Tylko (nie) Slobo

Dodano:   /  Zmieniono: 
W ostatniej chwili Serbowie, by uniknąć nalotów NATO, zaczęli energiczniej wycofywać swe siły. Część czołgów i transporterów opancerzonych wyjechała z Kosowa. Inne jednostki wracały z pozycji bojowych do koszar. Łącznie wycofano ponad 4 tys. osób. W Kosowie mało kto jednak wierzy, że działania zbrojne się zakończyły i zatriumfuje pokój.
W ostatniej chwili Serbowie, by uniknąć nalotów NATO, zaczęli energiczniej wycofywać swe siły. Część czołgów i transporterów opancerzonych wyjechała z Kosowa. Inne jednostki wracały z pozycji bojowych do koszar. Łącznie wycofano ponad 4 tys. osób. W Kosowie mało kto jednak wierzy, że działania zbrojne się zakończyły i zatriumfuje pokój.
- To godne pożałowania, ale do władz w Belgradzie przemawia tylko siła. Serbowie grają na nosie NATO - stwierdził rzecznik paktu Jamie Shea. - Jeżdżą z północy na południe i odwrotnie. Tylko atak na ich pozycje mógłby stworzyć szansę na prawdziwy, trwały pokój - sądzi Violete Hamidi, działaczka organizacji dokumentującej łamanie praw człowieka w Kosowie.
Czy więc porozumienie podpisane przez "buldożera pokoju", specjalnego wysłannika USA Richarda Holbrooke?a oraz przywódcę serbskiego Slobodana Milo?evicia okaże się nic niewarte? W Bośni zdawało się, że Holbrooke zdołał dokonać niemożliwego. Dziś jednak, po zwycięstwie wyborczym nacjonalistów w części serbskiej, w obliczu ponownej groźby rozpadu państwa na co najmniej dwie części, stało się jasne, że efektem układu pokojowego z Dayton jest zaledwie zawieszenie broni, nadzorowane przez tysiące żołnierzy sił międzynarodowych pod egidą NATO. Próba odbudowy państwa wielonarodowego w Bośni zakończyła się fiaskiem. Czy do Kosowa Holbrooke będzie mieć szczęśliwszą rękę?
Prawdziwym testem porozumienia będzie to, jak wielu uchodźców zdoła powrócić do domów przed nadejściem zimy. Nie jest to możliwe dopóty, dopóki z wiosek nie wycofają się jednostki serbskie. Pierwsi uciekinierzy zaczęli już powracać, lecz w niektórych wypadkach musieli znów uciekać. Tak było w Mali?evie, na szlaku Pri?tina-Prizren, gdzie ponownie zjawiły się serbskie transportery opancerzone. Mali?evo przedstawia smutny widok - ani żywej duszy, mieszkańcy koczują w pobliskiej Pagarushy. Na chodnikach drogi, wzdłuż której stoją opuszczone domy, leży mnóstwo potłuczonego szkła. Szczątki drewnianych skrzynek, jakieś szmaty, połamany dziecięcy rowerek bez koła. Wnętrza sklepików i barów są kompletnie zdemolowane. Część domów wypalona. "Nie jestem doskonały, jestem Serbem" - głosi "skromnie" napis wykonany sprayem na ścianie jednego z domów. Nie tylko w Mali?evie, ale i w całym rejonie, gdzie jeszcze niedawno toczyły się ciężkie walki, trudno znaleźć nietknięte budynki.
W Trdevču na łąkach i polach widać ślady czołgowych gąsienic. To niemal podręcznikowy przykład serbskiej taktyki wojennej. Jej celem nie są bynajmniej żołnierze UCK, lecz cywile. Najpierw rozpoczyna się ostrzał artyleryjski. Mieszkańcy uciekają do pobliskich lasów. Potem idzie atak na wioskę. Grabieże. Nie zniszczone przez ostrzał domy żołnierze podpalają. W końcu dopadają ukrytych w lesie wieśniaków. Grożąc zabiciem dzieci, zmuszają rodziców do oddania kosztowności, pieniędzy i wszystkiego, co przedstawia jakąś wartość. 150 mężczyzn biorą jako zakładników. Nie wiadomo, jaki jest ich los.
W wielu wioskach krzyże wymalowane są niemal na każdym domu. To znak rozpoznawczy serbskich "zdobywców", którzy pacyfikowali albańskie miejscowości, wypędzając ich mieszkańców. Na czterech polach krzyża cyrylicą wypisane są cztery litery S, oznaczające, że "tylko Slobo (Slobodan Milo?ević) ocali Serbię". Można odnieść wrażenie, że dla Serbów walka w Kosowie jest tak ważna jak dla krzyżowców obrona Ziemi Świętej. Mała, uboga prowincja ma dla nich takie znaczenie jak Jerozolima dla Żydów, jest sercem Serbii, kolebką serbskiego Kościoła prawosławnego oraz średniowiecznego państwa. Serbowie nie potrafią żyć razem z Albańczykami. Problem polega na tym, że choć w Serbii Albańczycy są mniejszością, to w samym Kosowie jest ich prawie dziesięć razy więcej niż Serbów. Dominować Serbowie mogą więc już tylko za pomocą siły.
- Chcemy slobodu (wolności), a nie Slobo. Czy wy, Polacy, chcielibyście wciąż być na pasku Moskwy? - pyta po serbsku Isa, albański taksówkarz. - To my zwyciężymy. Mamy słuszność i odwagę - mówi z naciskiem Shaban Shalia, członek naczelnego dowództwa albańskiej Armii Wyzwolenia Kosowa (UCK), dla której Slobo jest wrogiem numer jeden. Shalia wierzy tylko w walkę: - Nie mamy wyboru ani jako armia, ani jako naród. W historii wojen wyzwoleńczych nie zdarzyło się, by wojsko okupacyjne wycofało się dobrowolnie.
Za wolność przychodzi jednak drogo zapłacić. Violete pokazuje cztery albumy w wiśniowej oprawie ze złoconymi motywami. Takie, w jakich zwykle przechowuje się rodzinne fotografie. Ale na zdjęciach są makabryczne obrazy: zgwałcone kobiety z sinymi plamami na miejscu piersi, pokiereszowani mężczyźni torturowani w serbskich więzieniach. Ofiary masakr - starcy, kobiety, dzieci. Nazwiska, daty, miejsca, opisy. Jest zdjęcie zamordowanego aktywisty organizacji, dla której pracuje Violete. Czy sama nie obawia się o własne życie? - Widziałam już tyle, że chyba na wszystko zobojętniałam - odpowiada.
Dziewięć lat temu Milo?ević wygłosił do milionowego tłumu zgromadzonego na Kosowym Polu płomienne przemówienie, które uczyniło go niekwestionowanym przywódcą Serbów, ale stało się też zarzewiem konfliktu z innymi narodami - początkiem końca Jugosławii. Milo?ević nieprzypadkowo wybrał Kosowe Pole. W XIV w. Serbowie ponieśli tam klęskę w bitwie z Turkami i na pół tysiąca lat stali się poddanymi imperium otomańskiego. Trudno było znaleźć lepsze miejsce, by wykreować się na obrońcę narodowych interesów. Tym bardziej że większość Albańczyków przyznaje się do islamu. Historycy przypominają wprawdzie, że po stronie Serbów przeciwko Turkom walczyły też oddziały albańskie, zaś w obozie wroga znaleźli się serbscy odszczepieńcy. Ale kogo obchodzi, jak było naprawdę?
Jako prezydent Jugosławii Milo?ević pozbawił Kosowo autonomii i wprowadził stan wyjątkowy. Rozpętał kampanię usuwania Albańczyków z państwowych posad. Wtedy właśnie Isa musiał się pożegnać z posadą księgowego w firmie transportowej i został taksówkarzem. - Zmusili mnie do tego, żebym określił, kim jestem - mówi. Polityka Milo?evicia była katalizatorem dążeń separatystycznych w Kosowie, zamieszkanym w 90 proc. przez Albańczyków. Dziś serbski przywódca raczej nie zostałby entuzjastycznie przywitany przez swoich pobratymców z Kosowa. Podczas kolejnych rocznicowych obchodów bitwy na Kosowym Polu, pod koniec czerwca, lokalni serbscy politycy krytykowali Slobo za katastrofalną politykę. Zdali sobie sprawę, że wskutek jego działań najprawdopodobniej stracą Kosowo.


W Kosowie mało kto wierzy, że działania zbrojne się zakończyły i zatriumfuje pokój

Serbscy policjanci nagle, jak na komendę, podrywają się i błyskawicznie zajmują miejsca w kilku autobusach. Sześcioletni chłopiec przygląda się temu z zaciekawieniem. Jego ojciec Du?an Stosić odetchnął z ulgą. Jest Serbem, ale dopiero teraz, gdy policjanci (właściwie wojsko, tyle że podporządkowane MSW) przygotowują się do wycofania z Kijeva, ma nadzieję, że znów będzie mógł tu żyć z rodziną normalnie, bez strachu. Holbrooke nazwał Kijevo jednym z najbardziej niebezpiecznych miejsc w Kosowie. Serbowie byli tu otoczeni przez Armię Wyzwolenia Kosowa (UCK). Na ich stanowiskach pozostało mnóstwo świeżych łusek.
Czy Stosić nie obawia się UCK? Wie, że ludzie są porywani, przepadają bez wieści. - Będziemy bezpieczni, gdy wrócą nasi albańscy sąsiedzi - mówi. Albańczycy uciekli z wioski w czerwcu ze strachu przed serbskimi oddziałami, które teraz się wycofują. Z paroma sąsiadami Stosić rozmawiał niedawno w Pri?stinie, stolicy Kosowa. Wszystko było jak dawniej. - Nie mogą się doczekać powrotu do domu - twierdzi. Ten mężczyzna jest chyba wyjątkiem, ma nadzieję, że można cofnąć koło historii, jak gdyby nic się nie stało. Zapomnieć o krwawych starciach, ofiarach, czystkach etnicznych. Reflektuje się dopiero, gdy pada pytanie, czy zostanie tu, jeśli Kosowo uzyska niepodległość. - Nie, wtedy wyjadę - mówi po chwili wahania.
W Pri?tinie, gdzie życie toczy się nadal względnie normalnie - zamiatane są ulice, otwarte sklepy i kawiarnie, tylko nocą czasem słychać jazgot broni automatycznej - wielu Serbów siedzi od dawna na walizkach. Mówią, że dla nich nie będzie już miejsca w Kosowie zdominowanym przez Albańczyków. - Nic nie rozumiesz, oni mają całkiem inną mentalność. Są zamknięci. Jak mogą nam, Serbom, dać normalne prawa, skoro nawet własne żony trzymają za murami (otaczającymi ich domy), żeby przypadkiem ktoś ich nie zobaczył? - ironizuje studentka Mona Algaith. Jej matka jest Serbką, a ojciec chrześcijaninem z Syrii. - To nasz kraj, ale będziemy musieli się stąd wynieść.

Krwawy kompromis

FEHMI AGANI, szef zespołu negocjacyjnego Albańczyków z Kosowa:


- Slobodan Milo?sević użył siły zbrojnej w Kosowie po to, by potem negocjować z nami jako zwycięzca. Na szczęście Zachód w porę zrozumiał jego grę i postanowił pokrzyżować te zamiary. Wszyscy płyniemy w tej samej łodzi. Milo?sević łamał prawo i burzył międzynarodowy porządek. Społeczność międzynarodowa nie mogła przymknąć na to oczu, bo straciłaby swą wiarygodność. Zrozumiano to już w wypadku Bośni, gdzie w końcu interweniowano, choć dopiero po upływie trzech lat. W sprawie Kosowa wskutek nacisków międzynarodowych zamiast porozumienia silnego Milo?sevicia ze słabymi Albańczykami mamy porozumienie silnego NATO ze słabym Milo?seviciem. Stworzono warunki do względnie równoprawnych negocjacji serbsko-albańskich. Problem nie zostanie jednak rozwiązany dopóty, dopóki nie określimy statusu Kosowa.
Naszym celem jest niepodległość, ale jesteśmy gotowi rozmawiać też o rozwiązaniach przejściowych. Przez pewien ściśle określony czas Kosowo mogłoby pozostać częścią Jugosławii, lecz tylko jako republika - na równych prawach z Serbią i Czarnogórą. Później musimy uzyskać prawo do pełnego samookreślenia się, zadecydowania o przyszłości naszego kraju. Nie dążymy do utworzenia Wielkiej Albanii. Chcemy mieć normalne, swobodne kontakty z naszymi rodakami zza miedzy, do tego jednak nie jest koniecznie zjednoczenie. Interesuje nas integracja Bałkanów z resztą Europy. Pomogłaby ona rozwiązać wiele problemów, w tym kwestię albańską.


Naszym celem jest niepodległość Kosowa. Nie dążymy do utworzenia Wielkiej Albanii

Serbowie wprawdzie całkowicie nie ignorują porozumienia, ale próbują je obejść wszelkimi możliwymi sposobami. Częściowo wycofują siły z Kosowa, lecz mają tu tyle wojska i policji, że w każdej chwili są gotowi do zmasowanych ataków artyleryjskich i zabijania ludności cywilnej. Ciągle nie pozwalają wszystkim wypędzonym Albańczykom wrócić do swoich domów.
Armia Wyzwolenia Kosowa (UCK) podchodzi z rezerwą do porozumienia, ale je popiera. Jej przywódcy sądzą, że umowa daje Serbii zbyt wielkie pole manewru - chcieliby większej presji ze strony NATO. W UCK rysują się różnice poglądów. Radykalne skrzydło nie wierzy w możliwość pokojowego porozumienia. Jest przekonane, że problem Kosowa można rozwiązać tylko za pomocą walki zbrojnej. Choć nawet niektórzy radykałowie zaczynają rozumieć, że nie jest to dobra droga. Nie dlatego, że Serbia jest bardzo silna, lecz dlatego, że jest nieobliczalna. Eskalacja walk zbrojnych kosztowałaby nas zbyt wiele. Wprawdzie UCK dotychczas rosła w siłę, ale są pewne granice. Wskutek ciężkich starć w trzech ostatnich miesiącach ludzie ucierpieli zbyt wiele. Jedna piąta naszego kraju została zrujnowana. Czy warto płacić taką cenę po to, by stać się jeszcze silniejszym? Armia Wyzwolenia Kosowa musi brać pod uwagę los ludności cywilnej. Serbów to nie obchodzi - oni toczą wojnę nie przeciwko UCK, tylko przeciw cywilom.
Gdyby jednak Armia Wyzwolenia Kosowa nie podjęła walki w obronie ludności cywilnej, problem Kosowa nie zwróciłby tak dużej uwagi społeczności międzynarodowej. Teraz liczę na to, że konflikt zbrojny wygaśnie. Po przybyciu 2 tys. weryfikatorów OBWE będzie bardzo trudno obu stronom bezkarnie podejmować akcje militarne.
Nie mogę sobie wyobrazić, że Ibrahim Rugova i Slobodan Milo?sević podadzą sobie kiedyś ręce. Z rozkazu Milo?sevicia w Kosowie popełniono zbyt wiele zbrodni. Politycy o demokratycznych przekonaniach zostali wyeliminowani z serbskiej sceny politycznej. Zarówno władza, jak i obecna opozycja w Serbii zajmują w sprawie Kosowa jednakowe, negatywne stanowisko. Mam nadzieję, że to się zmieni.


- Kosowo jest dla nas stracone. Slobo nas sprzedał - wtóruje jeden z gości weselnych. Zabawa odbywa się w hotelowym klubie - nomen omen - "Under- ground", jak w głośnym filmie Emila Kusturicy. Reżysera, który odczuwa nostalgię za dawną Jugosławią, państwem wielu narodów. Dziś narodowość jest w Kosowie - jak zresztą we wszystkich krajach postjugosłowiańskich (groteskowym przykładem jest próba pozbawienia muzułmanki tytułu Miss Chorwacji) - papierkiem lakmusowym pozwalającym określić relacje między ludźmi.
W Pri?tinie Serbowie i Albańczycy przechodzą nadal obok siebie na ulicy, ale wiele dawnych znajomości zostało zerwanych. - Mam jeszcze paru albańskich przyjaciół. Nazywam ich "balistami", oni mówią o mnie "czetniczka" (formacje albańskie i serbskie, które podczas II wojny światowej walczyły po przeciwnych stronach, choć Albańczycy byli też w partyzantce Tito). Śmiejemy się, ale chyba bardziej nam do płaczu - mówi Tatjana Tomić, dyrektorka biura turystycznego w Pri?stinie. Jak dawniej siedzi w swoim skórzanym fotelu, ma staranne uczesanie i makijaż, lecz jedynymi klientami biura są ostatnio zagraniczni dziennikarze. Przychodzą w nadziei znalezienia mapy Kosowa. Wkrótce może być ona nieaktualna. - Skoro Serbowie nie mogli się dogadać nawet ze Słowianami (Słoweńcami, Chorwatami), to jak mogą się porozumieć z nami? - pyta retorycznie jeden z Albańczyków.


Więcej możesz przeczytać w 45/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.