Zmartwychwstanie Marszałka

Zmartwychwstanie Marszałka

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Nigdy nie byłem pewien, czy gdy napiszę rozkaz, nie będzie on czytany w biurach wszystkich obcych państw" - mówił Józef Piłsudski Gdy umarł, Polska pogrążyła się w rozpaczy.

Tak głębokiej i tak przejmującej, o jakiej nikt wcześniej nawet nie słyszał. Rząd ustalił, że żałoba będzie trwać sześć tygodni. Żałobnym kirem osłaniano nawet latarnie uliczne, by ich światło nie zmąciło polskiego żalu. Żegnano, jak wszyscy wierzyli, największego Polaka w całych polskich dziejach, wskrzesiciela państwa, pierwszego od stuleci zwycięskiego wodza.

„To wszystko, co w życiu naszym, w życiu człowieka zostało wspomnieniem niezatartym, to On nam podarował" - pisała "Gazeta Polska". - Pierwszy krzyk buntu w szkole zaborczej, pierwszy obudzony odruch godności i dumy w duszy dziecka, to On rozżarzył... Pierwsze łzy uniesienia na widok naszego wojska, pierwsze spojrzenie wierne na sztandar, to Jego, to do Niego należy, to On dał” .

Prasa codzienna pełna była depesz kondolencyjnych z całego świata. Żegnali go królowie i prezydenci. W Berlinie, Paryżu i Londynie opuszczono flagi do połowy masztu. Nawet w Moskwie w "Izwiestiach" pisano 14 maja 1935 r.: "Naszą sprawą nad mogiłą człowieka, którego jedyną namiętnością była myśl o niepodległości i wielkości Polski - tak jak On to rozumiał - jest wyciągnąć rękę do narodu polskiego i powiedzieć mu: - Nic nie grozi Polsce ze strony Związku Sowieckiego".

Dał nam - jak powiedział nad trumną marszałka Piłsudskiego prezydent Mościcki - wolność, granice, moc i szacunek. Czyż można było dać więcej? - pytano. I tylko nieliczni rozumieli, że w dniach pogrzebu marszałek Piłsudski święcił największy triumf, zwycięstwo większe niż nad bolszewikami w bitwie warszawskiej, zwycięstwo, jakiego nie odniósł żaden inny wódz polski ani polityk - zwycięstwo nad Polakami.

Naród idiotów

Dwadzieścia lat wcześniej, 7 lutego 1915 r., w Osieku koło Oświęcimia, w majątku Oskarostwa Rudzińskich - jak zanotował Stefan Badeni - pani domu po obiedzie nagle spytała Piłsudskiego: "I co będzie, panie brygadierze, z naszą kochaną Polską po wojnie?". Temu nagle zmieniła się twarz. Spojrzał groźnie i huknął: "I co właściwie ma być, proszę pani? Z Polską, tym narodem, który nigdy nie jest zdolny do żadnego czynu, który jest hańbą dla Europy i trzydziestomilionową plamą na ludzkości?".

Żaden polski polityk nigdy nie odważył się tak mówić o Polakach. Nikt inny nigdy nie porównywał swego narodu do stada kaczek, nie mówił głośno z trybuny sejmowej o "durnej Polsce", nikt inny nie nazywał Polaków narodem idiotów. "Polacy chcą niepodległości, lecz pragnęliby, aby ta niepodległość kosztowała dwa grosze i dwie krople krwi" - mówił w Zakopanem w 1912 r. Polska zawiodła go w 1905 r., gdy próbował wzniecić po raz pierwszy ogień buntu w Królestwie. Zawiodła go w 1914 r., gdy wysyłał w bój Pierwszą Kadrową, "uzbrojoną" w muzealne werndle, przed którą Polska z trzaskiem zamykała drzwi i okiennice. "Nikt o Polskę krwi przelewać nie chciał i nie dążył do tego w swych celach politycznych, aby dla Polski cokolwiek bądź stało się innego prócz tego, co było i przed wojną" - wspominał z goryczą w 1927 r.

Ta Polska zawiodła go także w pierwszych dniach niepodległości, gdy, jak pisał: "Dziki chaos, w który wpadłem po powrocie z Magdeburga, dziki chaos sądów, myśli, zdań, ugrupowań, dziki chaos niemożliwy nawet do ułożenia w jakąkolwiek łamigłówkę, dzika rozbieżność były tak wielkie i tak olbrzymie, że uważam to za jeden z cudów, że mogłem z tego chaosu wyprowadzić państwo na jakąś ścieżkę, gdyż wydawało mi się to niemożliwem". Ta Polska zawiodła go najgłębiej w 1922 r., gdy w atmosferze fałszu, judzenia i narodowej histerii doprowadziła do zabójstwa prezydenta Polski Gabriela Narutowicza. Pisał po latach: "Myślałem, że wraz z odrodzeniem Polski materialnym i duchowym Polska odradzać się zacznie, że wyzbywać zacznie tchórzostwa i wyzwalać się zacznie od pracy agentur, że przestanie pracę dla obcych uważać za najrozumniejszą pracę dla Polski".

Oszczerstwa i zniewagi

W gruncie rzeczy, o czym nikt nie chciał już pamiętać w dniach jego pogrzebu, Polska kiedyś ani go rozumiała, ani specjalnie szanowała. Nie pamiętano już jego przemówienia w 1923 r. w hotelu Bristol w Warszawie, gdy rozgoryczony rezygnował z polskiej polityki. "Postawiono mnie tak wysoko, jak nigdy nikogo nie stawiano. Postawiono mnie tak, bym cień na wszystkich rzucał, stojąc jeden w świetle". Przypominał wówczas zniewagi, jakich mu nie oszczędzono, wszystkie polskie oszczerstwa i kalumnie, fałszywe oskarżenia i pomówienia. I to, że miał ukraść insygnia królewskie, co miała wyjaśnić specjalnie powołana komisja sejmowa (sic!), i to, że zdradzał Polskę w lipcu 1920 r., porozumiewając się tajną linią telefoniczną z Trockim, i to, że idzie na pasku żydowskim, i to, że jest narzędziem w rękach masońskich. Przypominał wszystko - owo polskie plucie, "zjawisko stałe, metodycznie prowadzone, dotykanie rodzinnych stosunków, przyjaciół, otoczenia, brudnymi rękami, brudną duszą, brudnymi słowami".

Tylko jedna lampa

O najboleśniejszej sprawie nie mówił. Aby podważyć jego autorytet wojskowy, przeciwnicy polityczni wyolbrzymiali ponad wszelką miarę wojenne zasługi generałów Sikorskiego i Hallera, zwycięstwo roku 1920 niezgodnie z prawdą przypisując gen. Weygandowi. O tym, widać, mówić było mu niezręcznie. Dopiero po latach napisał: "Naczelni wodzowie na całym świecie mają to do siebie, że ich szanują. Gdy zaś z imieniem któregoś z tych naczelnych wodzów związane są zwycięstwa, szanują ich w dwójnasób. Kiedy zaś zwycięstwa kończyły się zwycięską wojną, szanują ich w trójnasób. W Polsce jest inaczej".

"Nigdy nie byłem pewien - mówił u schyłku życia - czy gdy napiszę rozkaz, czy nie będzie on czytany w biurach wszystkich obcych państw. Nie byłem nigdy pewien, czy takie czy inne moje zamiary polityczne nie będą łupem agentur innych państw, które działały z taką siłą i pewnością, że musiałem wyrzec się niejednokrotnie swego politycznego zamiaru". Nikt przed nim tak gorzko i tak szczerze nie mówił o Polsce. Nikt przed nim nie pytał: "Nie wiem, dlaczego Bóg kazał mi żyć w Polsce?". Nikt nie nazywał Sejmu szynkiem, a posłów bandą nierobów pamiętających tylko o groszu i korzyści. Nikt nie obrażał swego narodu tak dotkliwie, jak potrafił to robić Piłsudski. A jednak ludzie to przyjmowali i zdawali się rozumieć. Może dlatego, że wiedzieli, że Piłsudski niczego nie robi dla sławy i niewiele go obchodzi to, co ludzie o nim myślą, a może przyjmowali to spokojnie, wiedząc, że ma w Druskiennikach jedną lampę naftową i gdy przychodzi pora kąpania dziewczynek, pani Aleksandra zabiera tę lampę na dół, a sam Piłsudski robi sobie przerwę w pracy, czekając na światło.

Wielka żałoba

W tych dniach pogrzebu marszałek Piłsudski odnosił wielkie zwycięstwo nad Polakami. Cała Polska przywdziała głęboką żałobę. Choć oficjalnie żałoba dotyczyła tylko wojskowych i urzędników, nawet dzieci zakładały czarne opaski na rękawki ubranek. W tradycyjnie nieprzychylnej mu Wielkopolsce dzwony kościelne biły trzy razy dziennie po 10 min. Setki tysięcy ludzi jechały do Krakowa, gdzie miał spocząć na Wawelu. Kolej uruchamiała 120 dodatkowych pociągów. Na trasie przejazdu pociągu z jego srebrną trumną ustawiały się setki tysięcy Polaków pragnących pożegnać człowieka, którego jakby wreszcie zrozumieli. W Kielcach, które przed laty witały jego Pierwszą Kadrową trzaskiem zamykanych okiennic, teraz 40 tys. ludzi całą noc klęczało przy torach. Żegnano człowieka, który dał Polsce wolność, granice, moc i szacunek. Być może nie wszyscy rozumieli, co miał na myśli, mówiąc, że "Budując gmach Polski, kierować się należy jedynie prawem ciężkości myśli i uczucia", ale wreszcie wszyscy przyznawali mu rację.

Przypominano, że kilka lat przed śmiercią powiedział Arturowi Śliwińskiemu: "I dzisiaj, choć nieraz mówię o »durnej Polsce«, wymyślam na Polskę i Polaków, to przecież tylko Polsce służę". Dodał jednak: "Myślałem już nieraz, że umierając, przeklnę Polskę. Dziś wiem, że tego nie zrobię. Lecz po śmierci stanę przed Bogiem i będę go prosił, aby nie posyłał Polsce wielkich ludzi". I Bóg, jak się zdaje, patrząc na dzisiejsze życie polityczne, go wysłuchał.

Więcej możesz przeczytać w 19/2005 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.