Wokulscy

Dodano:   /  Zmieniono: 
W polskich rękach pozostanie 30 proc.obrotów handlu detalicznego
Polskiemu handlowi nie grozi zagłada. Odżywają spółdzielnie spożywców Społem. Rodzimi kupcy tworzą ponadregionalne sieci sklepów. Niedługo zapewne będziemy świadkami pierwszych fuzji narodowych w tej branży. Z roku na rok obroty największych polskich firm handlowych rosną o kilkadziesiąt procent, a w wypadku najbardziej ekspansywnych nawet się podwajają. Kim są ludzie zadający kłam niemal powszechnemu przekonaniu, że polscy kupcy muszą przegrać w rywalizacji z zachodnimi sieciami?
Handel nie wymaga wielkich nakładów finansowych, technologii czy rewolucyjnych pomysłów. W rezultacie bardzo szybko stał się największym poligonem, na którym Polacy uczyli się reguł wolnego rynku. Aldik, Duet, Eko, Hipomarket, Komfort, Krakchemia, Marcpol, Marko, Massa, Pozperito, Piotr i Paweł, Robert - to firmy, które w świadomości setek tysięcy klientów zaistniały w latach 90. Właścicielom tych sieci nadal brakuje pieniędzy na inwestycje. W handlu akumulacja kapitału nie następuje bowiem zbyt szybko. Rentowność dużych sklepów nie jest wysoka - wynosi 1,5-2 proc. Godziwe zyski wypracowuje się wyłącznie dzięki ogromnym obrotom. Tymczasem na budowę supermarketu o powierzchni pół hektara trzeba wydać co najmniej 15-20 mln zł.
Poradził sobie z tym Andrzej Gocman, współwłaściciel Krakchemii. Supermarkety buduje za pieniądze giełdowych inwestorów, nabywających akcje kolejnych emisji spółki. Sześć lat temu przejął prywatyzowaną Krakchemię, jedną z siedemnastu regionalnych hurtowni artykułów chemicznych. Wcześniej Gocman współpracował z tą firmą, gdyż prowadził fabrykę kosmetyków. W 1995 r. Krakchemia zadebiutowała na giełdzie. Od tego czasu pod jej szyldem powstały dwa supermarkety - w Krakowie i Tarnowie - każdy o powierzchni 5,5 tys. m2. Budowa trzeciej placówki (19 mln zł) finansowana jest ze sprzedaży obligacji zamiennych na akcje. Firma nabyła już grunty pod kolejne inwestycje w Nowym Targu i Bielsku-Białej.
Krakchemia jest jedyną spółką tego typu notowaną na warszawskiej giełdzie. Innym handlowcom pozostaje korzystanie z wciąż drogiego kredytu kupieckiego i reinwestowanie zysków. Banki finansują 60-70 proc. wartości inwestycji. - Aby uzyskać pożyczkę z banku na budowę najnowszego supermarketu, zastawiliśmy cały nasz majątek - mówi Jerzy Drankowski, współwłaściciel firmy Duet. W 1989 r. wspólnie z Waldemarem Siwczakiem otworzył on sklep o powierzchni 30 m2 na olsztyńskim starym mieście. - Byliśmy równocześnie sprzedawcami, sprzątaczkami, zaopatrzeniowcami i księgowymi - wspomina Drankowski. W 1991 r. spółdzielnia Społem za nieduże pieniądze pozbywała się sklepów. Duet wydzierżawił dwa z nich, przejął też placówkę firmy Faktor. W 1996 r. jego właściciele kupili półhektarową działkę. Powstał na niej czwarty supermarket Duetu o pow. 2,5 tys. m2. Szefowie spółki zamierzają tworzyć sieć sklepów osiedlowych, wypełniających lukę między tanimi dyskontami a hipermarketami. Tegoroczne przychody spółki wyniosą ok. 50 mln zł i będą o 120 proc. wyższe od ubiegłorocznych.
Trzykrotnie wyższe przychody niż firma Duet planują uzyskać w tym roku Krzysztof Łuczaj i Piotr Zenon Marku. Zaczynali od działalności hurtowej. - Szybko zdaliśmy sobie sprawę, że trzeba zrobić kolejny krok. Rynek pośredników będzie się kurczyć, gdyż duże sklepy zaczną się zaopatrywać bezpośrednio u producentów - tłumaczy swą decyzję Krzysztof Łuczaj. W 1994 r. z Piotrem Zenonem Marku założył w Białymstoku spółkę Marko. Od przedsiębiorstwa budowlanego wydzierżawili halę o powierzchni 2 tys. m2. Zainteresowanie klientów było tak duże, że po pół roku trzeba było się przenieść do większych pomieszczeń. Białostocki Biazet wynajął im pięciokrotnie większą halę. Do niedawna uchodziła ona za największą placówkę handlową północno-wschodniej Polski. Połowę obiektu zajmuje supermarket, pozostałą część wynajmują miejscowi kupcy. Druga placówka (4,3 tys. m2) znajduje się w Olsztynie. Marku i Łuczaj są też właścicielami połowy akcji Massa Company SA. Do niej należy sieć Massa: dwa supermarkety o powierzchni 2,8 tys. m2 (w Jankach pod Warszawą i w Siedlcach) oraz mniejsze (400 m2) w Augustowie i Suwałkach. - Na wschodzie Polski nie odczuwa się jeszcze tak bardzo presji zagranicznych sieci. Sklep pod Warszawą traktujemy jako poligon doświadczalny - twierdzi Krzysztof Łuczaj.
Na południowym wschodzie działa lubelski Aldik. Jego udziałowcy - Jadwiga Radzikowska i Jerzy Bartoszek prowadzą piętnaście sklepów. Firma została założona w 1991 r. Radzikowska i jej wspólnik również zaczynali od niewielkiego sklepiku. Dziś markety osiedlowe mają powierzchnię do 900 m2. - Na początku lat 90. było łatwiej, żyliśmy w złotym okresie handlu. Nie było poważnej konkurencji, pojawił się atrakcyjny towar na rynku. Klienci po latach systemu kartkowego szturmowali sklepy. Mimo wysokiej inflacji i drogich kredytów, bardzo szybki obrót pieniędzy i umiejętne inwestowanie umożliwiały rozwój - wspomina początki swej działalności handlowej Jadwiga Radzikowska. - Dzisiaj znacznie trudniej wypracować zyski. W przyszłym roku szefowie Aldika planują wybudować wspólnie z lubelskimi kupcami centrum handlowe o powierzchni 7 tys. m2.
Taką inwestycją może się już poszczycić poznańska rodzinna firma Piotr i Paweł. W styczniu 1998 r. rozpo- częła działalność jej czwarta placówka - kompleks o powierzchni 5,4 tys. m2. W 1990 r. rodzina Wosiów (Eleonora i jej synowie - Piotr i Paweł) wygrała przetarg na dzierżawę sklepu w Poznaniu. Kilka miesięcy później otworzyli delikatesy o powierzchni 120 m2. Był to pierwszy w stolicy Wielkopolski sklep spożywczy w zachodnim stylu. W ciągu zaledwie ośmiu miesięcy spłacili zaciągnięty w banku kredyt. Rok później od Społem przejęli sklep osiedlowy. W czerwcu 1995 r. spółka dokupiła upadający supermarket, należący do nie istniejącej już sieci Torg Markt. - Decyzję musieliśmy podjąć w ciągu trzech godzin. Mieliśmy tydzień, by zdobyć pieniądze na kupno całego obiektu - wspomina Piotr Woś. Markety Piotr i Paweł odwiedza codziennie ok. 10 tys. klientów. Najprawdopodobniej obroty firmy w tym roku przekroczą 100 mln zł.
Największą krajową spółką handlu detalicznego jest inna poznańska firma - Market Pozperito. Jej tegoroczne obroty wyniosą ok. 250 mln zł. Spółka należy do Arkadiusza Majchrzaka i Marka Włodarczyka. Firma powstała w 1991 r.- wtedy otwarto pierwszy supermarket Pozperito. Dziś jest ich trzynaście (m.in. w Bydgoszczy). Listę uzupełniają trzy duże Hipomarkety (w Poznaniu, Koszalinie i Katowicach) i pięć dyskontów spożywczych pod szyldem Raz Dwa. W tym roku zostaną otwarte jeszcze dwa sklepy tej sieci i Hipomarket. Właściciele przymierzają się do publicznej emisji akcji.
Odradzają się spółdzielnie spożywców. Przykładem jest firma Mokpol. W latach 80. należało do niej ponad 300 placówek. Dzisiaj funkcjonują wprawdzie tylko 22 sklepy (od 50 m2 do ponad 3 tys. m2), ale - jak twierdzi Stefania Anielak, prezes spółdzielni - ich istnieniu nic nie zagraża. Mokpol działa chyba na najtrudniejszym w kraju rynku - na czterystutysięcznym warszawskim Mokotowie. - O klientów rywalizujemy ze sklepami sieci Le Clerck, Géant, Auchan, Hit, Globi, Billa, Rema i Robert. Nie możemy narzekać, gdyż obroty w tym roku są o 17 proc. wyższe niż w ubiegłym - mówi prezes Anielak.
Co zdecydowało o tym, że właśnie te osoby i te firmy osiągnęły sukces? - Aby się wybić, przez pierwsze lata pracowaliśmy po dwadzieścia godzin dziennie. Potrzebny był też łut szczęścia. Niemal bezbłędnie dobraliśmy współpracowników. Procentuje kupiecka uczciwość - wylicza Krzysztof Łuczaj. - Kiedy inni zachłystywali się zyskami, przejadając je, my z uporem maniaków inwestowaliśmy każdą zarobioną złotówkę. Nadal inwestujemy, gdyż czujemy coraz silniejszą presję zachodnich firm - dodaje Jerzy Drankowski.
Andrzej Gocman uważa, że istotne jest akcentowanie polskości firm. - Ważne, by umiejętnie podglądać rywali z Zachodu, wykorzystać ich doświadczenia w naszych warunkach, nie popełniając ich błędów - mówi szef Krakchemii. Dla klientów powoli staje się ważne, kto jest właścicielem sklepu. Coraz większą rolę zaczyna odgrywać lokalny patriotyzm.
Jaka będzie przyszłość polskiego handlu? Sprawa rozstrzygnie się w ciągu pięciu najbliższych lat - twierdzi Krzysztof Łuczaj. - Musimy być świadomi, że będziemy tracić udział w rynku. Nie pokonamy bowiem światowych potentatów. Rodzimy handel jednak nie zniknie. Sądzę, że polskie firmy będą wypracowywać 30 proc. obrotów - prognozuje Marek Włodarczyk, dyrektor generalny Marketu Pozperito. Zgodnie przyznają, że konieczna będzie trwała, kapitałowa konsolidacja, również w wypadku spółdzielni. Na razie wszystkie działające w województwie stołecznym spółdzielnie zawiązały Mazowiecką Agencję Handlową, która negocjuje z dostawcami warunki dostaw do ponad tysiąca sklepów. - Musimy się nauczyć konsolidacji, zmienić mentalność, poznać sztukę kompromisu, podzielić się tym, do czego doszliśmy własną pracą. Luźne związki grup dokonujących wspólnych zakupów nie mają sensu - uważa Jerzy Drankowski. Ogromną szansą dla rodzimych firm może być ekspansja w mniejszych miejscowościach, w których nie opłaca się inwestować zachodnim handlowcom.

Więcej możesz przeczytać w 43/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.