Miasto kobiet

Dodano:   /  Zmieniono: 
W odwiecznej walce płci coś się z pewnością przewartościowało. Kobiecie nie odpowiada już bycie ofiarą. Gladiatorem jest dziś mężczyzna, który nie wie nawet, o co walczy
Dwadzieścia lat temu Federico Fellini pokazał światu swój kolejny film "Miasto kobiet". Czy ktoś odnotuje tę rocznicę? Wiadomo tylko, że Telewizja Polska przygotowuje jego emisję. Przed kilkoma dniami obejrzałam ten film ponownie. Zanim włączyłam magnetowid, próbowałam sobie przypomnieć, co też zostało mi w pamięci po jego pierwszej projekcji. Marcello Mastroianni, erotyczna scena w pociągowej toalecie i ściany rezydencji pewnego macho zapełnione zarejestrowanymi na taśmie odgłosami kobiecych orgazmów. A co ze słynnym antyfeministycznym przesłaniem filmu, tak chętnie akcentowanym dawniej przez krytyków? Kiedyś, jeszcze w tym temacie "nie uświadomiona", takiego nienawistnego przesłania nie dostrzegłam, może więc dziś, po dwudziestu latach? Miasto kobiet - koszmarny sen czy też nie spełnione marzenie każdego mężczyzny? Gdziekolwiek spojrzeć - wszędzie kobiety. Wysokie i mniej strzeliste, z rozwianymi włosami i krótko ostrzyżone, ze sprężystymi piersiami i o obwisłych pośladkach. Kobiety modliszki i przymilne, awanturnice i intelektualistki, poczciwe staruszki i nie zaspokojone nimfomanki. Kobiety przedmioty, kobiety mroczne obiekty pożądania. Tak widzą je mężczyźni, tak je klasyfikują i takie w stosunku do nich mają oczekiwania. "Dokąd zabierasz ten niesamowity tyłek?" - w takiej perspektywie rozpatruje spotkaną w pociągu atrakcyjną nieznajomą główny bohater Mastroianni. Czy tylko ten filmowy? - zdaje się sugerować reżyser. "Dlaczego w swoim wieku ciągle robię z siebie durnia?" - retorycznie pyta siebie bohater i rozgrzeszająco dodaje: "Dlaczego jestem taki niepoprawny?". W autoanalizie mężczyźnie od stuleci skutecznie pomagają kobiety, często wyrzucając z siebie z prędkością karabinu maszynowego strywializowane przez rzeczywistość zarzuty: "Meble są postarzałe, tępe i męskie". Gdy mężczyźni mówią o kobiecych genitaliach, "żadnej delikatności, kult fallusa zaciemnia im trzeźwość umysłu". "Pozycja 'na misjonarza' jest nie do przyjęcia". "Uwolnijmy się od obowiązku orgazmu". "Małżeństwo to przekleństwo i niedola". "Menopauza i cellulitis to wymysł facetów". A co na to filmowy bohater? Nie poddaje się i pokrzykuje: "Czego chcecie ode mnie? Myślicie, że się przestraszę?". A czego miałby się przestraszyć? Ano "prawa nowych władczyń", zgodnie ze stereotypem nienawidzących wszystkich mężczyzn świata, którzy sami siebie sprowadzają do poziomu samców traktujących kobietę jak zdobycz lub przedmiot. Bez względu na to, czy w życiu przeciętnego mężczyzny było ich tylko pięć, czy jak w biografii supermężczyzny - aż dziesięć tysięcy, to każdemu z nich - tak jest w filmie - jak w kalejdoskopie przesuwają się przed oczyma najróżniejsze obrazki o tematyce kobiecej: nadopiekuńcza matka, pierwsza dziewczyna, nie rozumiejąca, chociaż jeszcze skłonna do kompromisów żona. "Żeby przynajmniej był między nami dialog" - skarży się żona od rana do wieczora. "Chcesz się kochać w taką pogodę?" - dziwi się już od kilku lat mąż. Coraz częściej przyłapując się na myśli, że może jeszcze nie poznał tej prawdziwej kobiety. Dlatego więc stale coś go gna do poszukiwania ideału. "A ty jesteś feministką?" - pyta kobieta drugą w filmie Felliniego. "A jak można nią nie być?" - dziwi się ta w odpowiedzi. Chociaż w odwiecznej walce płci coś się z pewnością przewartościowało. Kobiecie nie odpowiada już bycie ofiarą. Gladiatorem jest dziś mężczyzna, który nie wie nawet, o co walczy. Nie jest także pewien, czy wyśniona kobieta idealna miałaby być dla niego karą, czy nagrodą. Przyparty do muru pochyla się nad nią z coraz większą ciekawością, strachem i niezrozumieniem. O "Mieście kobiet" przed laty mężczyźni pisali, że jest to film wściekle antyfeministyczny, czyli antymęski i antykobiecy. Trafiłam na korespondencję z Rzymu dla tygodnika "Przekrój" sprzed prawie dwudziestu lat: "W buncie tutejszych feministek nie ma nic. Naśladuje modne tu rozgorączkowanie polityczno-terrorystyczne. Staje się zdumiewająco uproszczony, a więc wypada żałośnie i groźnie jak wszystko, co prymitywne. Ale widocznie to nie razi tutejszych dziewcząt, skoro tak wiele z nich daje się na takie mściwe frazesy nabierać". Zjawisko zresztą dawno się już wynaturzyło i weszło w koleinę, w którą wpadają wszystkie fanatyzmy. Potem się z niej wydobędą - w tym cała nadzieja. Na przykład włoskie feministki domagają się od parlamentu ustawy pozwalającej na karanie mężów za gwałcenie żon... i nareszcie sztuka chce o tym zjawisku coś powiedzieć. Fellini zamknął dyskusję słowami: "Nie zrobiłem filmu o kobiecie, ale o mężczyźnie i jego urojeniach. Dla mężczyzny poszukiwanie siebie poprzez kobietę jest życiową koniecznością. Kobiety jednak zaczęły się posługiwać językiem, którego mężczyźni już nie rozumieją". Zwłaszcza gdy niespodziewanie znajdą się w mieście kobiet. Nawet jeśli jest tylko ze snu.
Więcej możesz przeczytać w 51/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.