Bóg, honor, agentura

Bóg, honor, agentura

Dodano:   /  Zmieniono: 
Niektórzy bohaterowie naszej historii - na przykład generał Władysław Sikorski - byli agentami obcych mocarstw

Polska historia jest historią bohaterów - nie ma w niej miejsca dla agentów. Ostatni agent, o którym wolno mówić, to książę Janusz Radziwiłł, a i to wyłącznie w kontekście dramatu osobistego. Polska historia jest jednak także historią agentów pojawiających się w tle każdego bohaterstwa i każdej ludzkiej bezinteresowności.

Kiedy zastanawiamy się, czy wygraliśmy, czy przegraliśmy wojnę, nieliczni historycy szepcą, bo głośno o tym mówić nie należy, że co najmniej dwóch członków polskiego rządu na emigracji w Londynie było agentami Moskwy. Jeden z nich w ujawnionych niedawno sowieckich dokumentach nosił kryptonim "Ogrodnik", drugi - "Henryk". Jak więc mogliśmy wygrać tę wojnę, jeśli o kierunku polskich spraw decydowali agenci? Decydowali zresztą już wcześniej. Jednym z najważniejszych sowieckich agentów w dwudziestoleciu był zwerbowany w końcu lat 20. pułkownik T.K., blisko (bardzo blisko) związany z prezydentem Ignacym Mościckim. Był hazardzistą i zdradzał skłonności do młodych chłopców, umiejętnie podsuwanych mu przez sowieckich mocodawców. (Nie podaję nazwiska, gdyż nie uzgadniałem tego z rzecznikiem ochrony danych osobowych). Jego ślady giną w historii w 1941 r. w Lizbonie i nikt nie potrafi powiedzieć, co się z nim stało. Nie trzeba wielkiej przenikliwości, by sobie wyobrazić, jak mógł zaszkodzić sprawie polskiej agent z rodziny prezydenta.

Sikorski donosił Francuzom

Każdy, kto śledził drogę ewakuacji rządu polskiego we wrześniu 1939 r., ze zdziwieniem musi dostrzec, że niemieckie samoloty wiedzione niepojętą intuicją pojawiają się tam, gdzie pojawia się rząd i naczelny wódz. Niemcy, przez kogoś prowadzeni, bombardują wsie i miasteczka na trasie przejazdu kolumny rządowej. Skąd wiedzą? Kim byli agenci? I najważniejsze pytanie: jak w takiej sytuacji można skutecznie dowodzić milionową polską armią? W Brześciu nad Bugiem z tego powodu naczelny wódz decyduje się nie rozwijać głównego masztu radiostacji. Rezygnuje z łączności. W żadnym z opracowań analizujących czynności polskiego dowództwa i przyczyny klęski nikt nie znajdzie nawet aluzji do działalności rodzimych agentów. A że byli i działali, zdaje się nie ulegać kwestii.

Tuż przed wojną w Warszawie odbył się pogrzeb jednego z najwyższych polskich generałów. W.M. (nazwisko nie uzgodnione z rzecznikiem ochrony danych osobowych) został pochowany w Alei Zasłużonych na Powązkach. Zmarł w Berlinie podczas podróży służbowej. Wtajemniczeni twierdzili, że w berlińskim metrze ukąsiła go... kobra. "Ukąsiła" go, zanim przekazał Niemcom niezwykłej wagi dokumenty. Urządzono podobno uroczysty pogrzeb, by oddalić podejrzenia, że w polskiej armii mógł działać agent. Z tych samych powodów zrezygnowano z procesu gen. Władysława Sikorskiego, podejrzewanego o przekazanie Francuzom polskich planów mobilizacyjnych. Udostępnione mi dokumenty francuskiej misji wojskowej w Warszawie nie pozostawiają wątpliwości, że Sikorski, nawet gdy pełnił funkcję premiera, był świadomym, płatnym agentem Francji. Z przekazanego mi raportu wynika, że po posiedzeniu rządu w sprawie kierunków polskiej polityki zagranicznej Sikorski ujawnił stronie francuskiej nazwiska Polaków przeciwnych "kierunkowi francuskiemu w polityce polskiej". Wcześniej, co ustalił dr Ryszard Świętek, ten sam Sikorski był agentem austriackim. Jak więc opowiadać własną historię, jeśli jej bohaterowie, spoczywający na Wawelu czy w alejach zasłużonych, okazują się agentami obcych mocarstw i niepolskich interesów?

Aleja zasłużonych agentów

W powązkowskiej Alei Zasłużonych spoczywają: Michał Rola-Żymierski, agent NKWD od lat 30., Bolesław Bierut, Franciszek Jóźwiak, Marian Spychalski, Franciszek Mazur, co do których agenturalnej roli nikt już nie ma wątpliwości. Niedawno pochowano obok nich Bogusława Hrynkiewicza, niebezpiecznego agenta sowieckiego, odpowiedzialnego m.in. za tzw. akcję na Poznańskiej, czyli przejęcie wraz z funkcjonariuszami gestapo w lutym 1944 r. archiwum Delegatury Rządu i przekazanie danych polskich bohaterów podziemia służbom sowieckim i niemieckim. Setki powojennych wyroków było efektem działalności tego jednego człowieka. Uwagi historyków badających okoliczności aresztowania gen. Stefana Grota-Roweckiego, wydanego w niemieckie ręce przez agenta, umknęła relacja mec. Stanisława Roweckiego, brata generała, którego Niemcy zaprosili na rozmowę do siedziby gestapo w połowie 1944 r. Alfred Spielker, as niemieckiej policji politycznej, pokazał mu mapę podziemia. Na tablicach widniała struktura podziemnego państwa, z nazwiskami i pseudonimami dowódców, adresami i nieledwie numerami telefonów... Mec. Rowecki, który z ramienia KG AK prowadził od lat tzw. akcję scaleniową, lepiej niż ktokolwiek inny był zdolny ocenić skutki zdrady i działalność setek agentów w okupowanej Polsce.

Nic więc dziwnego, że 1 sierpnia 1944 r. w Warszawie, przed wybuchem powstania, Niemcy ostrzeżeni przez agentów ustawili wzdłuż ulicy Targowej i Grochowskiej setki czołgów gotowych do walki, a rano zajęli powstańcze magazyny z bronią. W nierównej walce zginęły setki polskich dzieci. Czy aby na pewno wyłącznie z rąk niemieckich? Polska historia jest historią bohaterów. Obowiązuje mit "kamieni rzucanych na szaniec", ale w tym micie nie ma miejsca na gorzką prawdę.

Służbowe milczenie

Agenci w najnowszej historii pojawiają się w tle niemal każdego ważnego zdarzenia. To prawda, Sowieci porwali z Pruszkowa bohaterów podziemia, ale przecież ktoś ich na to spotkanie przyprowadził i przekazał w sowieckie ręce. Czy agentem tym był por. Zbigniew Makusz-Woronicz? Historia o agentach milczy. Milczy o agentach UB, którzy po wojnie powoływali do życia tajne organizacje, by nie podejrzewające niczego dzieci przekazywać w ręce sprawiedliwości i obwieszać piersi medalami za zasługi w umacnianiu władzy ludowej. Milczy o agentach podpisujących złodziejskie, kolonialne "umowy gospodarcze", zrzekających się "w imieniu Polski" reparacji wojennych, cenzurujących każdą polską myśl, milczy o tysiącach agentów i tajnych współpracowników pomagających obcym (być może do dziś) administrować niepokornym "priwislanskim krajem".

Być może trzeba było blasku aureoli Jana Pawła II, by Polska dostrzegła brud agentury i pojęła związane z nim zagrożenia. I by, być może kiedyś, obok funkcji rzecznika ochrony danych osobowych powołała do życia funkcję rzecznika ochrony ojczyzny przed agentami.

Więcej możesz przeczytać w 18/2005 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.