Grabksi kontra Kordian

Grabksi kontra Kordian

Dodano:   /  Zmieniono: 
W nowej historii Polski cierpiętników powinni zastąpić ludzie sukcesu
Oprócz Polski Kmiciców i Olbromskich, tych z dala od domów i wiecznie walczących, istnieje Polska Niechciców i Wokulskich, którzy też budowali jej świetność. Obu mitów nie należy przeciwstawiać, ale na pewno trzeba mówić o nich w równym stopniu - uważa prof. Stanisław Sławomir Nicieja, historyk, rektor Uniwersytetu Opolskiego.


To że wolimy bohaterów romantycznych, a nie ludzi "szarej pracy", wynika z naszej historii. Gdybyśmy jak w krajach skandynawskich żyli przez całe stulecia w pokoju, bardziej cenilibyśmy budowniczych niż wojskowych - mówi dr Antoni Dudek, historyk z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Pozbawieni własnego państwa Polacy wychowywali swoją młodzież i - co gorsza - nadal wychowują głównie w kulcie walki i składania ofiar. Albo jak kto woli - w sztuce zabijania, a przede wszystkim w gotowości do tego, aby dać się zabić. - Wychowano nas na Kościuszce, Traugucie, Wysockim, na patriotach, ale zarazem ludziach klęski, dlatego tak chętnie poddajemy się kultowi martyrologii. Kult pokonanych bohaterów, przegranych polityków, którzy chcieli dobrze, ale im nie wyszło, rozpanoszył się na dobre i w ich cieniu pozostają Polacy budujący przemysł, kościoły, muzea, rozwijający naukę, odnoszący światowe sukcesy - mówi prof. Nicieja. - W podręcznikach są oni nie tyle pomijani, ile nie doceniani - dodaje dr Dudek.
Zamiast ukazywać, jak walczyć o kraj poprzez działalność gospodarczą czy naukową, również dzisiaj wychowujemy młodzież tak, jakby miała ona lada chwila wsiadać do czołgów. Do dawnych postrzępionych sztandarów dołączany jest mit "styropianu", czyli ludzi cierpiących i konspirujących. - W 1987 r. ideę powołania "gabinetu cieni" przez Komitet Obywatelski przy Lechu Wałęsie wyśmiano jako niebezpieczną, mącącą w głowach iluzję - wspomina Stefan Bratkowski, publicysta, historyk. Jak opisał w "Najkrótszej historii Polski", nad przyszłością pracowały tylko samorzutnie zawiązane grona specjalistów od polityki międzynarodowej i samorządu terytorialnego. Poza nimi jedynie grupa ekonomistów pod wodzą nie znanego szerzej Leszka Balcerowicza analizowała metody przejścia do gospodarki rynkowej. - Nikt inny nie miał przygotowanych ani programów, ani ludzi do ich realizacji. Nie ma się co dziwić - opór wymagał dzielności, a nie koncepcji rozwoju kraju, miasta czy gminy - zaznacza Bratkowski. Balcerowicza w jego uporze można porównać z Władysławem Grabskim, który w 1924 r. wyprowadził polski pieniądz z hiperinflacji. W ciągu trzech miesięcy ustanowił nowoczesny bank centralny, mocną walutę zwaną "złotym" i przywrócił gospodarce równowagę. Do realizacji polityki Grabskiego utworzono ponadpartyjny rząd fachowców. Sam Grabski mimo niewątpliwych sukcesów, a może właśnie dlatego, odchodził z rządu znienawidzony za swoją stanowczość i konsekwencję.
Ale właśnie dzięki niemu i jemu podobnym możliwe było w dwudziestoleciu międzywojennym zbudowanie w miarę silnego państwa z własnym portem w Gdyni i podnoszącym się przemysłem - Centralnym Okręgiem Przemysłowym. - Atutem Polski byli jej nieliczni, ale światowej klasy fachowcy. Na szczęście skłócona elita polityczna za bardzo im nie przeszkadzała - mówi Bratkowski. Port w Gdyni, największy i najnowocześniejszy na Bałtyku, zaprojektował i niewiarygodnie szybko (w ciągu dziesięciu lat) zbudował Tadeusz Wenda, który za czasów carskich przebudował m.in. port w estońskim Tallinie. Główny Urząd Statystyczny zorganizował i przez dwanaście lat prowadził Józef Buzek, autor najlepszego polskiego podręcznika administracji, tyle że jeszcze administracji austro-węgierskiej. Eugeniusz Kwiatkowski jako minister skarbu zajął się gospodarką, tworzył m.in. przemysł morski i odbudowywał chemiczny. - Służba państwu nie prowadziła do majątków - podkreśla Bratkowski. Wręcz przeciwnie. Gabriel Narutowicz jeszcze jako minister robót publicznych pobierał taką pensję, jaką w Zurychu płacił swojemu woźnemu. Cyryl Ratajski, który zarządzał w Poznaniu niemałą fortuną, jako minister spraw wewnętrznych w gabinecie Grabskiego nie korzystał z żadnych przywilejów. "Warszawskie otoczenie miało go za oryginała i cywilnego mnicha" - wspomina Stefan Bratkowski w wydanej właśnie "Najkrótszej historii Wielkopolski". To dzięki uporowi Ratajskiego Poznań stał się wystawienniczą stolicą Polski. W ówczesnej Wielkopolsce takich postaci było więcej. Słynny Hipolit Cegielski przemysłowcem postanowił zostać w wieku 33 lat. W połowie XIX w. założył pierwszy polski skład narzędzi rolniczych. Zajął się też ich produkcją.
Pomiędzy powstańcami, politykami, poetami i literatami, o jakich uczniowie muszą wiedzieć niemal wszystko, giną światowej sławy polscy naukowcy. Słynne były nasze szkoły filozoficzna i matematyczna ze Stefanem Banachem, profesorem Uniwersytetu Lwowskiego. Kilkadziesiąt lat wcześniej twórcą lwowskiej szkoły lekarskiej był z kolei Ludwik Rydygier, prof. medycyny Uniwersytetu Lwowskiego, sławny chirurg, który wykonał pierwszą na świecie resekcję owrzodzonego żołądka. Gdy wybuchła wojna polsko-ukraińska, mimo podeszłego wieku zaciągnął się w szeregi lekarzy wojskowych. Za udział w obronie Lwowa w listopadzie 1918 r. otrzymał tytuł generalski - wspomina prof. Nicieja w swojej książce "Łyczaków. Dzielnica ze Styksem". W niepamięć odszedł też Ignacy Łukasiewicz, twórca pierwszej lampy naftowej. 31 lipca 1853 r. wynalazek oświetlił Szpital Powszechny we Lwowie i ten dzień uważa się za początek dziejów światowego przemysłu naftowego. Z myśli Łukasiewicza korzystał później Stanisław Szczepanowski, przemysłowiec, "król polskiej nafty".

- O wielu naszych uczonych prawie nikt już nie pamięta. Stefan Banach na przykład powinien mieć porównywalną pozycję z noblistką Marią Curie-Skłodowską, ale jest pomijany - podkreśla prof. Nicieja, a Stefan Bratkowski przypomina: - To właśnie polscy matematycy, a nie angielscy, złamali szyfry Enigmy. - Aby zaistnieć w naszym kraju, trzeba być najpierw uznanym na Zachodzie, jak astronom Aleksander Wolszczan, Zbigniew Brzeziński, Andrzej Gołota, Wojciech Fibak czy Andrzej Szczypiorski - twierdzi Antoni Dudek. Setki tysięcy polskich inteligentów "wsiąkło" w carską Rosję, inni pracowali w krajach Zachodu. I nadal "eksportujemy" najlepszych, a sami oddajemy się martyrologii, choć trzeba zauważyć - coraz mniej chętnie. Gdy rok temu wojewoda warszawski Maciej Gielecki zaproponował urządzenie wystawy "Tysiąclecie martyrologii narodu polskiego", oponowali politycy i mieszkańcy stolicy. Pomysł nazwano ideą z pogranicza Mrożka i Gombrowicza, a pomnik - monumentem narodowych kompleksów. Ale wykładana w szkołach literatura nadal kreuje wzorzec Polaka nieudacznika. Narzuca obrazy naszych przodków - albo ubogiego pastuszka bez skrzypiec, albo kopalnianego konia Łyska, albo Kordiana, który się waha, zamiast wykonywać rozkazy: nie zabija cara, lecz stacza wewnętrzną walkę, po drodze do carskiej komnaty zatrzymuje się, potyka, w końcu mdleje. - Zawalił sprawę, ale nikt go za to nie potępił - ironizuje prof. Nicieja.
Gdy Kordian mdlał, polski magnat Agenor Gołuchowski, początkowo namiestnik Galicji, nadawał polityce cesarza Franciszka Józefa nowy kurs. W 1859 r. cesarz powierzył mu resort spraw wewnętrznych, a rok później mianował premierem. To Gołuchowski zapoczątkował większe usamodzielnianie się krajów podległych koronie austriackiej. Premierem był też Kazimierz Badeni z wpływowego rodu galicyjskiego. Franciszek Smolka zaś zrobił w monarchii habsburskiej fantastyczną karierę - od spiskowca skazanego na karę śmierci do prezydenta parlamentu wiedeńskiego. Z jego inicjatywy usypano kopiec Unii Lubelskiej, w które to przedsięwzięcie wtopił część własnego majątku i potu, bo sam woził taczkami ziemię.
Wiele rodzin przez całe dziesięciolecia z powodzeniem pracowało dla siebie, czyli dla kraju. Jedni - jak Dzieduszyccy - zajmowali się mecenatem i działalnością charytatywną: ufundowali we Lwowie bibliotekę zwaną Poturzycką, udzielali stypendiów artystycznych, budowali ochronki, pomagali byłym powstańcom. Inni - jak Schei- blerowie czy Grohmanowie w Łodzi - dzięki zarobionym pieniądzom budowali na ziemiach polskich fabryki włókiennicze. W latach 70. XIX wieku produkcja przemysłowa Królestwa wzrosła trzykrotnie. Rozwój przemysłu napędzał założony w 1828 r. przez Ksawerego Druckiego-Lubeckiego Bank Polski. Po likwidacji placówki przez carat w 1870 r. ruszył powołany m.in. przez żydowskiego finansistę Leopolda Kronenberga Bank Handlowy. Kronenbergowie, tak jak wiele rodzin pochodzenia żydowskiego czy niemieckiego, w ogromnym stopniu przyczynili się do wzbogacenia ziem polskich. - Wielu spośród finansistów żydowskich, potomków Zbytkowera i Epsteina, było gorącymi polskimi patriotami - mówi Stefan Bratkowski. Na przykład rabin warszawski Dow Beer Meisels wprowadził język polski do żydowskich szkół wyznaniowych. Sam też wygłaszał kazania po polsku. - Pogrzeb Meiselsa w 1870 r. przekształcił się w wielką manifestację zbratania polsko-żydowskiego - przypomina Bratkowski.
W tym samym czasie za sprawą Konrada Prószyńskiego rozpoczęło się powszechne nauczanie chłopów (początkowo malował on elementarz wapnem na ścianie domu, gdyż obok niego wieś przechodziła w drodze do kościoła). W Galicji z kolei wiejski nauczyciel historii Franciszek Stefczyk upowszechnił model spółdzielni kredytowych, przeciwdziałając w ten sposób lichwie. W 1889 r. we wsi Czernichów założył pierwszą kasę Raiffei- sena, tam też powstała pierwsza spółdzielnia rolnicza. Postawił na nogi galicyjskie mleczarstwo. Kto to dziś docenia? Kto o tym pamięta? Ilu nauczycieli tłumaczy uczniom, że przedsiębiorczość i zarabianie pieniędzy mają co najmniej taką samą wagę jak odstrzeliwanie głów wrogim żołnierzom?
Wystarczyło jak Piotr Wysocki postrzelać bez większego sensu w listopadową noc na ulicach Warszawy, a już na trwałe wchodziło się do panteonu historii. Wystarczyło zorganizować kilka strajków i biegać z naganem w kieszeni, aby w okresie PRL zająć miejsce obok Wysockiego. Ale praca kilku pokoleń to za mało, aby znaleźć się na kartach podręczników choćby na drugim miejscu. Jurek Bitschan, gimnazjalista, był czczony, bo uciekł z domu i w 1918 r. poległ w obronie Lwowa. Julian Wang, inżynier, radca cesarski, pionier przemysłu polskiego, właściciel gazowni w Stanisławowie, później właściciel fabryki farb i lakierów we Lwowie, został niemal zapomniany, choć w czasie powstania styczniowego oddał swoje domy na szpital polowy i garkuchnię. Zginęła pamięć o kupcu Emilu Brajerze - hojnym filantropie, wybitnym Niemcu, po upadku powstania styczniowego zatrudniającym jego byłych uczestników. A czy wystarczająco pamięta się zasługi zmarłego w 1995 r. krakowianina Józefa Bobrowskiego, dyrektora Energopolu, który zapobiegł dewastacji cmentarza Obrońców Lwowa? Jego firma budowała w tych okolicach gazociąg, a po godzinach pracy robotnicy odnawiali groby. Bobrowski, wykorzystując prywatne znajomości, załatwił zgodę władz na ten niebywały czyn.
- W naszej historii bardziej powinno się eksponować ludzi, którzy na co dzień głosili kult pragmatyzmu i stronili od hurrapatriotyzmu, do czego nie trzeba mieć specjalnych kwalifikacji - mówi Nicieja. Jego zdaniem, dzisiejszej Polsce, która musi doganiać najuboższe kraje Europy Zachodniej, potrzebny jest model self-made man. Jeśli tacy ludzie będą doceniani, to będzie ich przybywać.
Więcej możesz przeczytać w 52/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.