Kosmiczna blokada

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy Polska będzie mieć swojego satelitę?
Obroty gigantycznego i wciąż rosnącego rynku łączności satelitarnej wynoszą ok. 50 mld dolarów rocznie. Dla potrzeb cywilnych, czyli przekazu programów telewizyjnych i radiowych oraz przesyłania danych komputerowych, krąży na orbicie geostacjonarnej ok. 800 satelitów. W ciągu najbliższych pięciu lat przybędzie ich kilkaset.
Polska nie ma własnego satelity. W ubiegłym roku do Międzynarodowej Unii Telekomunikacyjnej zarządzającej przestrzenią wokół Ziemi zgłoszono ok. 2200 funkcjonujących i projektowanych sieci satelitarnych. W ciągu kilku miesięcy tego roku wpłynęło kolejnych 400 wniosków. Polska nie zgłosiła żadnego. O miejsce na orbicie geostacjonarnej toczy się zacięta walka; ulokowany na niej satelita znajduje się zawsze nad tym samym punktem na Ziemi. Są to najbardziej pożądane i najtrudniejsze do uzyskania pozycje w przestrzeni wokółziemskiej. Wśród nich najcenniejsze są te, które zlokalizowane są nad Europą, gdyż umożliwiają łatwy dostęp do ogromnego rynku użytkowników. Tymczasem projekt umieszczenia na orbicie polskiego satelity telekomunikacyjnego, złożony w Ministerstwie Łączności przez dużą grupę polskich naukowców, przedstawicieli przemysłu telekomunikacyjnego i biznesmenów, nie może się doczekać realizacji.
Rządy i organizacje ponadnarodowe traktują własne satelity telekomunikacyjne jak inwestycję, która przynosi zyski. Nie tylko najbogatszym. Białoruś zadbała o przydzielenie jej przez Międzynarodową Unię Tele- komunikacyjną sześciu miejsc na orbicie geostacjonarnej, Ukraina zdobyła pięć, Czechy i Węgry po dwie. Natomiast Polska straciła nawet to jedno miejsce, które każdemu z krajów zapewniają umowy międzypaństwowe. Do Międzynarodowej Unii Telekomunikacyjnej nie wpłynął polski wniosek. Obok rezerwowanego dla nas obszaru na orbicie geostacjonarnej umieszczono konstelację satelitów Hot Bird należących do Eutelsatu. Oznacza to, że ewentualny polski obiekt nie będzie mógł wykorzystać tej przestrzeni.

Ta strata nie mogła zaskoczyć Ministerstwa Łączności. Cztery lata temu ówczesny szef tego resortu prof. Andrzej Zieliński pisał: "Obserwuje się bardzo duże zainteresowanie międzynarodowego kapitału telekomunikacyjnego łącznością satelitarną. Oznacza to, iż w wypadku dalszego niewykorzystywania przyznanych Polsce miejsc trzeba się liczyć - w najgorszym wypadku - nawet z możliwością zawłaszczenia naszej pozycji przez innych użytkowników".
Dziś nie wydaje się jednak, by resort łączności przejął się utratą miejsca, które do nas należało. Powołany przez ministerstwo zespół do zagospodarowania pozycji na orbicie geostacjonarnej uznał, że ma dziesięć lat, by się nad tym zastanowić. W sprawozdaniu z prac czytamy: "Biorąc pod uwagę ograniczony czas życia satelitów geostacjonarnych, ok. 10 lat, należy w tym okresie wypracować stanowisko administracji polskiej dotyczące wykorzystania tej pozycji". Eksperci ministerstwa wyrażają też wątpliwość, czy naprawdę warto się tym polskim miejscem zajmować, bo nawet jeśli satelity Hot Bird przestaną działać (urządzenie jest sprawne technicznie przez 5-10 lat) to - jak twierdzą - "z formalnego punktu widzenia pozycja ta nie musi być przyznana Polsce dla satelity następnej generacji". Najlepiej więc nic nie robić. Niech inni wysyłają satelity, korzystają z miliardowych zysków i rozwijają nowe technologie. Polska nadal może pozostać wyjątkiem w Europie, czyli krajem z ponad 2 mln anten satelitarnych, nie próbującym jednak wykorzystać własnych możliwości.

Tymczasem już w 1995 r. Komitet Badań Kosmicznych i Satelitarnych Polskiej Akademii Nauk przedłożył ministrowi łączności projekt wydzielonej sieci łączności z satelitą na orbicie geostacjonarnej i stacją naziemną w kraju. Minister odczekał kilka miesięcy, wniosek uznał za pionierski, a zwlekanie z odpowiedzią uzasadnił "trudnościami w uzyskaniu danych niezbędnych do właściwej oceny tej inicjatywy". Równocześnie przypomniał, że Polska należy do czterech organizacji satelitarnych: Intelsatu, Eutelsatu, Intersputnika oraz Inmarsatu. Nasz kraj jest ich udziałowcem. Polskim sygnatariuszem w tych organizacjach jest Telekomunikacja Polska SA i " potrzeby spółki w zakresie łączności satelitarnej są w pełni zaspokojone".
W naszym kraju znalazła się jednak grupa ludzi zajmujących się badaniami kosmicznymi, urządzeniami telekomunikacyjnymi i przemysłem lotniczym, którzy uważają, że łączność satelitarna może i powinna być także domeną naszych działań. Projektodawcy polskiego satelity uznali, że taka inwestycja pochłonie 200 mln dolarów. Kapitałów szukali w Polsce i za granicą i znaleźli je. Komitet Badań Kos- micznych i Satelitarnych PAN doprowadził do utworzenia spółki Polspace Multimedia System, mającej być głównym inwestorem projektu. Jej udziałowcem jest między innymi Polspace, czyli konsorcjum instytutów badawczych, zakładów przemysłu lotniczego, skupiające również pracowników naukowych zajmujących się technologiami aerokosmicznymi. Według jego twórców, reprezentuje ono większość krajowego potencjału naukowo-technicznego w dziedzinie wytwarzania i stosowania sprzętu kosmicznego.

Jeden z zaangażowanych w ten projekt instytutów - Centrum Badań Kosmicznych - brał udział w kilkunastu międzynarodowych misjach kos- micznych, m.in. Mars 96, Cassini (wyprawa na księżyc Saturna), Ulysses. Udziałowcami konsorcjum są również Politechnika Warszawska, Instytut Łączności oraz Instytut Lotnictwa. Koncepcję i założenia zgłoszonego do Ministerstwa Łączności projektu polskiego satelity konsultowano z agencjami i firmami zagranicznymi, takimi jak Europejska Agencja Kosmiczna, amerykańska SAIC i CTA, a także włoska firma budująca obiekty kos- miczne Alenia Spacio. Swoje udziały w Polspace Multimedia System ma także spółka RP Telekom Trading (największy w Polsce dystrybutor profesjonalnego sprzętu radiokomunikacyjnego). Uczestnictwo w finansowaniu inwestycji deklarują również polskie banki.
Formalny wniosek tej grupy wpłynął do ministra łączności we wrześniu 1997 r. Trzy miesiące później projektodawcy, wciąż czekając na odpowiedź, wyliczyli straty, jakie ponosi budżet państwa wskutek odkładania decyzji w tej sprawie. W styczniu 1998 r. prof. Leszek Kuźnicki, prezes PAN, bezpośrednio poinformował premiera Jerzego Buzka o korzyściach wynikających z umieszczenia na orbicie polskiego satelity. Ministerstwo nadal nie udzieliło odpowiedzi. W marcu 1998 r. projektodawcy wystąpili do Naczelnego Sądu Administracyjnego ze skargą na bezczynność resortu łączności. W sierpniu okazało się, że niemożliwe jest wykorzystanie polskiego miejsca na orbicie. Za zgodą polskiej administracji umieszczono tam satelity Hot Bird. Wydaje się nieprawdopodobne, by Ministerstwo Łączności znacznie wcześniej nie wiedziało o tych planach i nie przewidywało, że zgodzi się na zajęcie polskiego miejsca przez innych użytkowników. Co zatem będzie z projektem polskiego satelity, złożonym przez Komitet Badań Kosmicznych i Satelitarnych PAN? Wicedyrektor Departamentu Regulacji Rynku Telekomunikacyjnego Marian Podniesiński odpowiedział: "Podobno któryś z satelitów Hot Bird umieszczono na pozycji, która jakoby miała być polską, ale to nie są pewne informacje". Na pytanie, jaka jest opinia resortu o złożonym rok temu projekcie umieszczenia nad Ziemią polskiego satelity, padła taka odpowiedź: "Dlaczego akurat oni mają robić tego satelitę? Nie przyjmuje się takiej zasady, że kto pierwszy, ten lepszy. Należy poinformować o tym wszystkich zainteresowanych, określić warunki uprawnienia, wprowadzić metodę przetargu, sprawdzić wiarygodność projektodawców". Natomiast na uwagę o tym, że ministerstwo już dawno powinno to zrobić, wicedyrektor Podniesiński odparł: "Międzynarodowa Unia Telekomunikacyjna proponuje nałożenie sankcji na kraje nie wykorzystujące swego miejsca. Ale - o ile dobrze pamiętam - oni dają na to jeszcze trzy, cztery lata". Ministerstwo Łączności nie lubi pośpiechu.

Prof. Zbigniew Kłos, dyrektor Centrum Badań Kosmicznych PAN, analizuje sytuację: "Są pewne dobra ograniczone, którymi dysponuje państwo. I powinno wypracować reguły ich przydzielania. Takim dobrem był ten obszar należący do Polski na orbicie geostacjonarnej. Ale już go nie ma, straciliśmy je. Na orbicie geostacjonarnej są inne wolne miejsca, które nie należą do żadnego kraju i każdy - według zasady: kto pierwszy, ten lepszy - może się o nie starać. Dlaczego Ministerstwo Łączności zatrzymuje nasz wniosek o przydzielenie pozycji na orbicie geostacjonarnej, który - zgodnie z polskim prawem telekomunikacyjnym - powinien być wysłany do Międzynarodowej Unii Telekomunikacji? Czy może coś stracić na tym, że umieścimy na orbicie polskiego satelitę, pierwszy nasz obiekt kosmiczny do łączności satelitarnej?".


Prof. JANUSZ ZIELIŃSKI
wiceprzewodniczący Komitetu Badań Kosmicznych
i Satelitarnych Polskiej Akademii Nauk

Na początku lat 90. zaczęły się pojawiać zalążki łączności komputerowej, jak przesyłanie danych. Wówczas stało się dla nas jasne, że satelity będą jednym z głównych narzędzi przekazu informacji i łączności ludzi na odległych krańcach Ziemi. W tej chwili rynek telekomunikacyjny nie tylko wpływa na rozwój krajowego przemysłu, lecz także przynosi ogromne dochody krajom mającym własne satelity. Wyszliśmy z założenia, że choć Polacy mogą korzystać z telewizji satelitarnej, jest to jednak technika w 100 proc. importowana. Wkład polskiego przemysłu w usługę, jaką jest dostarczenie 20 mln ludzi w Polsce kilkudziesięciu kanałów TV satelitarnej, pozostaje znikomy. Udział Polaków w tym wielomiliardowym rynku sprowadza się do płacenia, nie ma zaś transferu wiedzy i technologii do naszego przemysłu. Dlatego staramy się wprowadzić na orbitę polskiego satelitę telekomunikacyjnego. Nie chcemy od państwa pieniędzy. Przeciwnie: chcemy dać krajowi wielką inwestycję - umieścić na orbicie satelitę, który będzie nas obsługiwał, będzie kontrolowany z polskiego terytorium i zostanie zapisany w rejestrze ONZ jako pierwszy polski obiekt kosmiczny.
Więcej możesz przeczytać w 49/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.