HARACZLAND

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nasze państwo przegrywa z podziemnym państwem bandytów wymuszających haracze
Niewielu jest w Polsce właścicieli restauracji, pubów, dyskotek czy nocnych klubów, których nie nękali haraczownicy. Kilka dni temu pięciu krakowskich gangsterów proponowało miejscowym restauratorom ochronę za jedyne 8 tys. zł miesięcznie. Pod koniec lipca wołomińscy bandyci kradli auta, a za oddanie żądali od właścicieli haraczu w wysokości 10-30 proc. ich ceny. Kilka dni wcześniej do płacenia przymusowej daniny próbowano zmusić przedsiębiorców z podwarszawskiego Komorowa. W czerwcu gangsterzy z Wielunia zażądali po 2 tys. zł za ochronę dyskotek w Truskolasach pod Częstochową. W kwietniu policja zatrzymała żołnierzy Pruszkowa wymuszających haracze w Suwałkach. Także w kwietniu gang Wełny nałożył przymusowy podatek na właścicieli sklepów, barów i restauracji w Kaliszu. Działo się to zaledwie miesiąc po "występach" w tym mieście konkurencyjnej grupy haraczowników. W tym samym miesiącu na warszawskich Bielanach bomba zniszczyła sklep spożywczy, którego właściciel nie chciał płacić "za ochronę". W styczniu usługi nie do odrzucenia proponował właścicielom lokali na poznańskim Piątkowie gang Arkadiusza Sz. W grudniu ubiegłego roku na gościnne występy do Warszawy zawitał trójmiejski gang Wróbla - opornych oblewano wrzątkiem, łamano ręce i nogi. W listopadzie koktajlami Mołotowa zmiękczano łódzkich przedsiębiorców, nie chcących płacić "podatku od wzbogacenia".
- Istnienie haraczu, czyli alternatywnego podatku, jest dowodem istnienia dwuwładzy: państwa oficjalnego i państwa podziemnego - mówi prof. Antoni Kamiński, szef polskiego oddziału Transparency International. - Paradoksalnie, można w Polsce nie płacić podatków lub płacić mniejsze od należnych i nie ponosić tego konsekwencji, w praktyce nie można natomiast bezkarnie zawiesić płacenia daniny przestępcom bądź samowolnie zmniejszyć jej wymiaru.
- Odwiedzili mnie, gdy tylko skończyłem remont kupionego przed miesiącem lokalu. Pokazali plik zdjęć moich dwóch córek i spytali, czy są dla mnie warte 5 tys. zł miesięcznie - opowiada właściciel pubu w Jeleniej Górze. - Poszedłem na policję, ale od dzielnicowego usłyszałem, że robienie zdjęć nie jest w Polsce zakazane. Następnego dnia ktoś powybijał szyby w moim samochodzie - dodaje. Bandyci wrócili za tydzień i zażądali 10 tys. zł - za "długi język". Zapłacił. Chce sprzedać lokal. - Dali mi tydzień na zastanowienie. Gdy przyszli, ukryłem się. Następnego dnia przywieźli trzy trumny: na jednej była kartka z moim imieniem, na drugiej - żony, na trzeciej - syna - opowiada właściciel restauracji w Olsztynie. Zgodziłem się płacić 7 tys. zł miesięcznie. Płacę tak już od dwóch lat.
Właściciel kilku sklepów w Lublinie płacił 2 tys. zł miesięcznie, a gdy stawkę podniesiono do 5 tys. zł, wynajął osiłków, którzy mieli wystraszyć prześladowców. Gdy bandyci zgłosili się po haracz, ochroniarze wyskoczyli z zaplecza. I nic się nie stało - spotkali po prostu kolegów. Za karę wspólnie zniszczyli wszystkie produkty w magazynie.
- Odmówiłem płacenia. Wyszli bez słowa. Następnego dnia w ogrodzie znalazłem martwego psa. Dzień później motocykl potrącił na ulicy mojego ojca - opowiada importer artykułów spożywczych ze Szczecina. - Gdy którejś nocy żona znalazła w lodówce trzy martwe szczury, wpadła w histerię. Wyskoczyłem na werandę i krzyczałem, że się zgadzam. Następnego dnia przyszli po odbiór pieniędzy.
- Jeżeli ktoś raz zapłacił, będzie płacił bez końca. Jeżeli ofiara najść nie ma zaufania do lokalnej policji, powinna się zwrócić do prokuratury, najlepiej bezpośrednio do naczelnika wydziału do spraw przestępczości zorganizowanej. Utajnienie danych osoby pokrzywdzonej jest tylko pozorną ochroną. Okoliczności przestępstwa, które trzeba będzie przedstawić przed sądem i tak umożliwią zorientowanie się, kto składa zeznania - mówi prokurator Barbara Zapaśnik z Wydziału do spraw Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Okręgowej w Szczecinie.
Doniesienie o popełnieniu przestępstwa wymuszenia zgłasza zaledwie 4-5 proc. pokrzywdzonych. - Wykrywamy 90 proc. sprawców zgłoszonych policji przypadków ściągania haraczy - zapewnia nadkomisarz Paweł Biedziak, rzecznik prasowy komendanta głównego policji. - Ofiarom bandytów radzę, by stawiały policji wymagania. Pomaga też anonimowe nagłośnienie sprawy w mediach. Osoby pokrzywdzone nie powinny zgłaszać przestępstwa ani dzielnicowemu, ani też pod numer 997. Skuteczniej jest zwrócić się do naczelnika wydziału kryminalnego lub funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego. Radzę, by przestępstwo zgłaszało solidarnie kilka osób.
Jak to wygląda w praktyce? Kilka tygodni temu komendant pruszkowskiej policji, do którego zwrócili się nękani przez haraczowników przedsiębiorcy z Komorowa, nazwał bandytów gówniarzami, a popełniane przez nich przestępstwa - drobnicą. Właściciel pubu w Gdyni złożył doniesienie, a następnego dnia policjant, z którym rozmawiał, przyszedł do jego lokalu w towarzystwie prześladowców. Po pomoc zwrócił się do znajomego prokuratora. Ten spytał, czy sfotografował policjanta w towarzystwie bandytów, bo jeśli nie, to nie ma żadnych szans. Właściciel dyskoteki na Śląsku wskazał osoby, które rozbiły mu cały sprzęt grający, gdy odmówił płacenia. Policjanci ich zatrzymali, lecz prokurator nie zastosował aresztu. Dwa tygodnie później podpalili przedsiębiorcy samochód. Potem obciążające zeznania wycofali wszyscy świadkowie.
Głośna w 1994 r. sprawa wymuszeń na warszawskiej Starówce przekonuje zastraszone ofiary, że z bandytami nie sposób wygrać. Po prawie dwóch latach prokuratura umorzyła dochodzenie. Nie udowodniono winy konkretnym osobom, choć policja wiedziała, że restauratorów prześladowali żołnierze Wołomina, i większość z nich znała.
- Policjantom łatwo jest mówić: "Nie płaćcie!". Kiedy jednak pozostawiona samej sobie ofiara widzi kilku osiłków, dla których połamanie dziecku rąk czy podpalenie samochodu jest tylko rozrywką, myśli o tym, żeby oddalić doraźne niebezpieczeństwo - opowiada właściciel pubu w Międzyzdrojach. - Do mnie przyjechali z kasetą wideo, na której zobaczyłem córkę spacerującą wieczorem po plaży. Powiedzieli, że podobno ostatnio w tamtej okolicy grasuje gwałciciel.
- Osoba poddana takiej presji nie zastanawia się, dlaczego płacąc podatki, nie może wyegzekwować od państwa elementarnych gwarancji bezpieczeństwa. Takie refleksje przychodzą dopiero wtedy, gdy zapomina się o zagrożeniu dla bliskich, a najbardziej uciążliwy staje się sam haracz. Dopiero wtedy myśli się o moralnej i prawnej stronie problemu - mówi prof. Ireneusz Białecki, socjolog. - Po roku płacenia uświadomiłem sobie, że jestem zakładnikiem półanalfabetów, którzy potrafili mnie zastraszyć. I byłem wściekły - na wszystkich: prezydenta, premiera, rząd, posłów, policję - tłumaczy restaurator z Łeby. - Winiłem ich nie tyle za nieudolność i bierność, co za swoje upokorzenie. Za to, że dałem się zeszmacić, bo władza nie potrafi się uporać z bandytami. Mnie natomiast ściga się za byle uchybienie wobec urzędu skarbowego.
- Poczucie, że państwo nie chroni obywatela przed przestępcami pobierającymi haracz i stan ten jest permanentny, jest zabójcze dla identyfikacji z tym państwem - mówi prof. Kamiński. Polska nie chce przecież wstąpić do Wspólnoty Niepodległych Państw, gdzie haracz płaci 90 proc. firm, lecz do Unii Europejskiej, gdzie przestępstwo to jest absolutnym marginesem.
Tymczasem Polacy nawet na wakacjach widzą powszechność tego procederu. W Jarosławiu k. Sławna w restauracjach, pubach i dyskotekach grupa osiłków zbiera "dobrowolne datki na drużynę bokserów". W Międzywodziu właściciel najpopularniejszej kawiarni i dyskoteki zarabia jedynie na prowadzeniu barku. Pozostałe dochody z lokalu rekwirują przestępcy. Właścicielowi restauracji Delfin, który próbował walczyć z bandytami, połamano nogi, a lokal spalono. W jednym z pubów na Mazurach kulturyści spod Olsztyna oficjalnie nie pobierają haraczu, lecz otrzymują pensję za pracę na pół etatu. Bezkarność na tyle rozzuchwaliła bandytów, że w Mrągowie zbierali "dobrowolne datki na fundusz wspierania ofiar przemocy".
We Wrocławiu haraczownicy łupią młodzież sprzedającą na tamtejszej giełdzie pirackie oprogramowanie (pobierają 50-200 zł od stoiska). W Szczecinie przymusową daninę nałożono na wietnamskich właścicieli restauracji i stoisk na bazarach. Gdy nie chcieli płacić, podpalono cztery lokale, w tym trzy należące do firmy Ha Long. Właściciele twierdzą, że pożary były przypadkowe. W Gdańsku haracz wyegzekwowano od ulicznych sprzedawców lodów i pamiątek. W Krakowie zażądano daniny od handlarzy dziełami sztuki stojących w pobliżu Barbakanu.
Od ściągania haraczy zaczynały najgroźniejsze grupy przestępcze w Polsce. Wymuszeniami zajmowali się m.in. Leszek D., pseudonim Wańka, Andrzej Z., pseudonim Słowik, Mirosław K., znany jako Kwiatek, Jarosław W., pseudonim Wróbel, oraz bandyci pracujący dla Henryka N., czyli Dziada, oraz Marka K., lepiej znanego jako Oczko. Większość tych gangsterów znalazła się już za kratami, ale bandy w różnych częściach Polski nagminnie się na nich powołują. - Wkraczają silną grupą do lokalu i mówią, że pracują dla któregoś ze znanych gangsterów. To na ludzi działa, stają się posłuszni - opowiada podkomisarz Przemysław Nadolski ze szczecińskiej policji. W rozmiękczaniu ofiar pomaga wygląd przestępców: są ogoleni "na zero", wysocy, umięśnieni. - To najczęściej tzw. dresiarze: mają po dwadzieścia kilka lat, słuchają disco polo, noszą markowe dresy i adidasy za ponad 500 zł. Muskulaturę zawdzięczają sterydom - tłumaczy Nadolski.
Bandy z okolic Łodzi używają argumentu "na dołek" - opornym przedsiębiorcom grozi się wywiezieniem do lasu, gdzie muszą kopać własny grób. Podwarszawskie i trójmiejskie grupy podkładają bomby i wrzucają koktajle Mołotowa. Na Mazowszu grasują gangi ściągające haracze za rzekomo spowodowane wypadki i kolizje drogowe. Bandyci z wybrzeża proponują przedsiębiorcom i restauratorom "profesjonalną ochronę biznesu". W razie odmowy puszczają ten biznes z dymem. Przestępcy wymuszają haracze od każdego, kto da się zastraszyć, ale najłatwiej osiągają cel z osobami, które często same nie mają czystego sumienia: łamią przepisy podatkowe, kupują alkohol lub inne towary z przemytu, zatrudniają pracowników na czarno.
- Niektórzy poszkodowani na własną rękę szukają skutecznych rozwiązań, a za takie uważają prywatną zemstę na przestępcach. Odradzamy im takie postępowanie. Sugerujemy, aby zgłosili sprawę w prokuraturze i wnioskowali o utajnienie swoich danych - tłumaczy mecenas Joanna Budnowska. Skuteczne może być też "dojście" do ważnego gangstera i znalezienie się pod jego ochroną. W Komorowie bezpieczeństwo zapewniał sąsiadom Jarosław S., pseudonim Masa. Kiedy kilka miesięcy temu wyjechał z miasteczka (ukrywając się przed Wańką), zaczęły się problemy: bomba w sklepie, pożar w monopolowym, telefony z groźbami. Spokój i porządek zapewniał też współmieszkańcom Henryk N. z Wołomina, czyli Dziad. W okolicy, gdzie mieszka, kradzież nie zdarzyła się od kilkunastu lat. Nie ma pobić i włamań.
- To policzek dla państwa, poczucia praworządności i moralności, gdy obywatele mają większe zaufanie do "swoich" gangsterów niż do policjantów i prokuratorów - zauważa prof. Ireneusz Białecki. Problemem jest to, że "swoi" bez żadnych zahamowań zdzierają haracz od przedsiębiorców zza miedzy, a opornych biją lub okaleczają. I ich bezpieczni sąsiedzi zwykle dobrze o tym wiedzą.
Część przedsiębiorców broni się przed haraczownikami, wynajmując firmy ochroniarskie, lecz i w tym wypadku niektóre oferty są im narzucane przez gangi. Dla wielu ochrona jest jednak po prostu za droga. - Stawka za całodobową ochronę obiektu wynosi co najmniej 15 zł na godzinę, czyli za miesiąc trzeba zapłacić prawie 11 tys. zł - mówi Jerzy Popiołek z firmy Constans-Security. Można też opłacić monitorowanie obiektu. W razie wizyty bandytów uruchamia się alarm i w ciągu 3-5 minut na miejscu powinna się pojawić grupa interwencyjna. Jeśli jednak przestępcy nękają właściciela w domu lub grożą rodzinie, ochrona obiektu nic nie daje.
Zdesperowani mieszkańcy Komorowa powołali społeczny komitet samoobrony. Na razie działa on skutecznie. Haraczu nie płacą też osoby działające w tzw. strefach bezpieczeństwa, funkcjonujących dzięki dobrej współpracy przedsiębiorców z policją, m.in. w Świnoujściu, Warszawie, Poznaniu, Gdańsku, Łodzi, Wrocławiu, Toruniu, Katowicach. Kupcy z Osinowa, jednego z największych w Polsce przygranicznych targowisk, solidarnie stanęli naprzeciw bandytów, uzbrojeni w kije i pałki. Zorganizował ich i przeszkolił zarządzający targowiskiem były pułkownik wojska.
Przedsiębiorcy nie po to jednak płacą podatki, by wyręczać policję i prokuraturę. Jeśli działają one skutecznie, odstrasza to bandytów. W Rzeszowie skazano niedawno - na kary od dwóch do siedmiu lat więzienia - siedem osób z gangu Jacka R. W Warszawie skazano z kolei 15 członków grupy Wróbla na kary od dwóch do dwunastu lat więzienia. Niestety, większość przedsiębiorców płaci, bo bandyci okaleczają i torturują opornych, krzywdzą ich rodziny, policja zaś rzadko potrafi im udowodnić przestępstwo, jeśli w ogóle się o nim dowiaduje.
Więcej możesz przeczytać w 35/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.