Fetysz wzrostu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Są tacy, którzy dla uzyskania wzrostu PKB o 6 proc. zamiast o 5 proc. gotowi są poświęcić stabilność pieniądza i równowagę budżetową
Okres wczesnego Gierka (1971-1975) do dziś przedstawiany bywa jako lata najszybszego wzrostu gospodarczego w historii Polski, a dzisiejsi 50-60-latkowie wspominają go jako prosperity po siermiężnym i oszczędnym Gomułce, nierzadko nawet jako czasy lepsze od dzisiejszych. Tak jak to zwykle bywa z mitami - nie chce się słyszeć o tym, że ta rzekomo dziesięcioprocentowa dynamika wzrostu produktu społecznego to były przyrosty nakładów, a nie efektów, że utożsamiano wtedy intensywność z efektywnością, że sumę efektów uzyskiwano przez sumowanie nakładów. Co gorsza - dynamikę tę osiągano dzięki szybko rosnącemu zadłużeniu zagranicznemu, do dziś odbijającemu się nam czkawką. Notabene, usłyszałem kiedyś w Niemczech, że na gotowość udzielania Polsce kredytów w latach 70. wpłynęła dobra francuszczyzna pierwszego sekretarza. Zresztą niemiecka socjaldemokracja zawsze wierzyła w socjalizm... Do dziś niejednemu trudno wytłumaczyć, że bilans takiego "wzrostu" musiał być katastrofalny, choćby w obliczu braku systemu ekonomicznego wymuszającego racjonalność.
Fetysz statystycznego wzrostu wynikającego z sumowania nakładów i braku weryfikacji uzyskanych efektów żyje też nadal w ocenach gospodarki lat 80., a jednym z największych kuriozów jest prezentowanie wielkości produktu społecznego i poziomu płac realnych w roku 1989 jako osiągnięcia, wobec którego lata 90. to dno. Że to, co wytwarzamy dziś, to nie szmelc lat 80., że są to wielkości jakościowo i statystycznie nieporównywalne - dla niektórych jest ciągle mało ważne.
Dziś, dwa lata przed końcem XX w., można by sądzić, że przezwyciężyliśmy już największe błędy i nieporozumienia w ekonomii, statystyce i polityce gospodarczej. Historia przekonująco ukazała zarówno humbug ekonomiczny marksizmu, jak i niebezpieczeństwa manipulowania pieniądzem i budżetem w gospodarce rynkowej. I rzeczywiś- cie - formalnie nikt nie neguje gospodarki rynkowej jako ustrojowej bazy racjonalnego gospodarowania. Nie sposób dziś otwarcie kwestionować takich cechy gospodarki, jak stabilność i wymienialność pieniądza, miarodajność mechanizmu rynkowego jako głównej formy funkcjonowania gospodarki, miarodajność racjonalności mikroekonomicznej opartej na prywatnej własności. A jednak co chwila pojawiają się majsterkowicze i fetyszyści. Co by tu zrobić, żeby uzyskać wyższy wskaźnik przyrostu krajowego brutto nie poprzez tworzenie warunków sprzyjających racjonalnym decyzjom i przedsięwzięciom, lecz za pomocą manipulacji pieniądzem na koszt przyszłości. W tej sferze mieszczą się bowiem ciągle odżywające postulaty zwiększania wydatków i deficytu budżetowego, a także skokowej dewaluacji pieniądza, niedopuszczalnej w normalnej gospodarce pieniężnej. Towarzyszy im wiara w skuteczność tych zastrzyków jako narzędzia realnego wzrostu produktu krajowego, tak jakby nie istniały dowody na to, że inflacją nie można zwalczać recesji i przyspieszać wzrostu; tak jakby skokowa dewaluacja nie generowała inflacji; tak jakby nie istniała teoria racjonalnych oczekiwań Lucasa, bądź co bądź - noblisty. Okazuje się, że są tacy, którzy dla uzyskania wzrostu PKB o 6 proc. zamiast o 5 proc. gotowi są poświęcić stabilność pieniądza i równowagę budżetową, nie mówiąc o długu publicznym. Trudno sobie wyobrazić bardziej krótkookresowe, doraźne i wycinkowe widzenie gospodarki, nie doceniające gigantycznych kosztów takiej stymulacji. Przecież nie jesteśmy już w gospodarce scentralizowanej, która nigdy zresztą nie była rzeczywiście planowa, i w której dla osiągnięcia założonych wskaźników można się było dopuszczać gigantycznego marnotrawstwa zasobów.
Nie zamieniajmy dziś, po prawie dziesięciu latach transformacji, siekierki (normalnej gospodarki rynkowej) na kijki manipulatorów.
Więcej możesz przeczytać w 49/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.