Konkurs

Dodano:   /  Zmieniono: 
Gdybym był telewizją, to bardzo bym chciał być dobrą telewizją. Pociłbym się wtedy nie od ciągłego siedzenia w studiach, tylko od myślenia, co robić, by ludzie lubili na mój ekran patrzeć
Nie jestem telewizją - i może to lepiej, że nie jestem. Nie lubię nikomu świecić w oczy, ani też zmuszać nikogo do pocenia się pod krawatem i z kilogramem pudru na twarzy w zamkniętych i przegrzanych pomieszczeniach. Nie przepadałbym też chyba za tym, gdyby ktoś chciał mnie włączyć, wciskając mi któryś z guziczków. Gdybym jednak był telewizją, to bardzo bym chciał być dobrą telewizją. Pociłbym się wtedy nie od ciągłego siedzenia w studiach, tylko od myślenia, co zrobić, żeby ludzie lubili na ten mój ekran patrzeć, żeby się czegoś ciekawego z niego dowiadywali, a może nawet, żeby ten mój ekran stawał się dla nich źródłem zachwytu nad tym, jak wygląda mądra, precyzyjna, fachowa robota w wykonaniu osób naprawdę kompetentnych. Telewizję ogląda sporo ludzi, więc jeśli taki kult by się rozprzestrzenił, to... ale nie, nie rozpędzajmy się w marzeniach.
Wyobrażam sobie, że Telewizja Polska ma takie właśnie marzenia, gdyż rządzą nią ludzie światli, odpowiedzialni i przepełnieni troską o dobro publiczności. Widzę więc wyraźnie oczyma duszy, jak osoby odpowiedzialne w TAI i TVP za korespondentów zagranicznych, panowie Marek Kassa i Marian Zalewski, urządzają regularnie seanse marzeń o tym, jak to dysponują człowiekiem doskonale znającym się na swoim fachu, lubiącym wyszukiwać ciekawe informacje o kraju, w którym pracuje, i zasypującym centralę propozycjami tematów. A potem jeszcze umiejącym inteligentnie skomentować przedstawiane materiały, nie robiąc przy tym błędów językowych i nie obrażając zasad prawidłowej wymowy.
Nie będę już dłużej trzymać państwa w napięciu i przyznam, że oczywiście mają państwo rację: tak jest, Telewizja Polska marzy o Grzegorzu Dobieckim. Nic zatem dziwnego, że niewiele się zastanawiając, instytucja ta ogłosiła konkurs na Grzegorza Dobieckiego, obiecując, iż zwycięzca zostanie korespondentem TVP w Paryżu. Ponieważ sam Grzegorz Dobiecki już jest korespondentem w Paryżu, przeto nie powiadomiono go o konkursie na niego, bo było jasne, że gdyby się zgłosił, to by na pewno wygrał. Tak to już bowiem jest świat urządzony, że nikt nie może mieć większych szans w konkursie na Grzegorza Dobieckiego niż Grzegorz Dobiecki. Można się bardzo szczerze wysilać, ale on zawsze będzie miał odrobinę przewagi. A ponieważ mamy już demokrację i wyznajemy zasadę równości szans, nie możemy zatem tak jawnie dyskryminować innych kandydatów, którzy mogliby odnieść wrażenie, że konkurs jest fikcyjny, a jego zwycięzca z góry określony. Poza tym, kiedy się jest szefem wszystkich - tak jest, wszystkich! - korespondentów Telewizji Polskiej na całym świecie, to nie można się przecież rozmieniać na drobne i ślęczeć za państwowe pieniądze przy telefonie, by zawiadamiać poszczególnych pracowników o konkursie, w którym i tak zwykła przyzwoitość nakazuje im przecież nie brać udziału. Oni tak by chcieli być przyzwoici, a my im kłody pod nogi? O nie, tylko nie to. Telefon jest jednak urządzeniem, które ostatnio się nieco upowszechniło, i okazało się, że w zasady jego działania są wtajemniczeni nie tylko panowie K. i Z. Kiedy więc Grzegorz Dobiecki rozmawiał przez telefon ze znajomymi z Warszawy, zaczęło go trochę dziwić, że tyle osób pyta, dlaczego tak nagle postanowił się zwolnić z telewizji i czy spodobał mu się pomysł wcześniejszej emerytury lub może ze zdrowiem nietęgo. Ale kiedy zaczynał się dziwić takim pytaniom, to przy drugiej słuchawce dziwiono się jeszcze bardziej, bo - mówiono - przecież tu, w Warszawie, są ogłoszenia o konkursie z nagrodą w postaci objęcia wakującego stanowiska korespondenta TVP w Paryżu. Grzegorz Dobiecki zerknął na wszelki wypadek w lustro, by się upewnić, że go jeszcze widać. Bo może on gada przed kamerą, a w Warszawie jest pusty ekran? Ale nie. Było go widać. Wyglądało na to, że Grzegorz Dobiecki jeszcze istnieje. Ale ponieważ słyszał kiedyś rzymskie przysłowie: Life is brutal and full of zasadzkas, udał się do Warszawy, żeby zdążyć na konkurs. Na miejscu okazało się, że konkurs na Grzegorza Dobieckiego polega głównie na złożeniu dokumentów i że wygrał go Stefaniak Wiesław. "No cóż" - powie ktoś. "Trzeba umieć przegrywać". Nawet Grzegorzowi Dobieckiemu może się zdarzyć złożyć dokumenty trochę nierówno. Ale oto z wypowiedzi pana Marka Kassy dla dziennika "Super Express" dowiadujemy się, że wcale nie. Wyjaśnił on, że Grzegorz Dobiecki dostał o punkt więcej niż Stefaniak Wiesław, wobec czego - uwaga! - postanowiono przyznać obu panom pierwsze miejsce. I w sytuacji ex aequo zarząd opowiedział się za Stefaniakiem Wiesławem. Dlaczego napisałem: "uwaga!"? A bo trzeba uważać. W TVP wtorek jest ex aequo z poniedziałkiem, więc lepiej nie polegać na drukowanym w prasie programie emisji, tylko na bieżąco sprawdzać, który to dzień dziś zarząd wybrał. Kiedyś podobno były w telewizji konkursy, w których wychodziło, że wtorek jest po poniedziałku, i tyle.
Więcej możesz przeczytać w 52/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.