MENU

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wydarzenie - polska
Mimo iż trzechsetna rocznica urodzin kompozytora niemieckiego Johanna Adolpha Hassego minęła w marcu, w Warszawie jej obchody przypadły dopiero na początek listopada ze względu na premierę jego "Zenobii", przygotowanej przez Warszawską Operę Kameralną na VII Festiwal Oper Barokowych. Hasse, kompozytor przełomu epok tworzący w stylistyce bliskiej klasycyzmowi, był w swoich czasach bardziej znany od nie tak wiele od niego starszych Bacha i Haendla. Jego specjalność stanowiły opery w stylu włoskim, których napisał aż 46. Wymagający Włosi nazywali go "boskim Saksończykiem". Dla nas bardziej interesujące są związki Hassego z Polską. Przez 33 lata był kompozytorem nadwornym Fryderyka Augusta II, elektora Saksonii i króla Rzeczypospolitej, w Polsce nazywanego Augustem III Sasem. W czasie swego panowania przebywał on częściej w Dreźnie niż w Warszawie, ale utrzymywał w niej kapelę królewską, a na czas swych pobytów przywoził do niej muzyków. Hasse spędził w naszej stolicy łącznie około dwóch lat. W królewskim teatrze operowym wystawiono wiele jego dzieł, m.in. "Zenobię" napisaną specjalnie dla dworu (po raz pierwszy wykonano ją w 1761 r.). Warszawska Opera Kameralna zaprezentowała ją po prawie 240 latach (8-11 listopada 1999 r.) w scenografii ascetycznej w porównaniu z tą z osiemnastowiecznej premiery (całość w interpretacji reżysera Ryszarda Peryta dzieje się w uschniętym lesie wśród pni drzew), ale za to w znakomitej muzycznej interpretacji Władysława Kłosiewicza i świetnym wykonaniu (obok Marzanny Rudnickiej w roli tytułowej szczególnie wybijał się Jacek Laszczkowski, kolejny po Dariuszu Paradowskim męski sopran). W tym samym czasie na Zamku Królewskim odbyła się też poświęcona Hassemu międzynarodowa sesja muzykologiczna, a towarzyszył jej koncert warszawskich zespołów Concerto Polacco i Sine Nomine oraz urocze intermezzo "Larindo e Vanesia" w reżyserii Romany Agnel, przygotowane przez artystów krakowskich. (DS)

25 listopada tego roku na ekrany wejdzie film Wima Wendersa "Buena Vista Social Club". Jego bohaterami są gwiazdy muzyki kubańskiej: Compay Segundo, Ibrahim Ferrer, Eliades Ochoa i Rubén González, których średnia wieku przekracza 70 lat. Każdy z nich ma własny zespół. Łączy ich jednak rzadko spotykana u starszych ludzi pasja, z jaką wykonują hiszpańskie piosenki, czyli proste i melodyjne opowiadania o przyjaźni i miłości. Super Abuelos, czyli Superdziadkowie - jak sami o sobie mówi - w marcu 1996 r. wspólnie nagrali album "Buena Vista Social Club", do czego namówił ich Ry Cooder (m.in. autor muzyki do filmu "Paryż - Teksas"). Płyta okazała się sukcesem - dostali za nią nagrodę Grammy, a w świecie zapanowała moda na rytmy kubańskie. Kiedy więc Cooder dwa lata później wyjeżdżał na Kubę, by nagrać solowy album Ibrahima Ferrera z udziałem muzyków współtworzących "Buena Vista Social Club", razem z nim pojechał i Wim Wenders, by nakręcić o nich film dokumentalny. Reżyser obserwował ich w studiu nagraniowym, śledził prywatne życie, podążył za nimi w trasę koncertową do Amsterdamu i Nowego Jorku, gdzie zespół wystąpił w Carnegie Hall. W ten sposób powstał film nie tylko o Super Abuelos. "Przygotowując materiał, miałem okazję zobaczyć Hawanę mniej znaną. Jestem przekonany, że całą prawdę o Kubie najlepiej można poznać, słuchając muzyki" - mówił Wim Wenders podczas konferencji prasowej, która odbyła się po koncercie w Amsterdamie. A prawda zamyka się w nieprawdopodobnym szczęściu kryjącym się w tych ludziach - mimo biedy, w jakiej muszą żyć, i reżimu Fidela Castro. Siłę czerpią z tradycji muzykowania. Siłą filmu "Buena Vista Social Club" jest zaś to, że reżyser pozwolił przemówić kubańskim rytmom. (AZ) .


Wydarzenie - Świat
James Bond, który od 37 lat sączy ulubione "wstrząśnięte, nie zmieszane" martini, wrócił na ekrany po raz dziewiętnasty w filmie "The World is Not Enough" ("Świat to za mało"). Słynny 007 - odtwarzany po raz trzeci przez irlandzkiego aktora Pierce?a Brosmana (piąty Bond w historii) - musi ocalić "wolny świat" przed terrorystami, którzy chcą odciąć Zachód od złóż ropy naftowej Morza Kaspijskiego. Producenci filmu wyreżyserowanego przez Michaela Apteda z tytułową piosenką grupy Garbage trafili na doskonały moment. Zaledwie dzień przed amerykańską premierą filmu podczas szczytu OBWE w Stambule prezydent Clinton oraz przywódcy Turcji, Azerbejdżanu, Gruzji i Turkmenii podpisali porozumienie o budowie dwóch gigantycznych rurociągów, które - pomijając terytorium Rosji - połączą złoża ropy naftowej basenu Morza Kaspijskiego z portami Turcji. W filmie przeciwnicy Bonda chcą, aby świat stał się "zakładnikiem" jednego rurociągu. Fabuła filmu zrealizowanego w plenerach Hiszpanii, Francji i Wielkiej Brytanii jest tylko pretekstem do zaprezentowania dobrze skrojonych marynarek, kilku wspaniałych kobiet, niezliczonych efektów pirotechnicznych i gadżetów. Najnowszy film z udziałem agenta stworzonego 40 lat temu przez Iana Fleminga, pisarza i agenta wywiadu brytyjskiego, jest także gigantyczną kryptoreklamą samochodów BMW, urządzeń budowlanych firmy Caterpillar, zegarków Omega i francuskich szampanów. Bond po obowiązkowej rozmowie z szefem wywiadu brytyjskiego M-16 (tym razem rolę tę powierzono kobiecie, zdobywczyni Oscara, Judi Dench) obserwuje, jak w środku kwatery głównej M-16 wylatuje w powietrze brytyjski multimiliarder, następnie goni "wielozadaniowym" pojazdem (łączącym funkcje samochodu wyścigowego, łodzi podwodnej, amfibii, samolotu i wyrzutni rakietowej) przystojną terrorystkę niewiadomej orientacji ideologicznej. Ta popełnia samobójstwo w eksplodującym balonie, a Bond ląduje na dachu architektonicznej atrakcji Europy - Kopule Milenium w Londynie. Dla widza przyzwyczajonego, że Bond po każdym takim wyczynie wygładza zmarszczki na rękawie marynarki i wskakuje do łóżka z uwodzicielską kobietą, szokiem jest widok naszego agenta z ręką na temblaku. Bond w wykonaniu Pierce Bros- mana staje się prawie ludzki, wrażliwy na ból, a kobiet nie traktuje już jak przedmioty. Główny przeciwnik Bonda - Renard (Robert Carlyle) - dołącza do galerii czarnych charakterów tego "moralitetu z przygodami" jako uosobienie skrajnego nihilizmu. Renard, w przeszłości agent KGB, zdecydowanie nie jest zwolennikiem transformacji demokratycznej w krajach powstałych po rozpadzie Związku Radzieckiego. Na dodatek nosi w głowie kulę (pamiątka po poprzedniej konfrontacji), która powoduje, że nie odczuwa bólu, zapachów, temperatury, nie jest też podatny na perswazję w postaci pistoletu przyłożonego do skroni. Renard ma do swojej dyspozycji piły tarczowe przyczepione do helikopterów, okręt podwodny klasy C (chlubę floty czarnomorskiej) oraz wyposażone w karabiny maszynowe latające narto-sanki. Krytycy, zwykle zdegustowani kolejnymi odcinkami tego filmowego komiksu, tym razem docenili wysiłki Brosmana, który postarał się ożywić bondowskiego manekina. Kinomani tłumnie poszli obejrzeć "The World is Not Enough" i od premiery 19 listopada film stał się w Stanach Zjednoczonych najbardziej kasowym obrazem ostatniego weekendu, przynosząc w ciągu trzech dni ze sprzedaży biletów 37,2 mln dolarów - przez 37 lat seria filmów z Bondem zarobiła około 3 mld dolarów. Nie powinno więc nikogo zdziwić, że - jak zapowiadają producenci na zakończenie filmu - "James Bond znów powróci..."


PŁYTA
Na polski rynek muzyczny wrócił Jerzy Grunwald. Wykorzystując przedświąteczny czas, nagrał płytę z kolędami "Przybieżeli do Betlejem". Do współpracy zaprosił Katarzynę Stankiewicz, Natalię Kukulską, Andrzeja "Piaska" Piasecznego, Macieja Balcara, Erica Marienthala i Daniela Zimermana. Wybrano klasyczny repertuar - dziewięć najbardziej znanych w Polsce świątecznych pieśni (od "Gdy się Chrystus rodzi" poprzez "Bóg się rodzi", "Wśród nocnej ciszy", po "Lulajże, Jezuniu" i "Cichą noc"). Całość przeplatana jest interludiami. Nic zaskakującego, ale płyta ta może umilić czas Bożego Narodzenia. W sklepach ukaże się w grudniu. (AZ)
Więcej możesz przeczytać w 48/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.