Szkoła przeszłości

Szkoła przeszłości

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dlaczego edukacja europejska przegrywa z amerykańską?

Europa Zachodnia szczyci się sięgającymi średniowiecza tradycjami powszechnej edukacji, wysokim poziomem wykształcenia swoich obywateli, nieomal śladowym poziomem analfabetyzmu. A jednak Europejczycy nie są zadowoleni ze swoich szkół i uczelni. Wystawiają im coraz niższe oceny, uważając, że wiedza uzyskana w szkolnej ławce jest coraz odleg- lejsza od potrzeb nowoczesnego rynku pracy. Coraz większy odsetek laureatów Nagrody Nobla legitymuje się amerykańskim dyplomem, największe europejskie firmy wysyłają swoich specjalistów za ocean, by tam podnosili kwalifikacje. "Choroba edukacyjna" dotknęła większość państw Europy, nawet te najzamożniejsze. Jej najbardziej spektakularnym symptomem stały się bunty studentów i uczniów usiłujących zwrócić uwagę rządów na niewydolność szkolnictwa. W ciągu ostatnich dwóch lat na ulice kilkakrotnie wychodzili młodzi Niemcy, Włosi i Francuzi. Rozbite sklepy i płonące samochody na chwilę przyciągają obiektywy telewizyjnych kamer, jednak politycy wciąż nie potrafią znaleźć recepty na uzdrowienie europejskiej szkoły.
Budżet francuskiego Ministerstwa Edukacji Narodowej od dziesięciu lat systematycznie wzrasta i należy do najwyższych na świecie. Państwo przeznacza na kształcenie 500 mld franków. Jego możliwości w tej dziedzinie mogłyby więc wydawać się nieograniczone. A jednak 17 października na ulice francuskich miast wyszło 500 tys. licealistów, domagając się poprawy warunków nauki. 22 października manifestowało już "tylko" ok. 250 tys. osób, ale za to nazajutrz minister edukacji Claude Allégre przyjął delegację uczniów i przedstawił im - a następnie Zgromadzeniu Narodowemu - przygotowane przez resort propozycje poprawy sytuacji w liceach. Mają one głównie charakter finansowy i wyrażają się kwotą 4 mld franków. Chodzi m.in. o przyznanie regionom - które są odpowiedzialne za budowę i utrzymanie liceów - nie oprocentowanych kredytów oraz o zwiększenie liczby osób nadzorujących bezpieczeństwo uczniów w szkole.
Autor zamówionego przez francuskie MEN i przedstawionego w ubiegłym roku raportu w sprawie reformy liceów, Philippe Meirieu, jest jednak pełen najgorszych obaw. Powiada, iż nie tylko "rozumie" manifestantów, ale lęka się, że "doprowadzi się do zamknięcia im ust i powrotu do klas kilkoma miliardami franków i kilkoma nowymi etatami, bez podjęcia działań zmierzających do prawdziwego przystosowania liceum do ich potrzeb". Prorokuje, że jeżeli tak to się skończy, wkrótce dojdzie do następnej eksplozji.
Jak się zdaje, dotknął on istoty problemu. Na ulice wyszło pokolenie o zupełnie innej mentalności niż generacje, które uczestniczyły w poprzednich buntach. Nie wspominajmy już o maju 1968 r., gdy młodzież wznosiła barykady, organizowała strajki, wstrząsała podstawami państwa, marzyła o naprawie świata i przeoraniu świadomości francuskiego społeczeństwa, czego skutki odczuwamy do dziś. W porównaniu z tamtym protestem, dzisiejsi demonstranci przypominają raczej dobrze ułożonych księgowych, którzy z kalkulatorem w ręce udają się do dyrektora, by zwrócić mu uwagę na dostrzeżone w firmie nieprawidłowości. Bardzo różnią się także od uczestników znacznie bliższej czasowo fali protestów: potężnych manifestacji studenckich z 1986 r., w wyniku których rząd musiał się wycofać z tzw. ustawy Deva- queta, przewidującej m.in. zaostrzenie selekcji. Współcześni demonstranci zrozumieli już, że selekcja i konkurencja to nieuchronne składniki krajobrazu społecznego. Przyjęli do wiadomości, że sukces na rynku pracy jest uzależniony od tego, czy będzie się lepszym, czy gorszym niż inni. Nie uciekają więc - jak ich koledzy sprzed dwunastu lat - przed selekcją i nie wymagają od państwa, by ich chroniło przed jej przykrymi skutkami. Domagają się natomiast, żeby zapewniono im jak najlepsze warunki przygotowania się do sprostania wyzwaniom konkurencji. Nie chcą okazywać się bezradni po opuszczeniu szkolnych murów.
Kiedy współczesny licealista rozgląda się po świecie i próbuje sobie wyobrazić przyszłe środowisko życia i pracy, widzi przede wszystkim oszałamiający rozwój elektroniki, informatyki i środków społecznego komunikowania: Internetu czy choćby tylko telewizji. Niektórzy zaczynają zdawać sobie sprawę, że być może będą pracować, w ogóle nie wychodząc z domu - i że może ich czekać konieczność ciągłego dokształcania się oraz zmiany kwalifikacji zawodowych mniej więcej co 10 lat. Kiedy następnie współczesny licealista rozgląda się po swojej szkole, ogarnia go rosnący niepokój, bo widzi zupełnie odmienny świat. Zaczyna się obawiać, że pobyt w tym świecie może mu się do niczego nie przydać i że tkwiąc w nim, traci cenny czas. Lęk ten budzi skłonności do nieco powierzchownych i pochopnych ocen, ale trzeba przyznać, że postulaty francuskich uczniów - brzmiące na pozór bardzo prozaicznie i "technicznie" - z imponującą trzeźwością uderzają w te słabości szkoły, które rzeczywiście mogą zmniejszyć w przyszłości ich szanse na rynku pracy - nie tylko w skali indywidualnej, ale także krajowej, europejskiej, a nawet światowej.
Priorytetowe żądania manifestantów można ująć w czterech punktach. Po pierwsze, zwiększenie liczby nauczycieli i personelu pomocniczego. Po drugie, zmniejszenie liczebności klas. Po trzecie, reforma rozkładów i programów zajęć - by wyeliminować "dziury" między lekcjami i tym samym zmniejszyć obciążenie godzinowe pobytem w szkole, a równocześnie - zredukować wykłady ex cathedra na rzecz zajęć przyczyniających się do bardziej bezpośredniego otwarcia na świat. Wreszcie, po czwarte - poprawa warunków życia szkolnego poprzez jego demokratyzację i umożliwienie uczniom lepszego wglądu w przygotowanie dotyczących ich decyzji.
Obraz szkoły wyłaniający się z uczniowskich postulatów jest prosty - chcą oni, by szkoła stała się miejscem, w którym można przygotować się do pracy w warunkach stwarzanych przez współczesny świat. Chcą, by dano im większe możliwości pracy indywidualnej, przekazywania nie tylko samej wiedzy, ale i umiejętności samodzielnego i elastycznego zdobywania informacji, kiedy okazują się one potrzebne. W zgoła instynktowny sposób, maszerujący ulicami, licealiści usiłują drobnymi kroczkami wyprzedzić mijającą epokę.
Są to zatem w pewnym sensie manifestacje futurystyczne, ale - jak w wypadku każdego ruchu masowego - niezawodnie daje o sobie znać bieżący kontekst polityczny i społeczny. Wskaźniki poparcia dla ruchu licealistów sięgają w sondażach 90 proc. Oczywiście, trudno oczekiwać czegoś innego w sytuacji, gdy dzieci domagają się lepszej szkoły. Ale - co już bardziej zastanawiające - sympatię dla tego ruchu wyrażają nieomal jednomyślnie nie tylko partie polityczne i związki zawodowe, ale również oficjalne instytucje państwowe, z Ministerstwem Edukacji Narodowej na czele. Minister Allégre skwapliwie powtarza, że uczniowie mają rację. Związki nauczycieli chcą się przyłączać do ich demonstracji. Biorąca udział w rządzie partia komunistyczna powiada, że "stoi u ich boku".


Uczniowie chcą, by szkoła stała się miejscem, w którym można przygotować się do pracy w warunkach współczesnego świata

W tej sytuacji szkoła powinna się zmienić radykalnie i po myśli licealistów nieomal z dnia na dzień. Dlaczego więc tak się nie dzieje, a Philippe Meirieu obawia się utopienia ruchu w szklance z pieniędzmi? Dlatego, że w istocie każdy dostrzega w proteście uczniowskim swój interes, ale są to interesy różne, a niekiedy sprzeczne. Minister ma nadzieję, że manifestacje będą taranem, który pozwoli wprowadzić do liceów projektowaną przezeń już dawniej reformę i uzyskać na nią środki. Jej cele częściowo pokrywały się z postulatami manifestantów - mniej wykładów, więcej zindywidualizowanej pomocy pedagogicznej, decentralizacja nominacji nauczycielskich itp. Część związków nauczycieli popiera natomiast demonstracje z dokładnie przeciwnych powodów: mają one nadzieję, że tego typu ruch - ustawiając poprzeczkę o wiele wyżej - na długo zablokuje reformę ministra, a może nawet doprowadzi do jego dymisji, pozwalając zanurzyć się z powrotem w rozkosznym status quo.
Gra interesów nie omija także grona samych licealistów. Ich ruch zaczął się spontanicznie i daleko od Paryża. W miarę rozwoju wydarzeń ujawnił się wyraźnie podział na linii stolica- prowincja, na który nałożyły się konflikty natury politycznej. Protest jest kierowany przez tzw. koordynacje - ciała mające wszystkie zalety i wszystkie wady kolektywnych zbrojnych ramion demokracji bezpośredniej. Główną wadą jest totalny bałagan. Główną zaletą - trudność opanowania takich organów przez konkretne organizacje polityczne, co jednak w Paryżu się udało. Stołeczna "koordynacja" została zdominowana przez skrajnie lewicowe związki: Młodzież Komunistyczną i Rewolucyjną Młodzież Komunistyczną. Chciały one zorganizować odrębną manifestację w Paryżu, ale władze na to nie zezwoliły. "Koordynacja" prowincjonalna jest wprawdzie związana z organizacjami o orientacji socjalistycznej, a o wystawienie służb porządkowych zwróciła się do studenckich i "dorosłych" związków sympatyzujących z lewicą, ale ciągle deklaruje apolityczność i stara się zachować rzeczywistą autonomię.
Wielkie zgromadzenia młodzieży w Paryżu wzbudziły także, niestety, aktywne zainteresowanie chuliganów z ubogich przedmieść, którzy m. in. rabowali sklepy, podpalali samochody, obrzucali kamieniami policjantów i przechodniów, rzucali się z pięściami na manifestantów. Aresztowano w sumie ok. 250 osób. Okazało się, że większość z nich to też uczniowie. Jednakże - w przeciwieństwie do maszerujących ulicami - byli to najwyraźniej ci, którzy już z góry nie mają nadziei, że jakakolwiek reforma liceum da im jakieś szanse w konkurencji i selekcji na rynku pracy.
Konflikt wywołany kryzysem szkolnictwa nie jest bynajmniej specjalnością Francuzów. Także Włosi uważają, że ich szkoły popadają w ruinę. Również w sensie dosłownym, jako że większość znajdujących się w opłakanym stanie budynków szkolnych wzniesiono jeszcze w ubiegłym wieku. Niedowład organizacyjny i biurokracja powodują, że faktyczny czas nauki w ciągu roku szkolnego to ledwie ponad osiem miesięcy. Powszechną krytykę wywołuje także złe przygotowanie zawodowe nauczycieli i ich ciągła rotacja. Nieczęsto się zdarza, by uczeń szkoły średniej przebył kurs nauki przedmiotu pod okiem tego samego nauczyciela. Bardziej niż skromne jest wyposażenie szkół, w których np. komputer czy łączność internetowa należy do rzadkości.
Włoscy uczniowie podobnie jak ich francuscy koledzy od dawna usiłują zwrócić uwagę polityków na opłakany stan edukacji. Uczniowski ruch "panter" już kilkakrotnie organizował wielkie manifestacje - ostatnio w latach 1995 i 1997.
Obrazu mizerii włoskiej edukacji dopełnia sytuacja wyższych uczelni, powszechnie postrzeganych jako siedlisko nepotyzmu i iście bizantyjskich obyczajów. Carlo Rubia, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizyki, przegrał konkurs na objęcie katedry na Uniwersytecie Rzymskim. Objął ją nikomu nie znany protegowany rektora. Podobne wypadki zdarzają się często. Uniwersytecka "mafia" zazdrośnie strzeże swoich przywilejów. Ci, którzy usiłowali obnażyć panujące na uczelniach porządki, padli ofiarą środowiskowego ostracyzmu. Niektórych oskarżono o oszczerstwo, co kończyło się zazwyczaj zapłaceniem ogromnej grzywny. W tej sytuacji wielu zdolnych naukowców emigruje za ocean. Rita Levi Montalcini czy Franco Modigliani uzyskali Nagrody Nobla za pracę naukową w ośrodkach naukowych w Stanach Zjednoczonych.
Od lat we Włoszech mówi się o konieczności przeprowadzenia reformy szkolnictwa, lecz na ogół kończy się na deklaracjach. Minister oświaty w rządzie Prodiego, Luigi Berlinguer (notabene kuzyn byłego sekretarza Włoskiej Partii Komunistycznej), bardziej martwił się o włączenie do programu nauczania informacji o Gramscim i Togliattim niż o unowocześnienie szkół.
Kłopoty z systemem oświaty ma nawet najbogatsze państwo Europy. Na sytuację uczelni i szkół w Niemczech uwagę zwróciła demonstracja studentów z Giessen. Ich strajk przerodził się na przełomie 1997 i 1998 r. w ogólnokrajowy protest, którego kulminacją stała się ogromna demonstracja studentów w Bonn, podczas której doszło do ostrych starć z policją. "Nie walczymy o pieniądze, lecz protestujemy przeciwko zabieraniu nam możliwości nauki i pracy" - podkreślali niemieccy studenci. Zwracali uwagę, że w ubiegłym roku deficyt finansowy uczelni niemieckich wyniósł 6 mld DM. Uczelnie są przepełnione, muszą oszczędzać nawet na prenumeracie czasopism i zakupach książek. Sytuacja ta wywołała dyskusję przed wrześniowymi wyborami parlamentarnymi - politycy prześcigali się w obietnicach przeprowadzenia kuracji oświaty i nauki. Tymczasem z przedwyborczych dyskusji niewiele wynikło. Nieśmiałe propozycje częściowego urynkowienia uczelni w Bawarii i wprowadzenia egzaminów wstępnych wywołały krytykę, przede wszystkim kadry naukowej, obawiającej się, że "naruszona zostanie niezależności uczelni" i "podejmowane będą niekompetentne decyzje".
Na tle innych państw europejskich stosunkowo najlepsza jest sytuacja szkolnictwa brytyjskiego. W rzeczywistości jednak wysoki poziom wykształcenia zapewniają w Wielkiej Brytanii przede wszystkim płatne szkoły prywatne, do których uczęszcza tylko 7 proc. uczniów (paradoksem jest to, że szkoły prywatne nazywa się public schools). Tymczasem od dawna trwa kryzys edukacji publicznej - szkoły z przepełnionymi klasami są chronicznie niedofinansowane, a poziom wiedzy absolwentów odbiega od założeń resortu edukacji. Po objęciu władzy przez rząd Tony?ego Blaira laburzyści postanowili przeprowadzić reformę szkolnictwa podstawowego, doprowadzając w ciągu pięciu lat przynajmniej do zmniejszenia liczby uczniów w najbardziej przepełnionych klasach.
Wysoką pozycję swojego systemu edukacyjnego Brytyjczycy zawdzięczają przede wszystkim dobremu poziomowi najlepszych uniwersytetów. W odróżnieniu np. od paryskiej Sorbony czy Uniwersytetu Rzymskiego, których renoma w ostatnich dziesięcioleciach mocno wyblakła, najbardziej prestiżowe uczelnie wyższe i instytuty naukowe Wielkiej Brytanii (takie jak Oxford, Cambridge, London School of Economics czy uniwersytety w Glasgow i Edynburgu) mogą wciąż skutecznie konkurować z wielkimi ośrodkami naukowymi w Stanach Zjednoczonych. Okazuje się, że recepta na sukces nie jest skomplikowana. Potrzebne jest "tylko" doskonałe zarządzanie i stawianie najwyższych wymagań zarówno kadrze naukowej, jak i studentom.

Zdjęcia: AP/Agencja Gazeta, Reuters 

Więcej możesz przeczytać w 44/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.