Pan mysz

Dodano:   /  Zmieniono: 
Pojawia się nowy typ mężczyzny. Jest nim pragmatyk, który publicznie zauważa dobre strony ruchu kobiecego, a nawet z nim sympatyzuje. Zwłaszcza gdy nie traci przy tym swojej zawodowej i życiowej pozycji
Jeśli mężczyzna nie zmieni swego narcystycznego nastawienia do życia, nie zrezygnuje z postawy wiecznego zdobywcy, to jego los będzie marny - wyrokuje Susan Faludi w swej najnowszej książce "Stiffed. The Betreyal of The American Man". Skąd to czarnowidztwo? Otóż u schyłku stulecia mężczyzna ma poważne problemy z identyfikacją. Nie wie, kim jest, kim powinien być, i nie ma pojęcia, kim chciałby być. Wie tylko, że przez stulecia był alfą i omegą. Decydował o wojnie i pokoju i o losie kobiety u jego boku (czyli o domowej wojnie i pokoju). A teraz przeżywa kryzys. Do takich wniosków doszła Faludi, która w ciągu sześciu lat przeprowadziła setki rozmów z kibicami piłkarskimi, robotnikami, aktorami porno, damskimi bokserami, członkami gangów i tzw. normalnymi mężczyznami. Wśród nich byli także ci, których otoczenie postrzega jako ludzi sukcesu. W ich wypadku "cała para bycia mężczyzną idzie w formę, która - niestety - ma niewiele wspólnego z treścią". Najważniejsze, "żeby wyglądać jak mężczyzna, a nie żeby nim rzeczywiście być". Najważniejsze, żeby nie zauważyli tego inni, a konkretniej - inne. Ekwipunek świadczący na pierwszy rzut oka o tym, że oto mamy do czynienia ze stuprocentową męskością, to laptop, telefon komórkowy, rzeźbione godzinami w siłowni mięśnie i odpowiednio młodsza partnerka. Okazuje się jednak, że ten przerost formy nad treścią uwiera nawet zainteresowanego. Gdy zostaje on sam na sam z sobą, wie, że nie jest tym facetem, za którego go biorą. Co robić? - gorączkowo zastanawia się podczas bezsennych nocy, lękając się demaskacji. Według Faludi, nasz kolos na glinianych nogach ma szansę, jeśli z karierowicza przemieni się w reagującego na innych człowieka, jeśli odpowie sobie na pytanie, dlaczego jest tak śmiertelnie przerażony perspektywą usamodzielnienia się kobiet? Wypowie na głos pięć słów: "Nie jestem alfą i omegą". Autorka dziwi się również, dlaczego mężczyźni - wzorem posiwiałych już często emancypantek - nie zewrą szeregów i nie zbuntują się przeciw społeczeństwu, które tak ich sponiewierało, wpuściło w kanał, czyniąc z nich macho bez prawdziwej siły. Dlaczego nie zbuntują się przeciwko światu, w którym kobiety bez strachu co chwila zadają pytania: "Po co w ogóle nam mężczyźni, skoro coraz lepiej się bez nich obchodzimy?". Pomyślmy tylko, jak czuły się przez wieki kobiety, gdy słyszały, że poza rodzeniem dzieci na niewiele się zdają? Jak się czuły przez setki lat, gdy o ich losie decydowali mężczyźni? Dziś oni stali się mimowolnymi ofiarami narzuconych im przez społeczeństwo ról i obowiązków. Mam być kimś, kim nie jestem, kim nie chcę być - to dopiero dylemat. Ale czy takiemu zagubionemu mężczyźnie potrzebna jest jeszcze kobieta? Potrzebna, ale tylko taka - sugeruje Susan Faludi - która za wszelką cenę chce zrozumieć zagubionego. "Stare schematy bycia mężczyzną już się nie sprawdzają, a nowych jak na lekarstwo" - zdaje się wtórować Faludi berliński socjolog Walter Hollstein. Z jego wieloletnich badań prowadzonych wśród grup kobiecych wynika, że oto pojawia się nowy typ mężczyzny. Jest nim pragmatyk, który publicznie zauważa dobre strony ruchu kobiecego, a nawet z nim sympatyzuje. Zwłaszcza gdy nie traci przy tym swojej zawodowej i życiowej pozycji. Czy właśnie takim pragmatykiem okaże się Al Gore, który do swego sztabu wyborczego zaprosił najbardziej wpływową w tej chwili feministkę amerykańską Naomi Wolf? Podobno to za jej namową zrezygnował już z garniturów i zaczął się nosić bardziej swobodnie. W krótkiej notce biograficznej jedna z polskich gazet poinformowała, że pani Wolf zasłynęła już wcześniej z kontrowersyjnych poglądów na temat seksu. A jak jest naprawdę? Otóż zaczęto o niej mówić, gdy jako przywódczyni tzw. feminizmu siły krzewiła przekonanie, że główną barierą w robieniu kariery przez kobiety jest brak nowej świadomości. Należy więc zewrzeć szeregi i czyniąc pożytek z kobiecości, a jednocześnie walcząc z seksizmem, atakować, a nie tylko się bronić. Przestać załamywać ręce i zalewać się łzami, nie narzekać, lecz pokazać własną siłę. Według Wolf, doczekaliśmy chwili, gdy wiele kobiet z klasy średniej - dostatecznie zamożnych i mających sporą siłę przebicia - może się z powodzeniem starać o przywrócenie równowagi między płciami. Zwłaszcza tam, gdzie jej dotychczas brakowało - w polityce. Czy do tego będzie przekonywała Wolf Amerykanki za pośrednictwem wiceprezydenta Gore?a - pragmatyka w kampanii wyborczej? Wystarczy zacytować inną tezę Naomi Wolf z jej książki "Fire with Fire": kobiety stały się panującą klasą polityczną, chociaż jeszcze o tym nie wiedzą. Jest to zresztą jedyny taki wypadek w historii - konkluduje feministka. Jak twierdzą zajmujące się socjologią Cheryl Benard i Edith Schlaffer z Niemiec, "mężczyźni za wszelką cenę chcą być postrzegani jako zwycięzcy, nawet jeśli w środku przypominają wystraszoną Myszkę Miki". A mnie przypomniał się dowcip (nie wiedziałam, że w jakimś sensie proroczy). Otóż pewnego dnia słoń spotyka na swojej drodze wyjątkowo małą mysz. Ta, oczarowana "wielkością" słonia, wygina się i pręży, i za wszelką cenę chce zostać zauważona. Odnosi sukces - słoń zatrzymuje na niej wzrok i z sarkazmem pyta: "Ale dlaczego jesteś taka mała?". Mysz bez namysłu odpowiada: "Bo długo chorowałam". Nie przyszło mi wówczas do głowy, że jedyne, co zmieni się w tym dowcipie, to płeć myszy. Biedny pan mysz.
Więcej możesz przeczytać w 47/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.