Holding Pruszków

Dodano:   /  Zmieniono: 
Już za kilka tygodni przekonamy się, kto naprawdę był właścicielem kilku firm fonograficznych, kto kontrolował rynek disco polo, kilkanaście firm budowlanych i developerskich, do kogo należały znane warszawskie i trójmiejskie agencje ochrony, kantory, kilkadziesiąt restauracji, pubów i dyskotek, działki na wybrzeżu, pod Warszawą, na Mazurach czy na Podhalu.
Kto był cichym udziałowcem firm należących do czołówki polskiego biznesu - mówi funkcjonariusz Centralnego Biura Śledczego.
Aresztowanie przywódców "Pruszkowa" - Leszka D. (ps. Wańka), Zygmunta R. (ps. Bolo) i Janusza P. (ps. Parasol) - to uderzenie w serce legalnych interesów najpotężniejszej polskiej grupy przestępczej. Policja zlikwidowała ostatnie ogniwo tzw. starej mafii. Nie udało się to organom ścigania w żadnym kraju naszego regionu.
Wedle dotychczas zebranych informacji, członkowie gangu opłacali polityków, sędziów, prokuratorów i policjantów, finansowali wybory (zarówno do Sejmu, jak i gminne), korzystali ze sztabu doradców prawnych i ekonomicznych - zatrudniali m.in. kilku profesorów szkół wyższych. Policjanci poszukują teraz opracowanej przez Wańkę komputerowej bazy klientów, dłużników i współpracowników mafii, zawierającej listy płac, rejestr świadczonych usług, nazwiska opłacanych radnych i polityków. Jeśli taka baza zostanie odnaleziona - można się spodziewać prawdziwego trzęsienia ziemi w biznesie, polityce, wymiarze sprawiedliwości.
Rozpracowywanie działalności grupy trwało kilka lat, zaś operacja - podczas której oprócz zatrzymań dokonano kilkudziesięciu przeszukań w Warszawie i okolicach - kilka miesięcy. - Jakakolwiek konkretniejsza informacja o naszych dotychczasowych i planowanych działaniach mogłaby uprzedzić osoby objęte postępowaniem - tłumaczy Julita Sobczyk, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Warszawie. - Piątkowa akcja była dla grupy całkowitym zaskoczeniem. Tym razem nie było żadnych przecieków, co daje nam olbrzymią przewagę, także psychologiczną. Dajemy im sygnał, że albo zawiódł ich system ostrzegania, albo zaufane osoby "sypią" - mówi nasz informator z CBŚ.
Mniej ważne jest to, że ujawniono skalę i szczegóły zaangażowania mafii pruszkowskiej w handel narkotykami i bronią, przemyt alkoholu, haracze czy porwania dla okupu. Najważniejsze jest ustalenie sieci powiązań w świecie legalnego biznesu, prześledzenie "nadziemnych" interesów grupy. - W Polsce nie było jeszcze tak perfekcyjnie zorganizowanej i zarządzanej grupy przestępczej. To dlatego tyle czasu zajęło nam zebranie dowodów i przygotowanie ostatecznego uderzenia - opowiada policjant zajmujący się "Pruszkowem" od siedmiu lat.
Członkowie gangu nazywali swoją organizację "spółdzielnią". To dlatego, że mafia pruszkowska nigdy nie miała jednego szefa. Działaniami grupy kierował tzw. zarząd nazywany czasem "kolegium". - Każdy z jego członków miał własną grupę, własne wojsko, prowadził własne interesy, ale poważniejsze decyzje podejmowali wspólnie. Kasa też szła do jednego worka - tłumaczy funkcjonariusz CBŚ.
Policjanci nie zatrzymali wszystkich członków "zarządu". Na wolności wciąż przebywają Mirosław D. (ps. Malizna), brat Wańki, oraz Andrzej Z. (ps. Słowik). Kilka tygodni temu przeszli oni do konspiracji, by wytropić Jarosława S. (ps. Masa), innego członka "zarządu", podejrzewanego o współpracę z policją. Według nieoficjalnych informacji, Masa zgodził się na współpracę z prokuraturą i został świadkiem koronnym. Ukryto go podobno na jednym z poligonów wojskowych, a Słowik i Malizna otrzymali zadanie odszukania go. Aby chronić Masę, policja i prokuratura rozpowszechniają różne wersje jego losów, w tym pogłoski o śmierci, a także wyjeździe za granicę (do RPA lub Kanady) - w ramach międzynarodowego programu ochrony świadków.
Członkiem "zarządu" mafii pruszkowskiej był do swojej śmierci w grudniu ubiegłego roku także Andrzej Kolikowski, czyli Pershing. To on forsował plan szybkiego "wyczyszczenia" interesów gangu, wejścia w legalne struktury biznesu. Pershing chciał jednak przejąć władzę nad "Pruszkowem", na co bracia D. nie chcieli się zgodzić. - Już ponad rok temu bracia D. mieli więcej legalnych firm niż Pershing. W wielu przedsięwzięciach, na przykład bardzo dochodowym handlu wierzytelnościami, zła sława Pershinga im przeszkadzała. Różniły ich też poglądy na temat zaangażowania pieniędzy na giełdzie. Pershing się temu sprzeciwiał - opowiada nasz informator.
Od kilku miesięcy bracia D. bardzo intensywnie nawiązywali "porządne" znajomości w biznesie i polityce. - Obojętne były im polityczne poglądy tych osób. Chcieli po prostu stworzyć własne lobby, które ułatwiałoby im prowadzenie legalnych interesów - załatwiało koncesje, kontrakty, wskazywało urzędników gotowych przyjąć łapówkę. Ci ludzie mogli nawet nie wiedzieć, z kim naprawdę mają do czynienia - tłumaczy oficer operacyjny stołecznej komendy. Policja ustaliła już, że jednego ze znanych biznesmenów, przez kilka lat aktywnego w polityce i znajomego Pershinga, do współpracy próbowano zmusić szantażem. Chyba nieskutecznie, gdyż przed dwoma miesiącami pod samochodem szantażysty wybuchła bomba.
- Gdybyśmy teraz ich nie zatrzymali, być może już wkrótce byliby nie do ruszenia, mieliby wszystko "wyczyszczone", najzupełniej legalne. Mielibyśmy wówczas ogromne kłopoty. Teraz takie kłopoty mogą mieć ci, którzy pomagali im legalizować interesy i budowali polityczne zaplecze - konkluduje nasz informator.
Więcej możesz przeczytać w 36/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.