniędzy?
Robert Korzeniowski: - Dziesięć lat. Znaczące nagrody finansowe otrzymałem dopiero za medal na igrzyskach w Atlancie: 60 tys. zł i żółte cinquecento. Dziś - chodząc - potrafię utrzymać siebie i rodzinę. Mam stypendium, reklamowe kontrakty z firmami San i Citroën oraz umowę z Reebokiem. Gdy jest się na szczycie, nie wylewa się już potu za darmo. Stabilność finansowa sprawia, że nie muszę cztery razy w ciągu roku startować na morderczym dystansie 50 km. Robię to raz, wygrywam i jadę do sanatorium.
- Ma pan opinię sportowca profesjonalisty. Na czym ten profesjonalizm polega?
- Działam według planu: dzielę życie na trening, rodzinę i współpracę z mediami, ale kiedy trzeba, potrafię odizolować się od świata. Mam chyba także naturę przywódcy. Zbieram wokół siebie ludzi chcących pracować na mój sukces: trenerów, lekarzy, masażystów, sponsorów. Można powiedzieć, że kieruję małym przedsiębiorstwem, którego kapitałem są moje nogi.
- Rywale nie traktują pana jak odmieńca?
- Mówią o mnie "kamienna twarz".
- Sukces w chodzie nie jest wyłącznie rezultatem dobrego przygotowania fizycznego. Ważna jest strategia, technika, nawet pewna pomysłowość...
- Pracuję nad tym od dawna. Czapka, w której chowam kawałki lodu, działa jak chłodziarka - ten prosty patent dał mi znaczącą przewagę nad rywalami. Numeruję butelki, by nie przegapić momentu, kiedy należy uzupełnić płyny; podczas 50 km wypijam osiem litrów. Wszystko mam dopracowane co do minuty. Gdy po minięciu mety w Budapeszcie nie zdążyłem dostarczyć organizmowi odpowiedniej ilości minerałów i cukrów, nagle poczułem się źle, miałem kłopoty z mówieniem. Gdyby to zdarzyło się na trasie, nie byłoby medalu. Od dawna korzystam także ze specjalnego urządzenia umieszczonego na klatce piersiowej. Ten przyrząd rejestruje skurcze serca i przesyła je do mojego zegarka, który traktuję jak licznik samochodowy. Na podglądzie mogę obserwować tętno, a po powrocie do domu zapis wgrywam do komputera i analizuję przebieg chodu. Prawie całą moją karierę mam więc na twardym dysku.
- W lekkoatletyce zdobył pan już wszystko. W jaki sposób można te sukcesy sprzedać? Wielu polskich mistrzów nie potrafi myśleć o medalu jak o darmowym kredycie z banku, który ma ułatwić dalsze starty i zapewnić stabilność finansową po zakończeniu kariery.
- Na szczęście nie mam z tym kłopotów. Po wywalczeniu złota w Budapeszcie z pewnością wzrośnie moja wartość: podpiszę korzystniejsze umowy sponsorskie. Myślę, że zebrałem już poważny kapitał osobisty - przy rozsądnym gospodarowaniu wystarczy na wiele lat. Zyskuję zresztą nie tylko ja; dzięki moim wynikom chód sportowy nie jest już w Polsce wyśmiewany i stał się poważną, szanowaną dyscypliną. Uliczną imprezę w Krakowie ogląda 10 tys. widzów, czyli więcej niż pierwszoligowy mecz piłkarski.
- Czy po sukcesach reprezentacji w Budapeszcie można mówić o odrodzeniu polskiej lekkoatletyki, o narodzinach drugiego Wunderteamu?
- My jesteśmy zupełnie innymi ludźmi niż zawodnicy tworzący pamiętny Wunderteam. Nie chcę umniejszać tamtych sukcesów, ale ponad dwadzieścia lat temu sport nie był jeszcze tak skomercjalizowany, startowało wielu amatorów, łatwiej było wywalczyć medal. Dziś działamy w innej sytuacji gospodarczej, musimy być zawodowcami. Młodzi zawodnicy z kadry pracują na sukces nie tylko dlatego, że obligują ich komercyjne kontrakty. Oni walczą na bieżni o własną przyszłość.
- Jakie są szanse, by w przyszłości czwarte miejsce w Europie zamienić na czwarte wśród najlepszych reprezentacji lekkoatletycznych świata?
- Chyba niewielkie. Kiedy na igrzyskach w Sydney dojdą gwiazdy spoza Europy, głównie ze Stanów Zjednoczonych, o tak spektakularny sukces będzie trudno. Sądzę jednak, że szóste miejsce jest realne.
- Jeden z działaczy Polskiego Związku Lekkiej Atletyki przyznał, że gotowy jest sprzedać prawo do tytułu oficjalnego sponsora polskich lekkoatletów za 200-300 tys. zł. Czy ta kwota odpowiada wartości polskiej reprezentacji?
- To śmieszne. Gdybym był menedżerem związku, rozpoczynałbym rozmowy od sumy pięciokrotnie wyższej.
- Jak popularny jest na świecie chód sportowy?
- W Meksyku, Hiszpanii, Włoszech, USA, Kanadzie i RPA jest sportem masowym. W krajach byłego ZSRR chód traktuje się jako sposób rehabilitacji. Ten sport ma ogromną przyszłość. Jest niedrogi i zdrowszy od biegania, nie powoduje kontuzji ścięgien Achillesa i kolan, jest idealny dla osób chcących pozbyć się zbędnych kilogramów. Już dziś w parkach amerykańskich metropolii więcej jest chodziarzy niż biegaczy. Obserwuję odwrót od popularnego niegdyś joggingu. Ta moda przyjdzie także do Polski. Jak szybko się to stanie, zależy od lekarzy, którzy powinni w końcu przyznać, że chodzenie to jedna z najzdrowszych form aktywności sportowej. 


Więcej możesz przeczytać w 36/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Rozmawiał: