Dzieci słońca

Dodano:   /  Zmieniono: 
Języczek u wagi znowu się przesunął - Hindusi ponownie mają w tym kraju premiera
Języczek u wagi znowu się przesunął - Hindusi ponownie mają w tym kraju premiera. Nieustanne spory etniczne ciągle budzą tutaj emocje. Na archipelagu Fidżi od dawna wszystko jest pół na pół. Konsekwencje dziewiętnastowiecznej decyzji Anglików, aby na melanezyjskie wyspy do pracy na plantacjach trzciny cukrowej i kopry sprowadzić hinduską siłę roboczą, są odczuwalne jeszcze na progu 2000 r.
Hindusi zaimponowali wszystkim pracowitością, wytrzymałością, ofiarnością, a także przyrostem naturalnym - w ciągu jednego stulecia liczbą dorównali pierwotnym mieszkańcom wysp. Pokazali też Fidżyjczykom inny sposób życia. Od chwili, gdy żaglowiec "Leonidas" w roku 1879 przywiózł z Kalkuty pierwszych 463 biedaków, rozpoczął się nowy etap w historii tego kraju. Hindusi wykonywali pracę katorżników i mieszkali w strasznych warunkach. Tubylcy przyglądali się przybyszom z mieszanymi uczuciami. Prawdziwa wrogość zaś narodziła się, gdy byłym kulisom przyznano 6,5 tys. ha ziemi i zaczęto traktować ich jak pełnoprawnych obywateli. Rok temu pewien urzędnik państwowy, Fidżyjczyk, powiedział mi: "To jest nasz kraj, a nie Azjatów z Półwyspu Indyjskiego, którzy tam mnożą się jak króliki i brak im kawałka przestrzeni do postawienia stopy? Czy pan by zaakceptował sytuację, gdyby pana gość zaczął uzurpować sobie prawa gospodarza?". I nawiązując do wcześniejszych wydarzeń na wyspach, dodał: "Pokazaliśmy im wreszcie, kto jest prawowitym dziedzicem tej ziemi".
W 1987 r. wybory wygrała Partia Pracy Fidżi, składająca się w większości z Hindusów. Na czele rządu natomiast stanął Fidżyjczyk Timoci Bavandra, także większość ministerstw obsadzili rodowici mieszkańcy wysp. Ale wiadomo było, że rząd będzie posłuszny Hindusom. 14 maja 1987 r. wcześnie rano pułkownik Sitiveni Rabuka wkroczył na czele oddziału uzbrojonych żołnierzy do sali parlamentu, aresztował rząd i rozpędził zgromadzenie. Ogłoszono nową konstytucję, gwarantującą w 71-osobowym jednoizbowym parlamencie 36 miejsc Fidżyjczykom.
Z czasem zażegnano kryzys polityczny i ekonomiczny. Kilka miesięcy temu odbyły się nowe wybory. Wygrała je Partia Pracy Fidżi. Utworzono rząd, na czele którego stanął Hindus Mahendra Chaudhry - i nic się nie stało! Rząd ma charakter koalicyjny, ale główne partie fidżyjskie, SVT i GVP, pozostają w opozycji i ostro atakują władzę. Jest już kolejna konstytucja, mówiąca o tym, że prezydentem może być tylko rodowity mieszkaniec Fidżi. Nadal istnieje wpływowa Wielka Rada Wodzów, której sekretarzem jest generał Rabuka. Mając w pamięci rozmowę sprzed roku ("To nie jest kraj Azjatów"), siedzę w samolocie do Vanuatu obok hinduskiego kupca i słucham jego opinii: "Fidżyjczycy zaledwie wczoraj byli ludożercami. Teraz chcieliby zjeść nas. Ale to się nie może udać! Mamy zaplecze bogatej kultury i wielu wykształconych ludzi. Nie zjedzą nas!". Nikt tu kanibalskiej przeszłości nie ukrywa. To był etap w historii wielu ludów Pacyfiku. Przed 30 laty miałem okazję w towarzystwie zmarłego niedawno w Auckland Krzysztofa Starzyńskiego odwiedzić świętą wyspę Ban i nasłuchać się opowieści o królu ludożercy imieniem Cakoban, który oddał swoje państwo pod opiekę królowej Wiktorii i ofiarował jej swoją sławną maczugę służącą do rozbijania głów wrogów, mówiąc: "Przyjmij, proszę, na znak szacunku i poddaństwa tę zasłużoną maczugę". Ale dość historii i polityki. Nazwisko Cakoban nosi teraz arystokracja i nikt nie wypomina jej kanibalizmu.
Trudną kwestią jest nadal własność ziemi. W rękach wyspiarzy pozostaje 89 proc. gruntów, ale od ponad stu lat walczą o nie również Hindusi, a konflikt nie traci na ostrości. Na razie obie grupy etniczne zdają się jednoczyć w tworzeniu lepszych warunków ekonomicznych. Od kilku lat potężną gałęzią gospodarki jest turystyka, która zepchnęła na drugie miejsce uprawę trzciny cukrowej. W tym roku przewiduje się przyjazd 400 tys. turystów, czyli o 30 tys. więcej niż przed rokiem. Za cztery lata ma ich być ok. 560 tys., co jest wielkim wyzwaniem dla branży hotelowej.
Fidżyjczycy zaskakują przybyszy sprawną organizacją, profesjonalizmem, urokiem osobistym. Uznanie dla ich wiedzy i praktyki sięga lat drugiej wojny światowej, gdy ludzie z Viti Levu i Vanua Levu uczyli Amerykanów techniki walk w dżungli, a potem z brawurą na Wyspach Salomona brali udział w ciężkich bitwach przeciw Japończykom. Komputery pracują dziś w każdym biurze, w setkach hoteli szumią klimatyzatory, a zapełnione samoloty pasażerskie codziennie wyrzucają ciekawych tego kraju gości. Cywilizacja wkracza na Fidżi pełnym frontem, ale tradycje ceremonialnego picia napoju yagona (kawa) i spacerów po ogniu nie wygasa- ją - to wielka atrakcja dla turystów. Tajemnicą jest, jak administrować krajem składającym się z 300 wysp, z których tylko co trzecia jest zamieszkana. To zresztą trudne zadanie wielu państw Pacyfiku, m.in. Tonga, Kiribati, Wysp Salomona, Vanuatu, a także Polinezji (jeszcze) Francuskiej. Na razie brak większych reklamacji. Może dlatego, że ludzie na dalekich wyspach żyją przeważnie jak przed setkami lat, prowadzą samowystarczalne gospodarstwa domowe, nie używają pieniędzy. Policjant w ruchliwym międzynarodowym porcie lotniczym w Nadi - sympatyczny dżentelmen w spódniczce w charakterystyczne ząbki - na moje pytanie, czy tacy jak on policjanci pełnią służbę na wszystkich fidżyjskich wyspach, odpowiada, śmiejąc się od ucha do ucha: "Oni i bez nas poradzą sobie z łowieniem ryb i zbieraniem orzechów kokosowych". Południowy Pacyfik, rozległa ojczyzna dzieci słońca!

Więcej możesz przeczytać w 47/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.