Hipokrates przed sądem

Hipokrates przed sądem

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kończy się era bezkarności lekarzy
Po raz pierwszy w Polsce dwudziestu zdrowym, lecz zagrożonym rakiem kobietom podano profilaktycznie tamoksifen, lek wykorzystywany w terapii nowotworów piersi. Będą go zażywać dwa razy dziennie przez pięć lat pod ścisłą kontrolą lekarzy z Ośrodka Nowotworów Dziedzicznych w Szczecinie, kierowanego przez prof. Jana Lubińskiego. Paniom najbardziej zagrożonym nowotworem piersi proponowano dotychczas zapobiegawczą amputację, a w jednym wypadku nawet przeprowadzono ten zabieg. W Polsce żyje 20 tys. kobiet, które teraz są zdrowe, ale - według lekarzy - są dziedzicznie predysponowane do tej choroby.

Co najmniej tysiąc osób rocznie - według ostrożnych szacun- ków - ponosi uszczerbek na zdrowiu lub traci życie w polskich placówkach służby zdrowia na skutek błędów popełnianych przez lekarzy. Era ich bezkarności powoli się jednak kończy. Coraz częściej poszkodowani pacjenci lub ich rodziny wnoszą sprawy do sądu i wygrywają pokaźne odszkodowania. Pojawiła się też grupa adwokatów gotowych ich w tym wspierać. W powszechnym mniemaniu lekarze są jedną z najbardziej bezkarnych grup zawodowych. Ustalenie winy medyka wymaga bowiem specjalistycznej wiedzy, której nie mają ani pacjenci, ani prokuratorzy czy sędziowie. Wyrok sądu zależy zatem wyłącznie od opinii biegłych, ci zaś również są lekarzami. Środowisko to postrzegane jest jako wyjątkowo solidarne. Opinie o bezkarności lekarzy utwierdzane są niekiedy przez sam wymiar sprawiedliwości kuriozalnymi wyrokami. W 1997 r. Sąd Rejonowy w Opolu umorzył postępowanie wobec Janusza K., ordynatora oddziału ginekologiczno-położniczego Szpitala Wojewódzkiego w Opolu ze względu na "znikome społeczne niebezpieczeństwo" zarzucanego mu czynu. Tamtejsza prokuratura oskarżyła Janusza K. o popełnienie błędu diagnostycznego, co spowodowało śmierć 47-letniej pacjentki. Dwunastoletni Seweryn S. w trakcie zabawy połknął plastykową zabawkę. Matka zawiozła go do lekarza. Ten zaś, mimo że był anestezjologiem i nie posiadał stosownej wiedzy do wykonywania ezofagoskopii, postanowił przebadać gardło chłopca. Zabawki nie znalazł, ale przebił przełyk, wywołując krwotok, co doprowadziło do śmierci pacjenta. Sąd Rejonowy w Lwówku Śląskim skazał lekarza na roczną karę pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata oraz zakaz wykonywania zawodu przez rok. Rozpatrujący apelację Sąd Wojewódzki w Jeleniej Górze utrzymał w mocy tylko pierwszą karę, uznając, że nie ma podstaw do przyjęcia, iż dalsze wykonywanie zawodu przez oskarżonego może zagrażać interesowi społecznemu. Jest on bowiem lekarzem z wieloletnią praktyką i cieszy się dobrą opinią.

W tej sytuacji trudno się dziwić, że poszkodowani przez lekarzy sami próbują niekiedy dochodzić sprawiedliwości. W maju tego roku mieszkańców Wałbrzycha i kilku pobliskich miejscowości zelektryzowały rozlepione w wielu miejscach klepsydry ze zdjęciem młodej, uśmiechniętej kobiety, pod którymi widniał podpis: "Zmarła z powodu zaniedbań lekarzy Szpitala nr 1 w Wałbrzychu". Miejscowa prasa informowała, że afisze wywołały wrogie nastroje wobec szpitala. - Tylko w taki sposób mogliśmy się zemścić na lekarzach - wyznał dziennikarce "Gazety Dolnośląskiej" zdesperowany narzeczony Andżeliki. Fotografia przedstawiała dwudziestoletnią kobietę, która miesiąc wcześniej zmarła po porodzie w wałbrzyskim szpitalu. Zastosowano cesarskie cięcie. Po kilku dniach pacjentce zdjęto szwy i zezwolono na powrót do domu. Z rodziną spędziła jednak zaledwie cztery godziny, gdyż z wysoką gorączką i bólami brzucha znów trafiła do szpitala. Po kilku dniach umarła. Przyczyną śmierci było zarażenie paciorkowcem ropotwórczym. Rodzina twierdzi, że doszło do niego w szpitalu, natomiast dyrekcja placówki utrzymuje, że pacjentka już wcześniej była nosicielką bakterii. Dziewiętnastoletni Dawid K., prowadząc samochód w listopadzie 1997 r., uderzył w drzewo. Jednemu ze świadków wydawało się, że chłopiec żył, gdy przyjechała karetka pogotowia. Dariusz Z., lekarz, który przybył na miejsce zdarzenia, uznał jednak, że kierowca jest martwy. Zabrał więc do szpitala tylko ciężko rannego pasażera. Według świadków, lekarz był pijany. Tymczasem na badanie trzeźwości zamiast Dariusza Z. zgłosił się jego kolega z pogotowia. W lokalnej prasie ukazały się wypowiedzi dyrekcji pogotowia, że lekarz był trzeźwy, a media nieprawdziwie relacjonują przebieg wydarzeń. "Uznałem wówczas, że muszę coś zrobić, bo w przeciwnym razie zatuszują sprawę" - wyznał dziennikarzom ojciec chłopca. Państwo K. nie są pewni, czy można było uratować syna, ale twierdzą, że pijany lekarz nie może ratować ludzi. Postanowili pikietować bydgoski szpital wojskowy, gdzie pracował pijany lekarz. Przed bramą wywiesili transparent: "NATO - Szpital. Alkohol 2,2. Tu pracuje ciagle anestezjolog - kapitan, który pojechał pijany do wypadku". Zdaniem mecenasa Czesława Jaworskiego, prezesa Naczelnej Rady Adwokackiej, takie reakcje będą coraz rzadsze. Pacjenci są bardziej świadomi, że mogą dochodzić swoich roszczeń przed sądem, w dodatku ze skutkiem. - Szpitale przestają być jednostkami państwowymi korzystającymi ze szczególnej ochrony, tak jak w dawnym systemie, kiedy dochodziło do naruszania praw człowieka. Coraz więcej placówek prywatyzuje się, część straciła charakter jednostek skarbu państwa, przechodząc pod zarząd komunalny. Sądy niezależne i niezawisłe będą rozstrzygać powstałe spory pomiędzy pacjentami a lekarzami i placówkami leczniczymi kierując się zasadami prawa i obiektywizmem - twierdzi mecenas Jaworski.

Z danych Ministerstwa Sprawiedliwości wynika, że w ciągu ostatnich trzech lat liczba procesów wytaczanych skarbowi państwa za szkody wyrządzone przez "funkcjonariuszy służby zdrowia" wzrosła aż o 68 proc. O ile w 1995 r. do wszystkich sądów rejonowych i wojewódzkich wpłynęły 783 pozwy, o tyle w zeszłym roku było ich już 1317. Nie wiadomo, ile procesów wytacza się lekarzom prowadzącym prywatne praktyki. Pod koniec kwietnia Sąd Apelacyjny we Wrocławiu podtrzymał wyrok Sądu Wojewódzkiego w Legnicy, który zasądził 30 tys. zł odszkodowania żonie pacjenta zakażonego wirusami HIV i żółtaczki podczas dializy w tamtejszym szpitalu wojewódzkim. Pozew wniósł poszkodowany, jednak w trakcie procesu zmarł na zawał serca. Sąd, opierając się na opinii biegłej uznającej możliwość zakażenia w szpitalu za bardzo prawdopodobną, oddalił apelację. Dyrekcja Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego Chorób Narządu Ruchu w Kamiennej Górze, nie czekając na wyrok sądowy, postanowiła zawrzeć ugodę z rodzicami trzyipółletniej dziewczynki, która wskutek błędu opiekujących się nią lekarzy doznała trwałego uszkodzenia mózgu. Według biegłych, brak monitorowania pracy serca za pomocą aparatury EKG podczas operacji kciuka spowodował niedotlenienie i w konsekwencji uszkodzenie mózgu dziecka. Szpital przekazał 50 tys. zł odszkodowania, jednorazową rentę w wysokości 5 tys. zł i dodatkowo co miesiąc będzie wypłacał 500 zł renty. Niezależnie od procesu cywilnego w tej sprawie Prokuratura Wojewódzka w Jeleniej Górze prowadziła śledztwo zakończone w czerwcu sporządzeniem aktu oskarżenia przeciwko jednemu lekarzowi. Wobec drugiego z podejrzanych postępowanie zawieszono, jest on bowiem ciągle chory. Pracy lekarzy kamiennogórskiego szpitala zaczęto się baczniej przyglądać po śmierci pacjenta, któremu operowano kolano. Schorzenie, na jakie cierpiał, nie zagrażało życiu. Przeanalizowano przebieg kilkunastu operacji, w wyniku których pacjenci doznawali uszczerbku na zdrowiu bądź umierali. Ostatecznie w akcie oskarżenia wymieniono cztery wypadki, w tym dwa śmiertelne. - Liczba spraw karnych wytaczanych lekarzom oskarżanym o błędy w sztuce medycznej rośnie. Jeszcze kilka lat temu mieliśmy jedną, dwie rocznie, teraz dziesięć-dwanaście - twierdzi Dariusz Szyperski, prokurator rejonowy dla dzielnicy Wrocław Krzyki. Przed Sądem Rejonowym w Strzelinie toczy się proces ordynatora oddziału chirurgicznego tamtejszego szpitala oskarżonego o nieumyślne spowodowanie śmierci Mariana S. Pacjent trafił do szpitala po wypadku samochodowym. Mimo że skarżył się na bóle brzucha, opiekujący się nim ordynator nie przeprowadził badań próbujących wyjaśnić ich przyczynę. Gdy dwa dni później stan Mariana S. pogorszył się, zdecydowano się na operację. Na ratunek było jednak za późno. Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną śmierci pacjenta było rozwijające się od dłuższego czasu ostre ropne zapalenie otrzewnej, spowodowane pęknięciem jelita cienkiego. Biegli uznali, że ordynator popełnił błąd, nie przeprowadzając badania USG brzucha. Do Sądu Rejonowego w Grudziądzu trafił akt oskarżenia przeciw dwojgu położnikom z tamtejszego szpitala, którym zarzuca się nieudzielenie pomocy rodzącej i jej dwóm córeczkom. Kobieta trafiła do szpitala w zaawansowanej ciąży. Mimo że testy wykazały zaburzenia w pracy serca dzieci, lekarze nie zareagowali. Na cesarskie cięcie zdecydowali się dopiero dwa dni później, gdy ponowne badanie dało podobny rezultat. Niestety, było już za późno i bliźnięta urodziły się martwe. Z roku na rok coraz więcej jest skarg wnoszonych do okręgowych izb lekarskich; w poprzedniej kadencji ich liczba wzrosła aż o 80 proc. Zdaniem dr Teresy Korty, zastępcy naczelnego rzecznika odpowiedzialności zawodowej, nie oznacza to, że lekarze popełniają więcej błędów. Po prostu pacjenci są bardziej świadomi swoich praw. Mocniej wierzą w sprawiedliwość i rzetelne rozpatrzenie ich sprawy. Najwięcej błędów i wykroczeń lekarze popełniają w małych, przepełnionych i źle wyposażonych szpitalach. Leczenie chorych wymagających wielu badań i zabiegów jest bardzo utrudnione. Łatwiej można wówczas coś przeoczyć wskutek na przykład utrudnionego dostępu do aparatury.

Najczęściej popełnianym przez lekarzy przewinieniem jest niewłaściwa ocena stanu zdrowia pacjenta oraz niewykonanie koniecznych badań diagnostycznych. Największą grupę procesów wytaczanych służbie zdrowia stanowią jednak roszczenia o zakażenie żółtaczką. Ich duża liczba wynika z jednej strony z ciągle dużego niechlujstwa w placówkach medycznych, z drugiej zaś - z dużej pewności wygranej. Zdaniem prof. Andrzeja Gładysza, kierownika Kliniki Chorób Zakaźnych Akademii Medycznej we Wrocławiu i krajowego specjalisty ds. chorób zakaźnych, sądy przyznają rację skarżącym w ponad 90 proc. wypadków. Z danych epidemiologów wynika, że 60 proc. zakażonym żółtaczką typu B wykonywano zabiegi naruszające ciągłość tkanki, a 80 proc. dzieci poniżej czwartego roku życia cierpiących na tę chorobę zaraziło się nią podczas pobytu w placówkach opieki medycznej. Pacjenci w starciu ze służbą zdrowia nie są już pozostawieni sami sobie jak kilka lat temu. Rosnąca liczba pozwów zwiększyła zainteresowanie środowiska adwokackiego prowadzeniem takich spraw. Według dr. Mariana Stochaja z Zakładu Medycyny Sądowej Akademii Medycznej w Poznaniu, powstały już zespoły wyspecjalizowanych adwokatów zajmujące się prowadzeniem procesów o odszkodowania za zakażenie żółtaczką. - Pomału wielu prawników zaczyna się specjalizować w takich procesach, nie ma jednak u nas żadnego systemu wyszukiwania klientów. Adwokaci, którzy mają już pewne osiągnięcia w tej dziedzinie, uzyskują rozgłos, co pociąga za sobą napływ nowych klientów - mówi mecenas Jaworski. - Prowadzenie spraw o błędy w sztuce lekarskiej lub zakażenie pacjenta w szpitalu nie wymaga od prawnika nadzwyczajnych umiejętności. Trzeba się po prostu dobrze przygotować. Na Zachodzie wygranie głośnego procesu wiąże się z popularnością gwarantującą kolejnych klientów. Myślę, że niedługo będzie to możliwe także w Polsce. Kilku klientów trafiło do mnie dzięki temu, że słyszeli o wygranych procesach, w których brałem udział - twierdzi mecenas Ludwik Knapek z Legnicy, reprezentujący poszkodowanego pacjenta w głośnym procesie o zakażenie wirusem HIV w tamtejszym szpitalu.

Adresatami roszczeń poszkodowanych pacjentów i ich rodzin są przede wszystkim szpitale państwowej służby zdrowia. To one muszą wypłacać odszkodowania, kodeks pracy przewiduje bowiem, że zatrudnieni tu lekarze odpowiadają za swoje błędy wyłącznie do wysokości trzech średnich krajowych pensji. Szpitale, broniąc się przed falą roszczeń, zaczynają się ubezpieczać od odpowiedzialności cywilnej. Robią to jednak nieliczne placówki, gdyż odpowiada za nie skarb państwa. Znacznie częściej ubezpieczają się lekarze, zwłaszcza prowadzący prywatne praktyki. Zazwyczaj na 10 tys. dolarów. W PZU ubezpieczyło się już podobno 20 proc. czynnych zawodowo medyków. W dolnośląskim oddziale Inter-Fortuny polisy wykupiło 2 tys. lekarzy i ok. 150 pielęgniarek. Wkrótce będzie ich znacznie więcej. - Na świecie każdy podmiot musi się ubezpieczyć i sam ponosi odpowiedzialność za to, co robi. W Polsce również wkrótce tak będzie. Podobnie sytuacja wygląda w wypadku lekarzy prowadzących prywatne praktyki. Żaden szpital nie podpisze kontraktu z nie ubezpieczonym lekarzem, choć formalnie nie ma takiego obowiązku. Wkrótce zostanie on wprowadzony - twierdzi dr Krzysztof Madej, prezes Naczelnej Izby Lekarskiej. Będzie to oznaczało znaczny wzrost liczby odszkodowań wypłacanych przez towarzystwa ubezpieczeniowe. Te zaś już dzisiaj przygotowują się do pracy w nowych warunkach. Jak wyjaśnia Anna Knotz, dyrektor dolnośląskiego oddziału TU Inter-Fortuna SA, firmy ubezpieczeniowe do szczególnej ostrożności zmusza z jednej strony rosnąca liczba roszczeń wnoszonych przez pacjentów, z drugiej zaś - pojawienie się pierwszych adwokatów wyspecjalizowanych w takich sprawach. Praktycznie każda z nich do umów o ubezpieczenie z lekarzami wprowadza klauzule wyłączające odpowiedzialność ubezpieczyciela. Najczęściej z powodu "rażącego niedbalstwa" wykonującego zabieg lekarza. Inter-Fortuna zleciła nawet przygotowanie ekspertyzy prawnej precyzującej ten termin. Towarzystwa ubezpieczeniowe poszukują także lekarzy, których chcą zatrudnić jako własnych ekspertów w procesach o odszkodowanie. - Szukamy ludzi, co do których będziemy mieli absolutną pewność, że nie ulegną naciskom środowiska - twierdzi Danuta Bień, naczelnik wydziału odszkodowań komunikacyjnych i osobowych Oddziału Okręgowego PZU SA we Wrocławiu.

Więcej możesz przeczytać w 34/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Autor:
Współpraca: