Granice iluzji

Dodano:   /  Zmieniono: 
W Hebronie na Zachodnim Brzegu środkiem centralnego placu Grossa biegnie zygzakiem obnażony do pasa i zamaskowany "arafatką" Palestyńczyk, wywijając nadpaloną flagą izraelską
Z jadącej za nim starej furgonetki wychyla się młody chłopak z plastikową zapalniczką, próbując podpalić na nowo flagę, a kilku starców na tylnym siedzeniu zagrzewa go do akcji głośnymi okrzykami "Allah Akbar!" (Allah jest wielki!). Na poboczu placu tłum religijnych osadników żydowskich - ciężarne kobiety, dzieci w kolorowych koszulkach i brodaci mężczyźni z automatami M16 - obrzuca przekleństwami demonstrantów, od których oddziela ich kordon zdenerwowanych izraelskich komandosów.
- Rozejść się! - wykrzykują żołnierze, szarpiąc się z jeszybotnikami (uczniami szkoły religijnej) szykującymi się do zaatakowania Arabów kamieniami. - Idźcie stąd, sami zrobimy tutaj porządek - odpowiadają pobożni młodzieńcy. - My pilnujemy waszego bezpieczeństwa, a wy nam przeszkadzacie - perswaduje oficer w kamizelce kuloodpornej. - Nad naszym bezpieczeństwem czuwa Kadosz Baruchu (Bóg) - odparł jeden z rozgorączkowanych jeszybotników.
W Hebronie od paru tygodni rośnie napięcie. To właśnie tutaj, a nie we wschodniej Jerozolimie, może wybuchnąć beczka prochu, jeśli Jaser Arafat proklamuje państwo palestyńskie 13 września bez uprzedniego porozumienia z Izraelem. Władze izraelskie ostrzegały parokrotnie, że w takim wypadku zarządzą blokadę Autonomii, zamkną korytarz lądowy między Strefą Gazy i Zachodnim Brzegiem, a także przerwą dostawy wody, prądu i utrudnią łączność.
Z kolei Palestyńczycy odpowiedzieć mogą atakami na żydowskie osiedla w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu. W centrum Hebronu, podlegającego od stycznia 1997 r. pod Autonomię Palestyńską, znajduje się enklawa żydowska, w której mieszka ponad 500 religijnych osadników. To oni właśnie mogą być celem jednego z takich ataków. Osadnicy nie ukrywają, że w razie zagrożenia bez wahania użyją broni.
- Będziemy strzelać, jeśli tylko zbliżą się do naszych domów - powtarza rzecznik osadników Noam Arnon.
- Byłoby znacznie lepiej, gdyby proklamowanie wolnego państwa palestyńskiego odbyło się w pełnym porozumieniu z USA, Unią Europejską, ONZ i Izraelem. Ale jesteśmy też gotowi zrobić to w sposób "jednostronny", narażając się nawet na otwarty konflikt zbrojny z Izraelczykami - powiedział w zeszłym tygodniu na konferencji prasowej w Hebronie płk Dżibril Radżub, dowódca tajnych służb Autonomii Palestyńskiej na Zachodnim Brzegu.
Radżub (człowiek Arafata) nie wymienił jednak daty "13 września", kiedy to - zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami - lider Autonomii miałby oficjalnie ogłosić powstanie niepodległego państwa ze stolicą we wschodniej Jerozolimie. Już od jakiegoś czasu ludzie ze ścisłej czołówki palestyńskiej głośno narzekają, że umiarkowane państwa arabskie - Egipt, Jordania i Arabia Saudyjska - pod silną presją USA odradzają Arafatowi sztywne trzymanie się daty.
W tej sytuacji Arafat złagodził ostatnio ton, deklarując, że 13 września nie jest żadnym świętym terminem, a proklamowanie powstania wolnej Palestyny może równie dobrze nastąpić nieco później. "Nie termin jest ważny, lecz istota problemu" - powtarzają komentatorzy popularnego w Autonomii radia Głos Palestyny, kontrolowanego przez władze palestyńskie. Ludzie Arafata muszą się jednak liczyć z nastrojami ulicy; społeczeństwo naciska na jak najszybsze ogłoszenie niepodległości państwa. Wiadomo, że odwróciłoby to, przynajmniej na jakiś czas, uwagę Palestyńczyków od codziennych kłopotów, których nie rozwiązały wszystkie poprzednie układy pokojowe z Izraelem. Osłabiłoby też pozycje Hamasu i Dżihadu Islamskiego, wykorzystujących trudności polityczne i ekonomiczne w kampanii o przejęcie władzy. Nędzę i wieloletnie zaniedbania widać na każdym kroku także we wschodniej Jerozolimie, gdzie Palestyńczycy chcieliby mieć swoją stolicę. Poza fasadą kilku reprezentacyjnych budynków i sklepów są tu jedynie wielkie orientalne slumsy i bynajmniej nie wszyscy ich mieszkańcy chcą przyłączenia do Palestyny. - Boją się utracić izraelskie prawa socjalne, ale głośno nikt się do tego nie przyzna - tłumaczy palestyński dziennikarz Munir.
W rejonie zatłoczonej jak zawsze Bramy Damasceńskiej większość zagadywanych Palestyńczyków jest za ogłoszeniem utworzenia wolnego państwa już 13 września - Arafat musi to zrobić, w przeciwnym razie nikt mu już więcej nie będzie wierzył - mówi siedzący na kamiennych schodach Abu-Ahmed, bezzębny sprzedawca kawy i nargili. Wtóruje mu brodaty Zijad, właściciel pobliskiej piekarni: - Trzeba ogłosić powstanie państwa i niech się dzieje co chce.
Na Salah a-Din, głównej handlowej ulicy we wschodniej Jerozolimie, widać wszędzie wzmocnione posterunki izraelskiej żandarmerii. Jest też konna policja wyposażona w długie drewniane pałki. W drugiej połowie sierpnia napięcie w mieście wzrosło w związku z 31. rocznicą podpalenia meczetu Al-Aksa na Wzgórzu Świątynnym. Sprawcą zamachu okazał się fanatyk chrześcijański z Australii, ale Palestyńczycy "wiedzą", że był on na usługach Izraela. Palestyński mufti Jerozolimy Achrame Cabri powiedział w kazaniu, że ekstremiści żydowscy chcą zbudować synagogę na Wzgórzu Świątynnym. - Wojskowa obecność Izraela w Jerozolimie doprowadzi do konfliktu zbrojnego z Palestyńczykami - ostrzegł Imad Faludżi, palestyński minister łączności. Ten związany dawniej z Hamasem polityk nie chciał też odwołać złożonego tydzień przedtem oświadczenia, że Palestyńczycy będą dokonywać zamachów w izraelskich miastach.
Prawdziwym problemem jest jednak to, z czego będzie żyło państwo palestyńskie - jeśli zostanie utworzone bez układu z Tel Awiwem, a więc bez pomocy finansowej USA. Woda, elektryczność, łączność telefoniczna są kontrolowane przez Izraelczyków. Wielu Palestyńczyków, choć źle opłacanych, pracuje w Izraelu. - Jak Arafat rozwiąże codzienne problemy mieszkańca Palestyny? Może pomogą mu szejkowie z Zatoki Perskiej? - pyta z ironią Munir. Jego zdaniem, władze Autonomii będą musiały pójść na kompromis z Izraelem - i to głównie w sprawie Jerozolimy. Ten kompromis miałby polegać na tym, że stolica Palestyny nie zostanie utworzona w centrum wschodniej Jerozolimy, lecz w pobliskiej miejscowości Abu-Dis, którą przemianowano by na "Al-Quds" (to arabska nazwa Jerozolimy).
- W przeciwnym wypadku Palestyna będzie jeszcze biedniejsza niż Autonomia - mówi Munir, wskazując zakurzone, rozpalone w słońcu rudery z pustaków i eternitu w Abu-Dis.

Więcej możesz przeczytać w 36/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Autor: