Kosmiczny hotel

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ruszyły prace nad największą budowlą świata
4 grudnia astronauci rozpoczęli na orbicie największą budowę w historii ludzkiej cywilizacji. Ich zadaniem jest połączenie podczas trzech spacerów w kosmosie pierwszych dwóch komponentów Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Złożenie całości potrwa pięć lat i będzie wymagać prawie stu startów rakiet i promów, a astronauci spędzą na orbicie ponad tysiąc godzin, więcej niż w dotychczasowej historii lotów kosmicznych. Jak twierdzą naukowcy, jest to najdroższy i najbardziej wyszukany projekt inżynieryjny, jaki kiedykolwiek realizowano.
Przy programie, który skupia pięciu partnerów (16 państw) - Stany Zjednoczone, Kanadę, Japonię, Rosję, Brazylię i członków Europejskiej Agencji Badania Przestrzeni Kosmicznej (ESA) - pracuje ponad 100 tys. lu- dzi na całym świecie. Gdy w 2004 r. stacja zostanie ukończona, będzie się rozciągać na obszarze większym niż boisko do piłki nożnej.
20 listopada tego roku z kosmodromu Bajkonur w Kazachstanie wyniesiono na orbitę pierwszy element stacji, ważący 24 t moduł Zaria. Jego start odbył się z rocznym opóźnieniem. Dwa tygodnie później na pokładzie promu Endeavour poleciał w kosmos drugi moduł - Unity. Budowę Zarii sfinansowały Stany Zjednoczone, powstawała ona w rosyjskich Zakładach Chruniczewa. W tym samym miejscu powstają rakiety Proton, które wyniosą na orbitę wiele innych elementów stacji. Zaria to moduł napędowy - będzie utrzymywać kosmiczne laboratorium na orbicie (400 km nad Ziemią) w pierwszym okresie jego funkcjonowania. Podstawowym elementem stacji jest Unity. Stanowi on węzeł, do którego w przyszłości będą przyłączone wszystkie amerykańskie komponenty stacji. Wyposażony jest w dwa adaptery; jeden posłuży jako stałe łącze z rosyjską częścią stacji, do drugiego zaś będą dokować promy. W lipcu przyszłego roku Rosja ma też wysłać moduł serwisowy, który będzie pełnił funkcję pierwszej kwatery dla załogi.
Laboratorium po ukończeniu będzie ważyć ok. 500 t. Wśród ponad 30 modułów, w których łącznie jest tyle miejsca, ile we wnętrzu jumbo jeta, znajdą się kwatery dla astronautów i sześć laboratoriów badawczych. Energię zapewnią panele słoneczne o powierzchni ponad 4 km2. 52 komputery pokładowe będą monitorować wszystkie systemy na stacji; dwa z nich zajmą się wyłącznie utrzymaniem stacji na odpowiedniej orbicie. Automatyczne ramię o długości 16,5 m i udźwigu 125 t wyposażono w ruchomy transporter, który będzie mógł się przemieszczać wzdłuż korpusu stacji; za jego pomocą będą wykonywane prace montażowe i konserwacyjne. Ale największą atrakcją na stacji będą prawdopodobnie cztery okna z widokiem na Ziemię. Według NASA, to orbitalne laboratorium o unikatowych warunkach mikrograwitacji przyspieszy eksplorację kosmosu, stworzy nowe szanse na przełomowe odkrycia technologiczne i inżynieryjne. Powstaną też nowe miejsca pracy.

Nie wszyscy jednak podzielają zachwyt i optymizm NASA, niektórzy krytykują projekt jako bardzo ryzykowny, absurdalnie drogi oraz skarżą się na niesolidność Rosjan. Już wysłanie pierwszego elementu stanowiło ogromny problem. Sprawę skomplikował moduł serwisowy, najważniejszy komponent w początkowej fazie funkcjonowania stacji, gdyż zawiera podstawowe systemy niezbędne we wczesnych etapach jej konstruowania i kwatery pierwszych astronautów. Zgodnie z planem, pionierska załoga zamieszka w nim w styczniu 2000 r., czyli półtora roku później, niż zakładano. Rosyjska Agencja Kosmiczna nie była w stanie pokryć kosztów budowy modułu, a opóźnienia w budowie tak istotnego elementu przesunęły wszystkie terminy montażu stacji. Moduł serwisowy musi być dostarczony na orbitę wkrótce po tym, jak dwa pierwsze znajdą się w kosmosie.
Większość problemów Międzynarodowej Stacji Kosmicznej partnerzy tłumaczą kryzysem finansowym w Rosji, jej podupadłym przemysłem i zahamowaniem rozwoju badań niezbędnych do utrzymania rosyjskiej technologii kosmicznej na poziomie, który wzbudzałby zaufanie. Zapraszając Rosjan do współpracy, zakładano, że dysponują cennym doświadczeniem zebranym podczas eksploatacji stacji Mir i że będą w znacznym stopniu uczestniczyć w kosztach budowy. Przedstawiciele Boeinga, pod których nadzorem Rosjanie budowali Zarię, bronią rosyjskiego partnera i zapewniają, że zrobiono dokładnie to, co zostało zlecone. Ale - jak stale przypominają krytycy projektu - na Mirze dochodziło do pożarów i awarii w bardzo podobnych modułach do tych, które teraz są przygotowywane, a Rosjanie nigdy nie ujawnili szczegółów tych zdarzeń. Obawy te potwierdza incydent, do jakiego doszło pięć dni po starcie Zarii. Były problemy z rozłożeniem anteny, wykorzystywanej przy łączeniu się ze statkami. Jurij Koptiew, szef Rosyjskiej Agencji Kosmicznej, zapewniał, że nie wpłynie to negatywnie na misję.
Kryzys zmusił Rosyjską Agencję Kosmiczną do wycofania się z wielu obietnic. Początkowo Rosjanie zamierzali wysłać 33 statki transportowe, co okazało się jednak zbyt dużym obciążeniem finansowym. Teraz agencja proponuje dostarczenie najwyżej 17 z nich. Będą to musieli nadrobić Amerykanie, organizując dodatkowe misje promów. Jak podaje NASA, jeden lot kosztuje 500 mln USD, a według innych źródeł - nawet miliard dolarów. Mnożące się koszty sprawiają, że o stacji mówi się, iż jest "źle zarządzaną czarną dziurą".

W ubiegłym roku w raporcie dla amerykańskiego Kongresu konsultanci stwierdzili, że NASA zaniżyła koszty budowy stacji, a jej uruchomienie może się opóźnić nawet o trzy lata. Oznacza to, że NASA musiałaby dodatkowo wydawać od 130 do 250 mln USD rocznie. Suma, jaką agencja przeznaczyła na ten projekt, czyli 17,3 mld USD, urosła do 21,9 mld USD. Dziś mówi się, że budowa stacji pochłonie 40-60 mld USD, a udział Amerykanów może sięgnąć aż 24,7 mld, gdyż NASA stara się wybawić rosyjskiego kontrahenta z kłopotów i sama buduje ponad połowę z 40 modułów stacji. Koszt budowy to tylko wierzchołek góry lodowej. W ciągu piętnastu lat użytkowania stacja pochłonie prawdopodobnie 100 mld USD; sporą część tej sumy będzie musiała wydać NASA.
Nie wszyscy akceptują te astronomiczne kwoty. Wielu ekspertów i naukowców podaje w wątpliwość sens budowy stacji i kwestionuje jej użyteczność. Jedną z przyczyn jest ciągle bardzo wysoki koszt umieszczenia wszystkich jej komponentów na orbicie. Za wyniesienie w kosmos ładunku ważącego kilogram trzeba zapłacić ok. 30 tys. USD; na wysyłaniu czegokolwiek w przestrzeń międzyplanetarną na razie nie da się zarobić. Krytycy projektu wyśmiewają więc twierdzenie NASA, że owo laboratorium to szansa dla ziemskiej ekonomii. Uważają, że większość eksperymentów można by prowadzić podczas automatycznych lotów bezzałogowych, a stację zamieniliby na platformę doświadczalną, którą od czasu do czasu odwiedzaliby ludzie. Wtedy utrzymanie najdroższego hotelu świata nie byłoby konieczne. Nic też nie wskazuje na to, że Międzynarodowa Stacja Kosmiczna posłuży do przygotowywania załogowych lotów na Księżyc i Marsa.
Przy tak skomplikowanym projekcie i związanych z nim licznych lotach wzrasta również prawdopodobieństwo, że coś się nie uda i dojdzie do katastrofy. Jeden z listopadowych numerów "New Scientist" przytacza opinie doradców NASA, którzy przestrzegają przed poważnymi zagrożeniami podczas montowania i eksploatacji stacji. Każdy moduł może zostać uderzony przez meteor lub jeden z tysięcy kosmicznych śmieci krążących wokół naszej planety. Jak niebezpieczne są nie planowane spotkania na orbicie, przekonała się w czerwcu ubiegłego roku rosyjsko-amerykańska załoga stacji Mir, która znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, gdy doszło do zderzenia stacji ze statkiem transportowym. Rozhermetyzowany został moduł Spektr i zniszczone niektóre panele słoneczne, a pozbawiona dostatecznej ilości energii stacja cudem utrzymała się na orbicie.

Dziś potrafimy lokalizować orbitalne resztki o średnicy przynajmniej 10 cm i ewentualnie je ominąć. Dla stacji niebezpieczne będą jednak okruchy wielkości kilku centymetrów; jest ich najwięcej i są niewidzialne dla radarów. Mimo że moduły mają specjalną izolację, istnieje duże prawdopodobieństwo (0,24), że w ciągu kilkunastu lat funkcjonowania w stację uderzy okruch skalny pędzący z prędkością kilku kilometrów na sekundę. Niewielka dziura w łatwo dostępnym miejscu, z której powietrze uchodziłoby powoli, może jeszcze być załatana przez astronautów. Ale uderzenie na przykład w zbiornik z ksenonem doprowadziłoby do eksplozji. Przebywanie w wyjątkowo nieprzyjaznym dla życia środowisku zwiększa też ryzyko zachorowania na śmiertelną odmianę raka. Badania astronautów, którzy przez kilka miesięcy przebywali na Mirze, dowiodły, że doszło u nich do większej liczby mutacji chromosomów. Dawki szkodliwego promieniowania, na jakie byli narażeni w kosmosie, są w podobnym stopniu wyniszczające jak poddanie kogoś na Ziemi kilku tysią- com prześwietleń klatki piersiowej.
Katastrofą może się skończyć również start rakiety lub promu. Nie są to urządzenia całkowicie niezawodne, a do nieudanych startów dochodzi kilka razy w roku. Najbezpieczniejsze rakiety, między innymi rosyjskie Protony, które wyniosą część komponentów stacji na orbitę, nie zawsze się sprawdzają - na sto startów osiem jest nieudanych. Doradcy NASA wyliczyli nawet, że prawdopodobieństwo katastrofy wahadłowca sięga 0,6! Tymczasem w ciągu pięcioletniej budowy promy będą startować ponad 40 razy. Po katastrofie Challengera wstrzymano loty promów. Jeśli przy budowie stacji dojdzie do nieszczęścia, jej uruchomienie może się opóźnić o lata. 

Więcej możesz przeczytać w 50/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.