Nocne łowy

Dodano:   /  Zmieniono: 
W tym roku już 109 razy napadano na stacje benzynowe
Od połowy września tego roku w województwie katowickim zanotowano aż czternaście napadów na stacje benzynowe. W listopadzie bandyci atakowali praktycznie co trzy dni. 19 listopada tuż po godzinie 23.00 do budynku stacji w Olkuszu weszli dwaj mężczyźni w kominiarkach. Jeden z nich miał w ręce pistolet. - Oddawać pieniądze! - krzyknął. Obsługa schowała się za ladę, a po chwili zaczęła rzucać w bandytów butelkami z wódką. Padł strzał, lecz butelki wciąż leciały w kierunku napastników. Zrezygnowali więc, wskoczyli do stojącego przed budynkiem samochodu i odjechali. Policja znalazła na podłodze łuskę pocisku. Okazało się, że przestępcy użyli broni gazowej.
Dzień wcześniej zaatakowano stację w Będzinie. Dwóch mężczyzn groziło 51-letniemu pracownikowi nożem. Gdy nie chciał oddać utargu, pobili go kierownicą od roweru. Zabrali 4,3 tys. zł. 12 listopada tuż przed godziną 19.00 pod małą stację w Pszczynie podjechał beżowy fiat. Pracownik liczył właśnie utarg. Z samochodu wysiadł mężczyzna w kominiarce z pistoletem w ręku. Zabrał 2 tys. zł, po czym spokojnie odjechał. Dwa dni wcześniej o godzinie 2.20 zamaskowany bandyta próbował obrabować stację w Czechowicach-Dziedzicach. Obsługa zamknęła się jednak z pieniędzmi na zapleczu. Napastnik pojechał więc kilkanaście kilometrów dalej - napadł na stację w Wilkowicach. Gdy pracownik przy okienku wydawał mu pieniądze, drugi, znajdujący się w tym czasie na zapleczu, zorientował się w sytuacji i uruchomił alarm. Bandyta uciekł z częścią łupu. - W ostatnich dwóch miesiącach gwałtownie wzrosła liczba tego typu przestępstw. Nie wiemy jeszcze, czy mamy do czynienia z jednym zorganizowanym gangiem, czy poszczególni napastnicy działają na własną rękę - mówi aspirant Jacek Pytel z Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach. Przypomina, że do połowy września w Katowickiem odnotowano osiem napadów, zaś przez następne dwa miesiące - aż czternaście. Bandyci atakowali wyjątkowo często w pierwszej połowie listopada: w pierwszym dniu tego miesiąca w Bytomiu, w dru- gim - w odległych o kilka kilometrów Bobrownikach, 4 listopada - zrabowali 3,4 tys. zł w Libiążu, następnego dnia - 6 tys. w Stolarzowicach, 9 listopada obiektem napadu była kolejna stacja w Bytomiu - łup był jednak niewielki - skradziono 350 zł. Dwa dni później zaatakowano stację w Czechowicach.

Metoda działania sprawców za każdym razem jest niemal identyczna: bandyci pojawiają się późnym wieczorem lub w nocy, gdy na stacji nie ma klientów. Najczęściej podjeżdżają kradzionym samochodem. Na głowach mają kominiarki, obsługę terroryzują za pomocą broni palnej, czasem myśliwskiej - 19 października w Sławkowie, gdzie zrabowano rekordową na Śląsku sumę 40 tys. zł, pracownika stacji postrzelono w plecy z dubeltówki (lekarze wyjęli mu z ciała 60 śrucin). - Celem napadów są małe stacje, położone na uboczu, nie mające żadnych zabezpieczeń - mówi Grażyna Puchalska z Komendy Głównej Policji. Na takich stacjach nie ma kamer, a często nawet lamp oświetlających teren wokół budynku. Zwykle zatrudniona jest tam tylko jedna osoba, a pieniądze odprowadza się do banku raz dziennie - po zakończeniu pracy. Po kilku dniach obserwacji bandyci mogą obrabować taką stację praktycznie bez większego ryzyka. Zanim nadejdzie pomoc, są już daleko. Policja przypuszcza, że modus operandi sprawców pierwszych napadów i niewielkie ryzyko wpadki mogły zachęcić następnych. Być może działa jeden gang złożony z kilku mniejszych grup. Dotychczas udało się schwytać sprawców ośmiu z 22 napadów. Większość z nich to mężczyźni w wieku 20-30 lat, którzy już wcześniej weszli w konflikt z prawem. Bandyci, którzy napadli na stację w Sławkowie, są też sprawcami śmiertelnego pobicia dwudziestotrzylatka. Natomiast napad na stację w Radonii (pod koniec października tego roku) zorganizował licealista cieszący się nieposzlakowaną opinią.

Policjanci prowadzący śledztwo w tej sprawie dotychczas nie wykryli powiązań między aresztowanymi. Badając okoliczności przestępstw, stwierdzili natomiast, że pracownicy stacji są praktycznie bezbronni. - Nie założę alarmu ani nie zatrudnię ochroniarzy, bo za mało zarabiam na tym interesie. Mam jedynie nadzieję, że na mnie nie padnie - przyznaje właściciel niewielkiej stacji pod Katowicami. - Na najprostszy alarm trzeba wydać przynajmniej 2,5 tys. zł. Można także zainstalować stałe łącze między stacją a komendą policji - wystarczy podniesienie słuchawki telefonu na stacji, by sygnał o napadzie dotarł do policjantów - wyjaśnia Jerzy Giersz z firmy Telecom, montującej systemy alarmowe. Komendanci posterunków rzadko się jednak zgadzają na takie rozwiązanie - brakuje funkcjonariuszy do sprawdzania każdego sygnału. Policja obawia się ponadto, że tanie, a więc zawodne urządzenia mogą być przyczyną fałszywych alarmów.
- Nie chcemy podejmować przedsięwzięć, które mogłyby ograniczyć skuteczność naszych działań. Poza tym na razie nikt się nie zgłosił z wnioskiem o zamontowanie stałego łącza - mówi Janusz Bieńkowski, komendant rejonowy policji w Bytomiu. Policjanci podchodzą sceptycznie do skuteczności niektórych zabezpieczeń, gdyż właściciele stacji nie interesują się nimi po zamontowaniu. Na dwóch napadniętych stacjach znajdowały się na przykład kamery wideo, lecz nikt nie zatroszczył się o to, by włożyć kasetę do magnetowidu.
W ciągu pierwszych trzech kwartałów 1998 r. na stacje benzynowe w całej Polsce napadano 76 razy: najczęściej w Katowickiem i Olsztyńskiem - sześciokrotnie, w Częstochowskiem, Poznańskiem i Skierniewickiem - pięciokrotnie, w Gorzowskiem i Szczecińskiem - czterokrotnie. Gwałtowny wzrost liczby napadów na Śląsku w ostatnich dwóch miesiącach jest dla policjantów zaskoczeniem. Przypominają, że przecież obiekty w innych regionach kraju nie są wcale lepiej zabezpieczone.
Zaledwie w jednej czwartej wszystkich stacji w kraju płaci się w okienku lub w budynku. W trzech czwartych natomiast pieniądze inkasowane są przy dystrybutorze. Zaledwie w co dwudziestej stacji zamontowano tzw. wrzutnie, do których klient wkłada gotówkę. Mniej niż trzecia część obiektów posiada sejfy, w których przechowywane są pieniądze z utargu zanim trafią do banku, a tylko co czwarty został wyposażony w system alarmowy. O wiele lepsze są zabezpieczenia na dużych stacjach, zwłaszcza należących do zachodnich koncernów. Prowadzi się całodobowy monitoring, zainstalowano systemy alarmowe, zatrudniono ochroniarzy, w niektórych budynkach wstawiono kuloodporne szyby, a gotówkę odbierają konwojenci. To jednak słono kosztuje, na co małe stacje nie mogą sobie pozwolić.

Właściciele małych stacji obawiają się, że liczba napadów może jeszcze wzrosnąć - przestępcy liczą prawdopodobnie na to, że w okresie przedświątecznym stacje będą miały wyższe utargi. Tymczasem komenda wojewódzka katowickiej policji zaleciła podległym jednostkom zwiększenie liczby patroli w pobliżu stacji benzynowych, szczególnie tych, które zatrudniają jedną lub dwie osoby i są położone na peryferiach miast. W praktyce oznacza to, że patrol przejeżdża obok stacji raz na dwie, trzy godziny. Pracownicy stacji obawiają się więc kolejnych napadów. - Nawet jeśli policja kogoś schwyta, pojawią się kolejni amatorzy łatwej zdobyczy. Żyjemy w ciągłym strachu. Oby nie doszło do najgorszego - zabójstwa pracownika broniącego swojego miejsca pracy - mówi Roman Gorol, dyrektor firmy M-K, posiadającej na Śląsku kilka stacji benzynowych. Na jedną z nich, w Stolarzowicach, bandyci napadli już dwa razy w ciągu miesiąca. Dopiero po drugim napadzie zamontowano tam system alarmowy.

Więcej możesz przeczytać w 49/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.