Zielona dyplomacja

Dodano:   /  Zmieniono: 
Niezwykła kariera Joschki Fischera
W Bonn trwa wielkie przemeblowanie. Przegrana chadecko-liberalna ekipa w milczeniu uprząta biurka, a nowi lokatorzy gabinetów rządowych szarpią się przy podziale łupów. Trzy tygodnie po wyborczym zwycięstwie w szeregach socjaldemokratów trwa bezpardonowa walka o partyjne i ministerialne stołki, z której wszyscy wychodzą z podbitymi oczami.

Po zwycięstwie nad CDU trzej muszkieterowie niemieckiej socjaldemokracji - szef partii i premier Saary Oskar Lafontaine, szef frakcji SPD w Bundestagu Rudolf Scharping, a także były premier Dolnej Saksonii i kanclerz in spe Gerhard Schröder - przystąpili do decydującego pojedynku o to, do kogo ma należeć marszałkowska buława w czerwonym obozie. Obsadzanie wpływowych stanowisk odbywa się w atmosferze "każdy na wszystkich, wszyscy na jednego". Najpierw Oskar Lafontaine postanowił umocnić swą pozycję w partii i raz na zawsze pozbyć się Rudolfa Scharpinga. Ten ostatni nigdy nie wybaczył Lafontaine?owi zjazdowego zamachu i strącenia go ze stanowiska szefa SPD, nie byłby więc z pewnością sprzymierzeńcem "Napoleona z Saary" w ewentualnym konflikcie z Gerhardem Schröderem. Lafontaine wiedział, że i ten atak na Scharpinga musi się udać, gdyż odsunięcie go od wszelkich wpływów było też oczyszczeniem przedpola dla Schrödera, również rywalizującego z Scharpingiem. W efekcie szef frakcji, członek słynnej wyborczej "trojki" SPD, poszedł w odstawkę. Na otarcie łez przyszły kanclerz zaproponował mu tekę ministra obrony, choć Rudolf Scharping nie odbył nawet zasadniczej służby wojskowej, ma trudności z odróżnieniem sierżanta od kapitana i mgliste pojęcie o polityce obronnej.
Schröder pomógł Lafon- taine?owi w wysadzeniu Scharpinga z partyjnego siodła, ale nie dopuścił do zrealizowania drugiej części jego planu - powierzenia stanowiska "jego" człowiekowi. Lafontaine naciskał, by 298-osobowej frakcji SPD w Bundestagu przewodził Franz Müntefering, szef sztabu wyborczego partii. Schröder przeforsował na tę funkcję krajana z Dolnej Saksonii, Petera Strucka. Desygnowany kanclerz Niemiec nie chce być w przyszłości plasteliną w rękach Lafontaine?a. Wewnątrzpartyjna rozgrywka o obsadzanie przyczółków dotyczy też funkcji prezydenta Niemiec, przewodniczącego Bundestagu, szefów resortów rządowych i ministrów w Urzędzie Kanclerskim. Gorączkową atmosferę podsyca szturm zjednoczonego czerwono-zielonego batalionu kobiet domagających się od socjaldemokratycznych macho równoprawnego podziału miejsc na partyjno-państwowym świeczniku.
W przeciwieństwie do kotłowaniny w obozie SPD, druga zwycięska partia - Sojusz ?90/Zieloni - która po raz pierwszy w historii będzie współtworzyć rząd Niemiec, wykazuje opanowanie. Zgodnie z koalicyjnym podziałem, po 30 latach kształtowania polityki zagranicznej przez liberałów (Scheel-Genscher-Kinkel) o stosunku RFN do świata będzie decydować "zielony" dyplomata - Joschka Fischer. Między przyszłym kanclerzem Gerhardem Schröderem i wicekanclerzem in spe Joschką Fischerem nie ma żadnych zgrzytów. Są natomiast między Fischerem a Lafontaine?em. Ten ostatni, który w przyszłym rządzie ma być ministrem finansów, chciał przejąć część odpowiedzialności MSZ w sprawach Europy. Fischer zareagował bez dyplomatycznych imponderabiliów. Powiedział, że nie będzie "śniadaniowym dyrektorem spółdzielni witaj-żegnaj" i nie obejmie stanowiska szefa dyplomacji, gdyby miał stracić choć gram kompetencji. Fischer wie, że SPD, ryzykując konflikt z Zielonymi, mogłaby się pożegnać z szansą na rządzenie w RFN. Jest więc spokojny o swą przyszłość. Mniej spokojna jest zagranica, próbująca sobie odpowiedzieć na pytanie, jak rozwinie się niemiecka polityka pod batutą SPD i Zielonych. Pierwsi - popełnili w ostatnich dziesięcioleciach kilka poważnych błędów, m.in. do końca dopieszczali partyjno-państwową nomenklaturę NRD i PRL. Drudzy - jeszcze niedawno występowali z hasłami przemodelowania światowych struktur bezpieczeństwa, w tym rozwiązania NATO i Bundeswehry.


Poglądy Fischera dotyczące roli NATO i europejskiej integracji są bardzo podobne do tych, jakie głosił Helmut Kohl

Gerhard Schröder zapowiedział kontynuację dotychczasowej polityki zagranicznej Niemiec i słowa dotrzyma, jeśli nie chce doprowadzić do izolacji RFN na arenie międzynarodowej. Położy jednak większy nacisk na synchronizację europejskiej polityki socjalnej i w miarę możliwości - obronę niemieckich interesów w UE. Bardziej kontrowersyjną postacią jest Joschka Fischer. Ten pięćdziesięcioletni dinozaur ruchu ekologicznego zaczynał karierę na ulicy jako członek organizacji Revolutionärer Kampf. Jest synem węgierskich Niemców, którzy wyjechali z Budapesztu w 1946 r. Ojciec Fischera był masarzem. W szkole i w życiu zawodowym liderowi Zielonych nie wiodło się najlepiej. Najpierw rzucił gimnazjum, później przerwał przyuczanie do zawodu fotografa. Włączył się natomiast w protestacyjne ruchy studenckie z lat sześćdziesiątych. Udział w demonstracjach i walkach ulicznych w szeregach Revolutionärer Kampf zmuszał go do częstej zmiany pracy. Fischer malował bruki, pracował w fabryce, przez kilka lat był frankfurckim taksówkarzem, później handlarzem książek i antykwarystą. Z czasem terroryzm RAF (Frakcji Czerwonej Armii) "pozbawił go złudzeń" i polityczną przystań odnalazł wśród Zielonych. Z ramienia tej partii w 1983 r. został posłem do Bundestagu, a dwa lata później szefem resortu ochrony środowiska w rządzie Hesji. Wówczas też przylgnął do niego przydomek "ministra w tenisówkach", z powodu białych sportowych butów Nike, w których przyjmował ministerialną tekę.
Joschka Fischer, dziecko studenckiej rewolty, jest politykiem-samoukiem, i choć nie ukończył studiów, ceniony jest za znajomość problematyki społeczno-politycznej. Jeszcze w czasach ruchów młodzieżowych, by dotrzymać kroku lepiej wykształconym kolegom, wnikliwie przestudiował dzieła Marksa, Mao i Hegla. Wśród Zielonych wyróżnia się trzeźwą oceną rzeczywistości, dzięki czemu zyskał miano "realo-Fischer". Jest doskonałym mówcą. W przeszłości nie zawsze jednak panował nad słowami. Swego czasu trafił na krótko do więzienia za obrazę sądu, zasłynął też zdaniem wypowiedzianym pod adresem prezydenta: mit Verlaub, Sie sind ein Arschloch, co w dosłownym tłumaczeniu znaczy: "z przyzwoleniem, pan jest dziurą w dupie"...
O politycznym dojrzewaniu Joschki Fischera i zmianach jego osobowości można pisać książki. Ten dawniej smakosz dobrej kuchni i znawca win przeszedł na dietę owocową, schudł 30 kilogramów, rozsmakował się w biegach maratońskich, a na politycznym parkiecie zamienił sportowe trykoty na garnitur Armaniego. Po raz pierwszy przywdział go w podróży do USA, dokąd przed dwoma tygodniami poleciał u boku Gerharda Schrödera. Amerykanie pierwsi przetestowali wizję polityki zagranicznej tego tandemu. Po spotkaniu z prezydentem Billem Clintonem "egzotyczny" Fischer - już nie Joschka, lecz Joseph, bo tak brzmi jego prawdziwe imię - oceniony został w USA jako polityk godny zaufania, mający dobre rozeznanie w sytuacji na świecie, który nie powinien spowodować niespodziewanych zawirowań na arenie międzynarodowej.
Poglądy Fischera dotyczące roli NATO i europejskiej integracji są bardzo podobne do tych, jakie głosił Helmut Kohl. Gdy w kuluarach Bundestagu rozmawialiśmy na temat przyjęcia Polski do NATO i Unii Europejskiej, stwierdził, że są to priorytetowe zadania dla RFN. "Jeśli ktoś choć trochę zna pełną cierpień historię niemiecko-polsko-rosyjską i pamięta, że ostatni rozbiór Polski nastąpił w 1939 r. z jego późniejszymi konsekwencjami, ten nigdy nie sprzeciwi się rozszerzeniu NATO" - argumentował. Nie znaczy to jednak, że "realo-Fischer" kocha północnoatlantyckie przymierze. Według niego, na dłuższą metę "ten klasyczny sojusz wojskowy" nie zapewni ogólnoeuropejskiego bezpieczeństwa, gdyż rozszerzenie paktu na wschód oznacza najpierw tworzenie nowych granic; jedni znajdą się w środku, inni poza, lecz największy problem, Rosja, pozostanie. "Obecnie klucze do europejskiego bezpieczeństwa leżą w Waszyngtonie, nie w Bonn, Paryżu czy Londynie" - twierdzi. Dla Fischera rozszerzenie NATO jest koniecznością. Uznaje jednak potrzebę transformacji paktu w system bezpieczeństwa, z jak najszerszym programem rozbrojenia. Jeśli proces ten zostanie powiązany z umacnianiem demokracji, nie będzie przeszkód, by przyjmować do sojuszu nowych członków, z Rosją włącznie.
Dla ogarnięcia stosunków NATO-Rosja nowy animator bońskiej polityki zagranicznej szuka analogii w przeszłości. Rosja, która chce zachować status supermocarstwa, nie powinna być izolowana, lecz wciągana w struktury bezpieczeństwa. Jej sytuacja przypomina czasy republiki weimarskiej; w słabo ukorzenionej demokracji armia może doprowadzić do politycznej destabilizacji. By można było zrealizować cele polityki bezpieczeństwa, Rosjanie muszą sobie uświadomić, że nikt nie występuje przeciw nikomu, a rozwój NATO umacnia stabilizację. Przyszły szef bońskiej dyplomacji dostrzega szczególną rolę Polski w dialogu z Moskwą. "Polacy znają Rosjan lepiej niż Niemcy, w złym i dobrym znaczeniu tego słowa, i wasze argumenty mogą szybciej trafić do przekonania" - stwierdził.
Stosunek Fischera do usytuowania Niemiec w Europie wynika z przeszłości: "My, Niemcy, mamy nieszczęsną historię. Po porażce rewolucji w 1848 r. otrzymaliśmy monarchistyczne Prusy i nowoczesny przemysł. Potem była I wojna, później krótko republika weimarska, następnie Hitler i II wojna światowa, a po niej całkowita klęska Rzeszy, jej rozwiązanie i okupacja. Przełom w naszej historii został wymuszony przez Zachód. To była ťnaszaŤ jedyna rewolucja zakończona sukcesem i owocująca do dziś. Historia wykazała, że największe niebezpieczeństwo stanowił nasz nacjonalizm. Niemiecki polityk, który odżegnałby się od zachodniej integracji, zaprzepaściłby nasze przemiany obywatelskie i popełnił zbiorowe samobójstwo".
Znakomitej rekomendacji na stanowisko szefa dyplomacji udzielił Josephowi Fischerowi Hans-Dietrich Genscher, główny architekt polityki zagranicznej RFN w latach 1974-1992, który określił jego poglądy jako "intelektualnie i koncepcyjnie dojrzałe", a znany socjolog Jürgen Habermas stwierdził na łamach "Bonner Rundschau": "Fischer jest jeszcze większym Europejczykiem niż Helmut Kohl".

Więcej możesz przeczytać w 43/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.