Kohlgate

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jakie konsekwencje dla niemieckiej sceny politycznej będą miały ujawnione tajne konta CDU?
Najpierw było oburzenie i energiczne zaprzeczanie, potem milczenie i gra na zwłokę, wreszcie publiczne uderzenie się w piersi. Helmut Kohl stanął przed prezydium CDU i odczytał przepojone skruchą oświadczenie, jakie przez ćwierć wieku kierowania partią i szesnaście lat kanclerskich rządów było nie do pomyślenia. Wynika z niego, że owszem, tajne konta były, ale dla dobra partii i kraju, a datki przyjmowane przez CDU nie miały wpływu na jego decyzje polityczne... Fakt istnienia tych kont Kohl potwierdził ostatni, gdy nie miał innego wyjścia. O tym, czy była to ostatnia sprawa, do której musiał się przyznać, orzeknie prokuratura i specjalnie powołana komisja Bundestagu.
Afera z datkami na rzecz CDU wybuchła w związku ze śledztwem w sprawie oszustw podatkowych, prowadzonym przeciw dawnemu skarbnikowi chadeków. Finansami CDU zajmowała się od 25 lat frankfurcka spółka Weyrauch & Kapp, której zarzuca się dziś, że "prała" pieniądze nieoficjalnie wpłacane na rzecz partii. Już tylko pobieżne zbadanie sprawy przez prokuraturę w Augsburgu nasunęło wnioski, że afera ma o wiele głębsze korzenie i nie ogranicza się do kilku osób. Na razie formalnie oskarżeni są tylko były skarbnik CDU Walther Leisler Kiep, były sekretarz stanu do spraw uzbrojenia Holger Pfahls (CSU) i handlarz bronią Karlheinz Schreiber. W pierwszej fazie śledztwa zrewidowano biuro i mieszkanie doradcy podatkowego CDU Horsta Weyraucha. Aresztowano też Kiepa, którego wkrótce zwolniono, gdyż "wykazał gotowość do kooperacji". Listem gończym poszukiwany jest natomiast Pfahls, który przepadł jak kamień w wodę. Pod lupą prokuratury i komisji parlamentarnej znajdują się między innymi kontrakty na dostawy czołgów, samolotów i helikopterów dla Arabii Saudyjskiej, Tajlandii i Kanady, a także sprzedaż rafinerii Leuna w Saksonii-Anhalt francuskiemu koncernowi Elf. Wiadomo już, że po zawarciu umowy z Arabią Saudyjską o sprzedaży przez koncern Thyssen Henschel 36 pancernych "lisów" ("Fuchs") Kiep udał się do Wiednia, gdzie w jednym z centrów handlowych otrzymał od Schreibera walizkę z milionem marek. Wpłaty na tajne konta CDU dokonywano "z ręki do ręki", co uniemożliwia ustalenie wysokości sum i "ofiarodawców".


Chrześcijańscy demokraci mówią: "Jeśli padnie Kohl, wtedy, Boże, miej nas wszystkich w opiece!"

Kohl w swym samokrytycznym oświadczeniu wyraził ubolewanie z powodu "braku przejrzystości" w partyjnych finansach. Jak stwierdził, dla niego "osobiste zaufanie było i jest ważniejsze od czysto formalnego nadzoru". W kontekście ujawniania coraz to nowych faktów trudno jednak mówić o zaufaniu do chadeckiej buchalterii i do byłego kanclerza. Kohl skłamał, mówiąc wcześniej, że nic nie wie o istnieniu tajnych kont CDU. Nie jest też prawdą, że handlarz bronią kontaktował się z nim wyłącznie przez partyjnego skarbnika. Jak napisał "Die Welt", na podstawie korespondencji ustalono, że Schreiber kontaktował się z Kohlem, Wolfgangiem Schäublem, Volkerem Rühem oraz premierem Bawarii Edmundem Stoiberem. Kohl nie po raz pierwszy jest zaplątany w tego rodzaju aferę i nie po raz pierwszy robił wszystko, by utrudnić wyjaśnianie stawianych mu podejrzeń. O nielegalną żonglerkę finansami został oskarżony, będąc jeszcze premierem Nadrenii-Palatynatu. Stolica tego landu, Moguncja, uchodziła w czasach Kohla za podatkową oazę dla ofiarodawców na rzecz CDU. W 1985 r. podjęto dochodzenie w sprawie prania pieniędzy za pośrednictwem specjalnie utworzonej organizacji społecznej. Kohl, który wtedy był już kanclerzem, również tłumaczył się niewiedzą. W styczniu 1986 r. Otto Schily, wówczas członek Zielonych, dziś członek SPD i minister spraw wewnętrznych Niemiec, oskarżył Kohla o krzywoprzysięstwo przed komisjami w Moguncji i Bonn. Dowodził, że dzięki jego dyspozycjom na partyjnym koncie w Liechtensteinie znalazło się 1,3 mln DM. Kanclerzowi niczego jednak nie zdołano udowodnić. Jak komentowano, przyczynił się do tego między innymi Otto Theisen, ówczesny minister sprawiedliwości z CDU (notabene, były skarbnik chadeków w landzie Kohla - Nadrenii-Palatynacie), który w sposób bezprecedensowy odwołał z komisji śledczej głównego oskarżyciela, prokuratora Josefa Abbotta. Geißler, pełniący w latach 1977-1989 funkcję sekretarza generalnego CDU, przyznał, że wielokrotnie dochodziło między nim a kanclerzem do "krachów na tle pieniędzy". W aferze mogunckiej Kohl uderzył się w piersi... Geißlera, który po raz drugi nie chce nadstawiać karku. To właśnie on rzucił pierwszy kamień, wywołując lawinę podejrzeń wobec Kohla. Inną postacią, która sprzeciwiła się jego polityce pieniężnej, był Rüdiger May, szef administracji w bońskiej siedzibie CDU. May odmówił podpisania bilansu chadeków za 1988 r. Jego wątpliwości wzbudził wpływ 800 tys. DM. Gdy zapytał doradcę finansowego Weyraucha, skąd wzięła się ta suma, ten miał odpowiedzieć, że "nie o wszystkim musi wiedzieć". Z powodu dociekliwości May stracił pracę, a na odczepne dostał odszkodowanie w wysokości 180 tys. DM. Pikanterii sprawie dodaje pewien pozornie błahy wyrok dla szantażysty Helmuta P. Mężczyzna ów zażądał 20 tys. DM od szefa biura skarbnika CDU za kasety wideo o rzekomych finansowych machlojkach Kohla & Co. Do wymiany doszło w marcu 1998 r. w kolońskim Dom Hotel. Pieniądze przekazał Jürgen Schornack. Jak się okazało, na kasetach były tylko filmy fabularne i zapis walki bokserskiej. Co ciekawe, sprawę zgłoszono policji dopiero tydzień po zapłaceniu okupu. Wniosek nasuwa się sam: gdyby nie było obaw, nie zapłacono by ani feniga, a policja wiedziałaby o szantażu już po pierwszym telefonie Helmuta P. Być może zarekwirowanie ksiąg z kancelarii Weyraucha rzuci więcej światła na finanse CDU i decyzje podejmowane przez jej funkcjonariuszy. W sprawie sprzedaży rafinerii na wschodzie Niemiec koncernowi Elf Aquitaine wdrożenia śledztwa domagali się między innymi francuscy i szwajcarscy adwokaci. Ich dochodzenia wykazałów istnienie podejrzanych transfery poprzez konta w Paryżu, Genewie, Liechtensteinie i Luksemburgu, w tym dla fikcyjnych odbiorców. Francuzi twierdzą, że na "firmy skrzynkowe" przelano 13 mln franków i że niektóre ślady prowadzą do CDU i Urzędu Kanclerskiego. Mimo ich nacisków, w Niemczech nie wdrożono śledztwa i utajniono dokumenty tego kontraktu. Ostatni raz jego współtwórcy spotkali się 30 maja 1992 r. na wyścigach Formuły I w Monako. Ich gospodarzem był Dieter Holzer, postać dobrze znana w kręgach CDU. Prowadzi on w Monako firmę na nazwisko żony i jest uważany za jednego z realizatorów kontraktu Elf-Leuna. Kohl po wygłoszeniu samokrytyki przed prezydium partii nie wziął udziału w konferencji prasowej. Odpowiadał za niego Schäuble, który wyraźnie zdystansował się od dawnego szefa. Co prawda nie ustawał w wysiłkach, by wytłumaczyć, że CDU nie miała "czarnych" czy "lewych kont", lecz tylko tzw. konta powiernicze do dyspozycji pełnomocników (np. notariuszy, prawników czy doradców podatkowych) pośredniczących w płatnościach, ale przyznał, że w czasach Kohla "to i owo mogło być nie w porządku" oraz że jego rządy były "patriarchalne", co było eleganckim zamiennikiem słowa "despotyczne". Ostatnie z dziesięciu kont powierniczych, na którym nie było już pieniędzy, zamknięto 2 grudnia 1998 r., czyli zaraz po objęciu funkcji przez nowego przewodniczącego. Schäuble próbuje bagatelizować aferę swej partii. Jak żartuje, "jeśli Gerhard Schröder ma ochotę, to mogą się odbyć nowe wybory". Ale partyjnym działaczom wcale nie do śmiechu, zarówno wśród chadeków, jak i socis. Ci ostatni po serii klęsk w wyborach lokalnych łapali wiatr w żagle. Punktem zwrotnym miał być spektakularny sukces Schrödera w ratowaniu koncernu Holzmanna przed bankructwem, a jego wielotysięczną załogę przed zbiorowym wypowiedzeniem. Niestety, już następnego dnia wybuchł skandal z następcą Schrödera na stanowisku premiera Dolnej Saksonii - Gerhardem Glogowskim. Pozwolił on sobie na fundowanie piwa na jego weselu, przelotów na spektakle operowe "Aidy" w Egipcie i "Don Giovanniego" w Wiedniu, a także na dopłaty do mieszkania z landowych kas. Po Glogowskim przyszła kolej na Reinharda Klimmta, ministra budownictwa w gabinecie Schrödera. Został on posądzony o przyjęcie kosztownych prezentów - starych książek i rzeźb. Obie te sprawy nie są porównywalne z aferą wokół Kohla i CDU, ale pogłębiają spadek zaufania wyborców do obu wielkich partii. Potwierdzenie się zarzutów wobec byłego kanclerza i innych osób z jego kręgu może mieć wielorakie konsekwencje. Pierwsza - to zmniejszenie państwowej dotacji dla CDU, zgodnie z przepisami, o wartość dwukrotnie wyższą niż ukryte darowizny. Druga - to ustępstwo Kohla z funkcji honorowego przewodniczącego partii. Ten akt nastąpi tylko w sytuacji ekstremalnej, choć wielu chadekom byłby on na rękę. Kohl, nazywający sam siebie zwykłym posłem, nigdy nie zrezygnował z dyrygentury w CDU. Jak żartowali artyści kabaretowi naśladujący głos "wielkiego Helmuta": "mnie tam wszystko jedno, kto pode mną jest przewodniczącym"... Bardziej prawdopodobne jest ewentualne pokłosie jego afery w wyborach lokalnych w Szlezwiku-Holsztynie, gdzie kandydatem na premiera jest były minister obrony i były sekretarz generalny CDU Volker Rühe. W rozpoczętej właśnie kampanii wyborczej argumentuje, że na "płaszczyźnie federalnej jest zbyt cicho" wokół tego landu. Wątpliwe jednak, czy wyborcy zechcą, by o Szlezwiku-Holsztynie było głośno akurat za sprawą Rühego. Zwłaszcza że na CDU ciąży tu cień afery Barschela (polityk CDU, którego po zdemaskowaniu prób skompromitowania kontrkandydata SPD znaleziono martwego w wannie genewskiego hotelu). Afera finansowa CDU jeszcze się nie skończyła. Przeciwnie, dopiero się zaczęła. Jej przewlekanie jest na rękę przede wszystkim socjaldemokratom, lecz na dłuższą metę nie opłaci się żadnej partii. Jak mówi się w szeregach chrześcijańskich demokratów: "Jeśli padnie Kohl, wtedy, Boże, miej nas wszystkich w opiece!". Zagrożony jest nie tylko wizerunek byłego kanclerza, ale całych Niemiec. I zapewne ten fakt zadecyduje o ostatecznym finale afery "Kohlgate".

Piotr Cywiński Bonn


Profesor Kevin Warwick był oburzony, kiedy pracownicy linii lotniczych British Airways nie pozwolili umieścić na jednym z dwóch wykupionych przez niego miejsc jego najnowszego wynalazku, czyli kota-robota. Zakaz tłumaczono przepisami zabraniającymi przewożenia zwierząt w kabinie pasażerskiej. 45-letni wybitny naukowiec, kierownik katedry cybernetyki Reading University, miał odbyć podróż, aby zademonstrować pracę swojego wydziału rosyjskim badaczom podczas serii wykładów w Moskwie i Sankt Petersburgu. Gdy próbował się zameldować na pokładzie, został zatrzymany. Pracownicy British Airways przekonywali go, iż robota można pozostawić w ładowni. "Na to nie mogłem pozwolić. Nie wolno Hissing Sida traktować jak zwykłego ładunku. Żartowałem, że mój ulubieniec mógłby się zachowywać lepiej niż zwykły kot" - mówi prof. Warwick. Reading University przoduje na świecie w dziedzinie cybernetyki i robotyki; British Council sponsorował wyjazd naukowca i Hissing Sida do Rosji. Prof. Warwickowi skonstruowanie kota-robota zajęło rok.

W Wielkiej Brytanii rozwód można uzyskać wyjątkowo łatwo, kierując sprawę do "komputerowego prawnika". Na jednej ze stron internetowych za niewielką część standardowej opłaty adwokackiej można otrzymać odpowiednie dokumenty; pozwalają one również uzyskać separację. Krytycy programu twierdzą, iż będzie on pobudzać do impulsywnych zachowań i nieprzemyślanych decyzji. Zwolennicy inicjatywy odrzucają te zarzuty, twierdząc, że nikt nie rozstaje się ze swoim partnerem tylko dlatego, że rozwody są "w promocji".

Kiedy milenijna gorączka ogarnia świat, na rynku pojawia się coraz więcej wyszukanych i futurystycznych wynalazków. Niedawno elektroniczni czarodzieje z Xybernaut Corporation zaprezentowali komputer, który użytkownik zakłada na siebie. Mobile Assistant IV składa się z głównego sterownika, regulatora dźwięku, baterii i klawiatury. Głos steruje urządzeniem - dzięki temu pracujący nie musi się skupiać na obsłudze. Cybernetyczny asystent kosztuje aż 5 tys. funtów

W wiosce olimpijskiej Sheffield Ski (Wielka Brytania) postawiono sztuczny stok umożliwiający wykonywanie powietrznych akrobacji narciarskich. Rampę zbudowano za pieniądze pochodzące z loterii prowadzonej przez Brytyjską Federację Narciarstwa i Snow- boardu - na inwestycję przeznaczono 100 tys. funtów. Na końcu stoku znajduje się zbiornik wodny, do którego nurkują skoczkowie kończący ćwiczenie - ma to zapobiegać obrażeniom. Richard Cobbing, zdobywca srebrnego medalu na mistrzostwach świata w roku 1993 (na igrzyskach w Lillehammer zajął dziesiąte miejsce), jest entuzjastycznie nastawiony do możliwości, jakie stok daje brytyjskiej reprezentacji w narciarskich akrobacjach sportowych. "Zrezygnowałem, kiedy miałem 28 lat, dwa lata przed igrzyskami w Nagano. Treningi były bowiem wówczas zbyt kosztowne. Mógłbym ćwiczyć dłużej, gdyby wcześniej skonstruowano podobną rampę" - mówi Cobbing. W Anglii znajduje się ok. 100 "suchych" skoczni, ale "wodna" rampa jest jedną z zaledwie trzech tego typu na świecie. (MP) .

(MP)
Więcej możesz przeczytać w 50/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.