Kampania niemiecka

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Nie damy się odstawić do lamusa historii" - stwierdziła Erika Steinbach, przewodnicząca Związku Wypędzonych (BdV). Wykorzystując okres przedwyborczy w RFN, Steinbach postanowiła zrealizować polityczne cele swej organizacji i ulokować ją na czołówkach niemieckich gazet. Udało jej się to osiągnąć. Fakt, że oddała przy tym ziomkom niedźwiedzią przysługę, na razie uchodzi ich uwagi.
Erika Steinbach w chwili zakończenia wojny przeżyła pierwszą wiosnę. Później nigdy nie odczuła potrzeby odwiedzenia rodzinnych stron w okolicach Gdańska. Jej pierwszą namiętnością były skrzypce, ale musiała zrezygnować z kariery solistki. Dziś, po wyborze na przewodniczącą BdV, gra pierwsze skrzypce wśród wysiedleńców. Jak scharakteryzował ją dziennik "Frankfurter Rundschau", dotychczas była postacią mało znaczącą, nazywaną przez frakcyjnych kolegów w Bundestagu "maskotką prawicowców". Na tę opinię wpłynęły jej tendencyjne wypowiedzi o obcokrajowcach, bagatelizowanie historii Niemiec w latach 1933-1945 i jawny rewanżyzm. Steinbach udowodniła jednak, że nie jest osobą, którą można ignorować. Zaledwie po trzech miesiącach pełnienia nowej funkcji stała się jedną z najgłośniejszych postaci w RFN.


Czy kanclerz Helmut Kohl przedkłada wyborcze głosy przesiedleńców nad poprawę stosunków z Polską?

Zgłaszane przez nią żądania zwrotu majątku lub zadośćuczynienia wysiedleńcom z byłych terenów Rzeszy i osądzenia sprawców "wypędzenia" nie są w prezydium BdV niczym nowym. Steinbach wykorzystała okoliczności i postawiła warunek: jeśli gabinet Kohla nie uzależni poparcia Polski i Czech w ich staraniach o przyjęcie do UE od spełnienia żądań wysiedleńców, może się liczyć ze zmniejszonym poparciem przy urnach wyborczych. Jak wyliczyła, zignorowanie postulatów BdV przez CDU/CSU mogłyby kosztować te siostrzane partie utratę 2-3 proc. potencjalnych głosów. W okresie spadku popularności "ojca zjednoczenia" byłoby to gwoździem do trumny chadeków. W tej sytuacji koalicjanci z CDU/CSU i FDP przeforsowali w Bundes- tagu nikomu niepotrzebną rezolucję, "dowartościowującą" BdV (socjaldemokraci wstrzymali się od głosu, a PDS wyraziła sprzeciw). W konsekwencji Sejm RP zmuszony został do zajęcia stanowiska, bezprzytomnie wpisując w swe oświadczenie kwestię granic. Po ogłoszeniu obu rezolucji rozpoczął się lament nad rozlanym mlekiem, a politycy obu państw zaczęli ratować to, co jeszcze było do uratowania. Przewodnicząca Bundestagu Rita Süssmuth poleciała do Warszawy, by wyjaśniać, co niemieccy parlamentarzyści mieli na myśli, choć nie do końca udało jej się wytłumaczyć, o czym Bundestag myślał, "żywiąc nadzieję, że wstąpienie Polski do UE ułatwi rozwiązanie kwestii bilateralnych". Rezolucję Bundestagu poprzedziły wydarzenia, które prędzej czy później musiały zaniepokoić opinię publiczną, takie jak trwająca od lat akcja wysyłania listów roszczeniowych przez wysiedleńców. Jak napisał dziennik "Kieler Nachrichten", wiele żądań, które trafiły do Opola, Katowic, Szczecina, Wrocławia, Torunia czy Gdańska, sporządzono na identycznych formularzach. Przygotowała je i rozprowadziła wśród wysiedleńców skrajnie prawicowa partia Bund für Gesamtdeutschland (BGD) z Duisburga. Gazeta opisała przykład 75-letniej Ehetraudy Sorbe z Turyngii, która najpierw otrzymała pocztą pismo o potrzebie "zabezpieczenia własności prywatnej", a po wpłaceniu 10 marek - wielostronicowy formularz. Później panią Sorbe odwiedził "uprzejmy pan", który pomógł w wypełnieniu ankiety. Jak wyjaśnił, pani Sorbe nie powinna dać się zbyć 4 tys. marek odszkodowania otrzymanego od rządu RFN; jej dom jest teraz wart milion marek i Polacy będą musieli zapłacić. Wysiedleńcy, którzy nie mają potomstwa, mogą się meldować w Aktion Privat-Eigentums-Sicherung. Organizacja ta pośredniczy w przepisywaniu ich byłych majątków na rzecz młodych Niemców. Wysiedleńców uświadamia się, że tym samym zrobią dobry uczynek, gdyż "pomogą w zachowaniu wiary w powrót na odwieczne ziemie niemieckie, a w przyszłości przyczynią się do ich zaludnienia przez niemiecką młodzież". Partia BGD przy udziale trzech tysięcy Ślązaków (członków BdV) opracowała tzw. śląską konstytucję, którą umieściła w Internecie pod adresem skrajnej prawicy - DVU, NPD i Republikanów. Horst Zaborowski, szef BGD, szczyci się, że od 1993 r. jego partia rozesłała do wysiedleńców ponad 40 tys. formularzy wniosków o zwrot majątku z byłych terenów Rzeszy. Do tych działań zachęca go postawa nowej przewodniczącej Związku Wypędzonych. Steinbach zapewnia, że BdV "nigdy nie zrzeknie się zwrotu własności i odszkodowań dla wysiedleńców". Liderzy ziomkostw twierdzą, że występują w imieniu dwóch milionów Niemców. Liczba ta łatwa jest do zweryfikowania: legitymacje "wypędzonych" do dziś otrzymują zarówno młodzi Niemcy urodzeni w RFN, jak i tzw. późni przesiedleńcy i ich rodziny, przybywający do Niemiec na własne życzenie. Oprócz nadużywania szyldu organizacji związek utrwala dawne uprzedzenia i utrudnia proces pojednawczy. Na światło dzienne raz po raz wychodzą powiązania BdV ze skrajną prawicą, obserwowaną przez Urząd Ochrony Konstytucji (BfV).


Erika Steinbach
przewodnicząca Związku Wypędzonych (BdV):

"Niemiecka polityka zagraniczna nie może jednym tchem mówić o otwartej kwestii spraw majątkowych, a jednocześnie uznawać ją za niemożliwą do rozpatrzenia z powodu istniejących rozbieżności, gdyż w ten sposób traci wiarygodność. Niemiecka polityka jest nadal zobowiązana do znalezienia możliwego do przyjęcia przez obie strony rozwiązania, aby zaleczyć bezprawie wypędzenia i jego skutki. ťPojednanieŤ, które z góry zakłada bezwarunkową akceptację polskiego stanowiska i postępowania, bez żadnego wkładu i stosownego zadośćuczynienia, jest nie do przyjęcia" ("Frankfurter Rundschau", 23. 07. 1998 r.


O akcji wysyłania roszczeniowych listów do Polski i Czech niemieckie gazety informowały już od 1993 r. Przed trzema laty opozycyjni deputowani zarzucili bońskiemu rządowi tolerowanie skrajnej prawicy w szeregach organizacji wysiedleńczych, a tym samym finansowanie tego rodzaju działalności (BdV otrzymuje z państwowej kasy 47 mln marek rocznie). W 1995 r. wiceprzewodniczący BdV Paul Latussek publikował artykuły w skrajnie prawicowej gazecie "Nation und Europa". Szerzenie podobnych poglądów zarzucono też gazecie "Fritz", wydawanej przez organizację młodzieżową ziomkostwa Prus Wschodnich (JLO). Do skrajnie prawicowych BfV zaliczył też gazety "Der Schlesier" i "Ostpreussenblatt", oficjalny organ Landesmannschaft Ostpreussen, oraz "Witiko-Brief", wydawany przez jedno z ugrupowań Niemców sudeckich, negujący Holocaust, upowszechniający rasistowskie treści, antysemicki i antypolski. W jednym ze zjazdów ziomkostwa Prus Wschodnich oprócz reprezentantów bońskiego MSW wziął udział zastępca Le Pena. Do tej imprezy Ministerstwo Spraw Wewnętrznych dołożyło ponad 148 tys. marek. W 1996 r. na berlińskiej imprezie wypędzonych - "Tag der Heimat" - prezydent Niemiec Roman Herzog okrzyknięty został zdrajcą ojczyzny. Gerhard von Hacht z Frankfurtu nad Menem, przewodniczący tzw. komitetu gdańskiego, wystosował w imieniu "gdańskiego rządu na wygnaniu" list do Kofiego Annana, żądając... wyłączenia miasta spod administracji polskiej, oddania go mieszkańcom i przyjęcia do ONZ. Podobne przykłady, mniej lub bardziej groteskowe, można mnożyć. Efekt tego rodzaju działalności przy braku reakcji ze strony bońskich polityków jest do przewidzenia: w niektórych środowiskach niemieckich odżywają resentymenty, a nieufność Polaków wobec intencji Niemców wzrasta, zamiast maleć. Po batalii przewodniczącej BdV w gazetach RFN pojawiły się dziesiątki artykułów i listów, często budzących fałszywe nadzieje i podtrzymujących stare stereotypy. 1 sierpnia gazeta "Die Welt" opublikowała bez komentarza dwa listy do redakcji. Siegfried Schulz z Graf- schaft napisał, że "Polska otrzymała mocą traktatu wersalskiego tereny niemieckie, w 1920 r. zajęła obszary Rosji/Ukrainy, które musiała zwrócić w 1945 r., a potem anektowała Gdańsk". Z kolei Johannes Geiger z Norymbergi napisał: "Jeśli Polska chce być przyjęta do UE, musi uznać prawa do ojczyzny, do bezwarunkowego powrotu wszystkich wypędzonych, do własności, do należytego odszkodowania, a także ukarać sprawców wypędzenia". "Z jednej strony wypędzeni chcą czerpać korzyści z procesu pojednania, z drugiej - sami mu szkodzą" - uznała wiceprzewodnicząca Bundestagu Ant- je Vollmer (Sojusz?90/Zieloni). Vollmer żąda zniesienia wyjątkowego statusu ziomkostw. Jej zdaniem, większość Niemców życzy sobie współpracy z Polską i Czechami. Antje Vollmer przestrzegła, że żądania ziomkostw mogą doprowadzić do izolacji Niemiec w Europie. O szkodliwości roszczeń BdV dla stosunków polsko-niemieckich mówił też minister spraw zagranicznych Klaus Kinkel (FDP), a także niektórzy politycy chadeccy. "Ani minister spraw zagranicznych Niemiec, ani Polski czy Czech nie mogą sądzić, że można ukształtować przyszłość Europy bez niemieckich wypędzonych" - odpowiedziała Erika Steinbach, która oczywiście "nie chce w Polsce nikogo na nowo wypędzać"; jeśli zwrot majątku nie jest możliwy, istnieją tereny państwowe, które mogą być przyznane niemieckim wysiedleńcom jako rekompensata za poniesione straty. Działacze BdV nie pojmują reakcji Polaków. Jak twierdzą, to właśnie oni odgrywają rolę pomostu w prawdziwym polsko-niemieckim porozumieniu. Przed kilkoma dniami w komentarzu "General Anzei- ger", zatytułowanym "Trzymać kurs", Hans-Dietrich Genscher, były szef dyplomacji niemieckiej, napisał: "Niemiecka polityka zagraniczna znalazła się na trudnych wodach, i to nie bez własnego wkładu. (...) U naszych sąsiadów mnożą się pytania o cele niemieckiej polityki europejskiej. Czy zapomniano, że droga do niemieckiej jedności przetarta została przez ruchy demokratyczne w Polsce i Czechach? Negowanie dojrzałości demokratycznej naszych wschodnich sąsiadów jest wyrazem narodowej pychy i elitarnej arogancji". Jak podkreślił Genscher, z trudem zdobyte przez Niemców zaufanie jest "drogocenne, ale także bardzo kruche". Tymczasem, mimo żądań wielu polityków, kanclerz Helmut Kohl nie zdystansował się od awanturniczej polityki BdV, co Erika Steinbach skomentowała z przekąsem: "Kto milczy, ten się zgadza". Przedwyborcza pozycja Kohla musi być w istocie bardzo zagrożona, skoro za cenę głosów ziomków położył na szali dobro stosunków RFN z sąsiadami. Jego kontrkandydat w wyścigu do urzędu kanclerskiego, Gerhard Schröder, nie powstrzymał się przed otwartą krytyką działaczy BdV i popierającej ich CSU. Z przedwyborczego zamieszania wywołanego przez BdV wynika także nauka dla polskich polityków. W stosunkach polsko-niemieckich nastała pora na rzeczowy dialog i czujne reakcje na wszelkie zagrożenia. Polsko- niemieckie kontakty nie nabrały jeszcze partnerskiego charakteru. Gdyby tak było, rezolucja Bundestagu zostałaby najpierw uzgodniona z Sejmem. Co więcej, oba parlamenty mogły się zdobyć na wspólne oświadczenie.


Więcej możesz przeczytać w 34/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.