Koniec fikcji

Dodano:   /  Zmieniono: 
Od przyszłego roku akademickiego studia będą częściowo płatne - zapowiada Ministerstwo Edukacji Narodowej. MEN proponuje kilka rozwiązań. W pierwszym przewiduje się odpłatność za niektóre zajęcia, na przykład ćwiczenia, konwersatoria, laboratoria, poszerzone lektoraty czy wykłady na innym wydziale.
Od przyszłego roku akademickiego studia będą częściowo płatne - zapowiada Ministerstwo Edukacji Narodowej. MEN proponuje kilka rozwiązań. W pierwszym przewiduje się odpłatność za niektóre zajęcia, na przykład ćwiczenia, konwersatoria, laboratoria, poszerzone lektoraty czy wykłady na innym wydziale. Według drugiego wariantu, płaciłoby się za część studiów: darmowe mogłyby pozostać trzyletnie studia licencjackie i dwa pierwsze lata studiów magisterskich. Następnie studenci (z wyjątkiem najuboższych) płaciliby czesne w wysokości 50 proc. kosztów nauki. W trzecim rozwiązaniu proponuje się odpłatność za naukę na niektórych kierunkach - bezpłatne byłyby jedynie te, które są "zgodne z priorytetami polityki edukacyjnej państwa". Doświadczenia wielu krajów, szczególnie Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, pokazują, że bezpłatne szkolnictwo wyższe wcale nie przyczynia się do upowszechnienia wyższego wykształcenia, bywa wręcz przeciwnie. "Młodzież z rodzin o średnich i wyższych dochodach podejmuje naukę w szkołach wyższych dwa razy częściej niż ich rówieśnicy z biedniejszych rodzin. Studiują dłużej i wybierają droższe placówki. W rezultacie z państwowych dotacji korzystają głównie studenci z rodzin o wyższych dochodach" - twierdzi Milton Friedman, amerykański ekonomista, laureat Nagrody Nobla. Także w Polsce 66 proc. dzieci, których rodzice mają wykształcenie podstawowe lub zawodowe, odtwarza tylko ten poziom wykształcenia. Obowiązujący system sankcjonuje zatem transferowanie podatków z rodzin biedniejszych do bogatszych.
- Utrzymywanie systemu bezpłatnego szkolnictwa wyższego jest wręcz niemoralne. Jest oczywiste, że na darmowe studia dzienne dostają się kandydaci z rodzin wykształconych i bardziej zamożnych. Przyczynia się to do nasilenia zjawiska dziedziczenia ubóstwa - przekonuje Krzysztof Pawłowski, rektor Wyższej Szkoły Biznesu w Nowym Sączu. W jaskrawy sposób ta reguła potwierdza się w Polsce: pieniądze podatników trafiają do wszystkich, także tych, którzy mogą sami ponosić koszty kształcenia. Co więcej, ani biedni, ani bogaci nie mogą tych środków odpisać od podatku. System rzekomo bezpłatnej nauki jest więc niesprawiedliwy - przede wszystkim nie gwarantuje równości szans na rynku edukacyjnym.
Nie istnieje też system finansowego wspierania utalentowanych dzieci z biednych rodzin, choć taki program znakomicie funkcjonuje na przykład w Stanach Zjednoczonych. Wywodzący się z biednej rodziny Bill Clinton dzięki stypendiom mógł się kształcić w najlepszych uczelniach: Uniwersytecie Georgetown, w Oksfordzie, a także w słynnej Szkole Prawa Uniwersytetu Yale. Wskutek braku takiego systemu w Polsce, na naszych uczelniach studiuje mniej dzieci z rodzin chłopskich niż przed I wojną światową.
Opłaty za studia przyczynią się do demokratyzacji procesu kształcenia. Studenci będą mieli poczucie równości zasad, według których studiują. Paradoksalnie, wprowadzenie powszechnego czesnego może się także przyczynić do wzrostu liczby studentów - argumentują zwolennicy płatnej nauki. - Istniejący system jest zdegenerowany: młodzież płaci za studia i to słono - nawet tam, gdzie są one rzekomo darmowe. Wprowadzenie częściowej odpłatności usankcjonuje tylko obowiązujący od dawna stan rzeczy - przekonuje prof. Stefan Kwiatkowski, prezes Stowarzyszenia Edukacji Menedżerskiej Forum.
Przejrzyste i oczywiste zasady pobierania czesnego mogą nie tylko poprawić jakość procesu dydaktycznego, ale i przyczynić się do rozwoju badań naukowych, na które wreszcie znajdą się pieniądze. W Stanach Zjednoczonych sporo pieniędzy na badania pochodzi od firm, w których zatrudnienie znaleźli najlepsi absolwenci danej uczelni. Poza tym ugruntowana pozycja szkoły przyciąga chętnych do nauki - i to zwykle najlepszych absolwentów szkół średnich. Już na studiach ubiegają się o nich pracodawcy, oferując pokrycie kosztów nauki. W ten sposób tworzy się grupa elitarnych uniwersytetów (w USA określa się je mianem ivy league), przyjmujących co roku bardzo zdolną młodzież i zatrudniających najlepszych specjalistów. Dzięki zdobytej na uczelni renomie wykładowcy są zatrudniani jako konsultanci wielkich koncernów, banków, instytucji rządowych.
Dotychczas wydawało się, że problemu odpłatności nie da się u nas rozwiązać ze względu na zapis konstytucyjny, mówiący o tym, że studia są bezpłatne. Wprawdzie nowa konstytucja stanowi, że nauka jest nadal bezpłatna, lecz za niektóre "usługi edukacyjne" można pobierać opłaty. Już teraz w wielu szkołach stanowią one 10 proc. budżetu uczelni, a w niektórych nawet połowę. - Ze względu na bałamutny zapis konstytucyjny zmuszeni jesteśmy szukać "protezy"- mówi prof. Włodzimierz Siwiński, rektor Uniwersytetu Warszawskiego. - Nie ma studiów bezpłatnych, bo wówczas płaci podatnik. W rzeczywistości, gdyby rygorystycznie stosować się do idei bezpłatnej nauki, zmalałaby powszechność dostępu do niej.
Zdaniem prof. Siwińskiego, współodpłatność nie mogłaby przekraczać 20- 25 proc. kosztów kształcenia (na drogich kierunkach, na przykład na medycynie, musiałaby stanowić mniejszy odsetek). Na amerykańskich uniwersytetach stanowych 20-25 proc. budżetów pochodzi z czesnego, na prywatnych uczelniach wpływy z tego tytułu rzadko przekraczają 30 proc. W większości krajów z podatków pokrywa się ok. 70 proc. kosztów edukacji. Pozostałe 30 proc. stanowią pieniądze gmin i przemysłu, dla którego fundowanie stypendiów i zapewnienie sobie w przyszłości human resources jest opłacalną inwestycją. Trójczłonowy system finansowania nauki w szkołach wyższych sprawia więc, że student pokrywa z własnej kieszeni nie więcej niż 15 proc. kosztów kształcenia.


Od 1999 r. będziemy płacić za naukę w szkołach wyższych

- Z pozoru bezpłatne studia dzienne okazują się droższe od zaocznych - przekonuje Tadeusz Popłonkowski, wice- dyrektor Departamentu Nauki i Szkolnictwa Wyższego MEN. - Powszechna odpłatność za naukę połączona z realną pomocą dla studentów w formie preferencyjnych kredytów i zasiłków powinna spowodować zmniejszenie liczby studentów zaocznych kosztem uczących się w systemie dziennym. W efekcie podniósłby się poziom kształcenia. Wprowadzenie częściowo odpłatnych studiów na uczelniach publicznych może zwiększyć rangę szkół prywatnych, ale też może sprawić, że wzmocnione finansowo uczelnie państwowe przebiją konkurencję atrakcyjniejszą ofertą programową.
- Idea bezpłatnych studiów stanowi atrakcyjny punkt w programie partii, ale ten dogmat jest niemożliwy do obrony - mówi prof. Andrzej Bartnicki, rektor Wyższej Szkoły Humanistycznej w Pułtusku. - Nieporozumieniem jest uzależnianie tego, czy ktoś będzie płacił za studia, czy nie, od wyniku egzaminu wstępnego. Tym bardziej że młodzież pochodząca ze wsi i małych miast staje wtedy przed trudniejszym zadaniem niż maturzyści z dużych miast, wsparci dodatkowo korepetycjami. Dopiero po dwóch, trzech latach studenci z mniejszych ośrodków dorównują pozostałym i wówczas winno się decydować o przydziale stypendiów.
Wprowadzenie odpłatności za studia nie oznacza, że wiedza stanie się wyłącznie towarem, co wiązałoby się z degradacją całej sfery edukacji. - Interes społeczny wymaga, by wspierać niektóre, mniej popularne kierunki studiów. Często jest tak, że absolwenci szkół średnich, kierując się aktualną koniunkturą na rynku pracy, wybierają się na ekonomię, prawo czy medycynę, choć byliby doskonałymi pedagogami czy fizykami - mówi prof. Kwiatkowski. - Ważne, by "wyławiani" byli najzdolniejsi. Nad wyselekcjonowanymi (po pierwszym roku studiów) warto roztoczyć parasol ochronny: fundować im stypendia bądź refundować kredyty.
Doświadczenia ostatnich kilku lat pokazują, że wprowadzenie zasad wolnego rynku w dziedzinie edukacji doprowadziło do trzykrotnego wzrostu liczby studentów. Jest to szczególnie ważne w kraju, w którym wyższe wykształcenie ma zaledwie 7 proc. populacji, a 50 proc. zakończyło edukację na poziomie szkoły średniej. Badania wykazują, iż Polacy chcą płacić za studia, jeśli są przekonani, iż zapewni to lepszą przyszłość ich dzieciom. Biedniejsze rodziny są skłonne zrezygnować nawet z zaspokojenia niektórych potrzeb konsumpcyjnych na rzecz opłacenia nauki. Dużym zainteresowaniem cieszy się wprowadzany właśnie system kredytów studenckich: w tym roku ubiegało się o nie 138 tys. osób. W przyszłości prawdopodobnie będzie można występować o przyznanie pieniędzy na opłacenie nauki dwa razy w roku. Być może więc troską polityków nie powinno być rozpatrywanie kwestii, czy studia mają być płatne, czy nie, ale opracowanie takiego systemu stypendiów i pożyczek, który umożliwiłby naukę jak największej liczbie osób. Już dziś wiadomo, że państwo może opłacić naukę jedynie połowie młodych ludzi, którzy pragną zdobyć wyższe wykształcenie.
- W nowym systemie potrzebne są rozwiązania transparentne, czytelne dla wszystkich. Do takich należy, moim zdaniem, bon edukacyjny. Obecnie większość dyskusji koncentruje się na sposobie obejścia konstytucji. Parlamentarzystom należy przedstawić kompleksowe rozwiązanie, stwarzające wszystkim równe szanse. Wtedy powinni się zastanowić, jak do istniejącej sytuacji dostosować prawo, a nie odwrotnie - postuluje prof. Kwiatkowski.
Więcej możesz przeczytać w 51/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Autor:
Współpraca: