Torcik i smycze

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ustawowe skracanie czasu pracy prawdopodobnie nie rozwiąże problemu bezrobocia, ale może przybliży okres, kiedy zamiast gwarantowanej pensji ludzie zaczną żądać gwarantowanego minimum czasu wolnego
Każdy chciałby mieć pracę. Kiedy już ją ma, chciałby jej mieć dużo. Czytaj: chciałby zarabiać dodatkowo. Wyliczono, że zapłacone przez francuskie przedsiębiorstwa godziny nadliczbowe stanowią ekwiwalent 250 tys. miejsc pracy w pełnym wymiarze, czyli 39 godzin tygodniowo. Lewicowa koalicja rządowa, stawiająca sobie - jak każde ugrupowanie lewicowe - szczytny cel uszczęśliwienia społeczeństwa, wpadła na pomysł, by zmniejszyć bezrobocie, skracając ustawowy czas pracy i obciążając dodatkowymi taksami godziny nadliczbowe. Wprowadzane ustawy o trzydziestopięciogodzinnym tygodniu pracy stały się źródłem wyjątkowo zażartych polemik.
Rzeczywiście, jest się o co spierać. Nawet jeśli przyjąć - jak najwyraźniej zakładają władze - że rynek pracy przypomina torcik, który wystarczy pokroić inaczej niż dotychczas: gdy się jednemu kawałek odkroi, drugiemu się dołoży i w ten sposób powstanie więcej miejsc pracy. Nawet przyjmując to dość ryzykowne założenie, pozostaje jeszcze parę ciekawych pytań. Warto je zadać zupełnie niezależnie od toczącej się we Francji polemiki, bo w jakimś sensie dotyczą one kształtu życia nas wszystkich.
Po pierwsze - czy w 1999 r. można sprowadzać "obłożenie" pracą do jej administracyjnego wymiaru godzinowego? Pomińmy różnice w stopniach jej trudności i wiążącego się z nią stresu. Pomińmy różnice między pracą zapewniającą zatrudnienie na lata a pracą dorywczą, okresową i niepewną. Pomińmy też różnice w sytuacji tych, którzy poświęcają na dojazd do pracy parę minut, a tymi, którzy tracą na to pół dnia. Pomińmy, bo w ostatnich latach zaczęły się pojawiać czynniki ukazujące problem wyliczania obciążenia pracą i jej wymiaru godzinowego w nowym świetle. Najważniejszy z nich to niewidzialne "smycze" łączące coraz większe rzesze pracowników z ich firmami. A najważniejsze z tych "smyczy", to telefony komórkowe, Internet i przenośne komputery. Jak obliczyć czas pracy kogoś, kto w każdej chwili i w każdym miejscu może być zlokalizowany przez pracodawcę i nie tylko wezwany do biura, ale w wielu wypadkach poproszony, żeby po prostu podłączył swój komputer i wykonał potrzebną pracę, nie ruszając się z miejsca zamieszkania lub wypoczynku? Jak obliczyć czas pracy ludzi pracujących na przenośnym komputerze już w pociągu czy metrze wiozącym ich "do pracy"? Według wyliczeń jednego z francuskich związków zawodowych, wysoko kwalifikowane kadry tygodniowo pracują średnio 40,2 h w swoim biurze, 4,8 h - w domu, 8 h - na spotkaniach w dyrekcji, z klientami, dostawcami itp., 6 h - w samochodach, samolotach, pociągach i restauracjach, gdzie spożywają posiłki "w interesach". W sumie - 59 godzin, czyli o 20 więcej niż dotychczasowy, jeszcze nie skrócony, ustawowy czas pracy.
Tacy pracownicy otrzymują, rzecz jasna, wysokie wynagrodzenie. Okazuje się jednak, że tak jasne powiązanie rzeczywistego czasu pracy z płacą wcale nie jest regułą. Można wręcz powiedzieć, że należy do rzadkości. Rodzi to drugie pytanie: jak oceniać i wyceniać dziś pracę, przyjmując za podstawę jej czas? Lewicowy tygodnik "Le Nouvel Observateur" podjął się niedawno mrówczej roboty, polegającej na zebraniu danych o przeciętnym realnym czasie pracy i wynagrodzeniu w siedemdziesięciu dwóch zawodach. Umożliwiło to obliczenie, ile tak naprawdę zarabia się w poszczególnych profesjach za godzinę pracy. "Wierchuszka" tabeli nie przynosi większych zaskoczeń: znaleźli się tam szefowie wielkich firm, piloci, lekarze o poszukiwanych specjalnościach, dentyści, kadry kierownicze i techniczne. Im jednak dalej w las, tym więcej niespodzianek. Dowiadujemy się zatem, że nauczyciel zarabia w przeliczeniu godzinowym więcej niż lekarz w szpitalu, policjant - więcej niż właściciel dużego gospodarstwa rolnego, urzędnik stanu cywilnego - więcej niż kadry kierownicze w supermarketach, maszynista kolejowy - ponad 50 proc. więcej niż dziennikarz, a etatowi kierowcy ciężarówek - więcej niż tzw. kierowcy niezależni. Biorąc pod uwagę, że piloci, nauczyciele, kolejarze i etatowi kierowcy ciężarówek należą zarazem do kategorii zawodowych najczęściej strajkujących i manifestujących w celu uzyskania wyższych płac, zaczyna się plątać po głowie pytanie, czy nasz kochany świat społeczno-pracowniczy nie próbuje aby za wszelką cenę stanąć na głowie - ale to już zupełnie inna bajka, której morał tygodniki lewicowe dopisują mniej chętnie.
Generalnie bardziej interesujące jest inne pytanie: jaki przyszły świat pracy wyłania się z tych rozmaitych cząstkowych danych? Z danych, według których 60 proc. francuskich pracowników najemnych - zwłaszcza wykształconych i zajmujących stanowiska kierownicze - nie jest w stanie znaleźć czasu na zajęcia pozazawodowe, na które mają ochotę, a 22 proc. pracuje "dość często" w niedzielę. Ustawowe skracanie czasu pracy prawdopodobnie nie rozwiąże problemu bezrobocia, ale być może przybliży okres, kiedy - zamiast gwarantowanej pensji - ludzie zaczną żądać gwarantowanego minimum czasu wolnego.

Więcej możesz przeczytać w 45/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.