MENU

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wydarzenie - polska

Z koncertem promującym nowy gatunek muzyczny unza unza przyjechał do Polski zespół No Smoking, w którym na gitarze rytmicznej gra Emir Kusturica. Koncerty odbyły się w Rzeszowie, Łodzi, Krakowie, Poznaniu i Warszawie.


Rozmowa z EMIREM KUSTURICĄ

Dorota Szwarcman: - Znamy pana przede wszystkim jako wybitnego reżysera filmowego. Tym razem po raz pierwszy przyjechał pan do Polski jako basista rockowego zespołu No Smoking.
Emir Kusturica: - Rzeczywiście. Zdaje się, że to Fellini powiedział, iż muzyka jest o wiele bliższa filmowi niż jakakolwiek inna sztuka. Muzyka, którą uprawiam, jest ściśle związana z tym, co robiłem wcześniej. Oczywiście, dramat i literatura również są mi bliskie, ale całkowicie się z tym zgadzam, że muzyka ma z filmem więcej wspólnego jako medium czy idea. To nie jest popularny pogląd, ale - moim zdaniem - całkowicie logiczny. Muzykowanie i reżyserowanie filmów oznacza dla mnie prawie to samo.
- W No Smoking gra pan już od trzynastu lat.
- Mieszkając w tak małym mieście jak Sarajewo, obawiałem się, że stanę się prowincjonalną narodową instytucją. Postanowiłem zrobić wszystko, by do tego nie dopuścić. Największą prowokacją było granie w zespole rockowym, co - nie ukrywam - robiłem z przyjemnością. Dobrze nam się razem grało, a publiczność to wyczuwała. Z czasem mocno poczułem, że podobieństwo między filmem a muzyką jest prawdziwe.
- Swój obecny styl grania określiliście mianem unza unza. To nazwa onomatopeiczna?
- Tak, podobnie jak nazwa reggae, imitująca charakterystyczny rytm dla tego rodzaju muzyki. Unza unza to muzyka bałkańska zredukowana rytmicznie do taktu na dwie czwarte - najprostszego, podstawowego, poruszającego ludzi.
- Powiedział pan kiedyś, iż unza unza jest bardzo optymistyczna i gracie ją dlatego, że nadszedł czas happy endu.
- Chcemy wyrwać ludzi z lęków, które towarzyszą im w codziennym życiu. Rzeczywiście przyszła już pora na happy end. Chodzi o to, by człowiek czuł się szczęśliwy.
- Czy myśli pan, że nadszedł czas na happy end także w byłej Jugosławii?
- Tak, ale jeszcze go tam nie widzę. W sztuce można swobodnie tworzyć szczęśliwe zakończenia, ale w życiu to nie jest takie proste.
- Czy pracuje pan nad kolejnym filmem?
- Mój następny film opowie historię, jaka zdarzyła się pewnej nocy w nowojorskim teatrze, gdzie miała się odbyć premiera, a z pewnych względów nie może do niej dojść. Realizację planuję na koniec przyszłego roku. Na razie napisana została muzyka, którą zagra oczywiście No Smoking.

Rozmawiała Dorota Szwarcman


Gdyby żył Andrzej Panufnik, jeden z najwybitniejszych polskich kompozytorów drugiej połowy XX w., obchodziłby w tym roku 85. urodziny. Z tej okazji krakowski Klub Muzyki Współczesnej Malwa oraz Fundacja im. Andrzeja Panufnika zorganizowały Konkurs Młodych Kompozytorów (mających 17-25 lat). Zwycięzców wyłoniono już latem, a na ostatnie dni listopada przygotowano kilkudniowy festiwal - Dni Muzyki Andrzeja Panufnika. Kierownikiem muzycznym imprezy był dyrygent Wojciech Michniewski. Wystąpili Orkiestra Akademii Muzycznej z Krakowa i Sinfonietta Cracovia. Podczas siedmiu koncertów zaprezentowano utwory zwycięzców konkursu, pojedyncze dzieła Mozarta i Bacha oraz siedem kompozycji Panufnika i dwie autorstwa jego córki Roxanny (młoda kompozytorka właśnie wydała debiutancką płytę i doczekała się już pozytywnych recenzji). Dawno w Polsce nie zaprezentowano tak gruntownie muzyki wybitnego twórcy, który - mimo że pół życia spędził w Wielkiej Brytanii i tam odnosił sukcesy - zawsze podkreślał swoją polskość. Po "ucieczce" Panufnika w roku 1954 do Anglii władze PRL zabroniły nie tylko wykonywania jego utworów, lecz nawet wymieniania nazwiska artysty. Dopiero w 1977 r. częściowo uchylono ten zakaz i można już było prezentować jego dzieła. W roku 1990 kompozytor przybył na Warszawską Jesień, gdzie wystąpił również w roli dyrygenta. Wykonano wówczas jedenaście jego utworów. Od kiedy nie żyje (zmarł siedem lat temu), znów trudniej usłyszeć jego muzykę, choć nie jest hermetyczna, a jej piękno dostrzega każdy.
(DS)

W warszawskiej Galerii Karowa otwarto wystawę prac Michała Zaborowskiego "Agnieszka, Inga, Julia, Lara" (zwiedzać ją można do 19 stycznia 2000 r.). Na wielkoformatowych płótnach (wysokości 1,8 m) cztery pozujące artyście modelki podlewają kwiaty, czeszą włosy, wędrują przez pola, płyną łodzią, leżą na łóżku. Zaborowski ich jednak nie sportretował, a przy ich pomocy starał się wskrzesić przeszłość. Na jego płótnach, zdominowanych przez wizerunki kobiet, pojawia się również martwa natura i zwierzęta. Na obrazach można więc zobaczyć dziewczyny z kozą, dyniami, kwiatkiem w doniczce. Michał Zaborowski czternaście lat temu ukończył Wydział Malarstwa Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Dyplom obronił w pracowni prof. Ludwika Maciąga. Dotychczas wystawiał swe prace w Rzymie, Frankfurcie nad Menem, Amsterdamie, Luksemburgu oraz Warszawie i Łodzi. (Sylwia Żołnacz)


PŁYTA

Millennium Bell" Mike'a Oldfielda to czwarty, tym razem nie rurowy, lecz milenijny "dzwon" w dorobku tego angielskiego multiinstrumentalisty. Dotychczas płyty ze słowem Bell w tytule nie zawodziły fanów artysty. Tradycji stało się zadość. Z myślą o zbliżającym się tysiącleciu Oldfield nagrał jedenaście bardzo zróżnicowanych utworów. Anielskie chóry z "Peace On Earth" przeplatają się z pompatycznym folkiem "Pacha Mama", vangelisowatym "Santa Maria" czy irlandzkim i nieco technowatym "The Doge?s Palace". Tym razem twórca pokazał swój talent kompozytorski, sięgnął po różne głosy i nastroje, chowając dyskretnie swoją gitarę w tle. Nieco bombastyczne, ale udane muzyczne wejście w nowy wiek.
Roman Rogowiecki
Więcej możesz przeczytać w 51/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.