Antysemityzm bez antysemitów

Antysemityzm bez antysemitów

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Kwestia żydowska" zeszła z polskich salonów polityc znych na poziom podwórka
List otwarty ziomkostwa łódzkich Żydów do władz Łodzi w sprawie wielu antysemickich bazgrołów na murach tego miasta znów wplątał nasz kraj w niechlubny kontekst "tradycyjnego polskiego antysemityzmu". Tymczasem w dorocznych raportach na temat antyżydowskich działań w świecie rozdział dotyczący Polski jest coraz mniejszy. W najnowszym raporcie Instytutu Rotha, obejmującym lata 1998-1999, znacznie więcej miejsca i uwagi poświęcono takim krajom, jak Austria, Rosja, Francja, Węgry i Dania, gdzie partie wykorzystujące antysemicką retorykę są częścią legislatyw. "Od wyborów powszechnych w 1993 r. polskie ugrupowania ekstremistyczne pozostają na marginesie życia politycznego bez parlamentarnej reprezentacji" - przyznają autorzy dokumentu. W odróżnieniu od kilku europejskich krajów w Polsce antysemityzm jest widoczny na murach, ale nie daje przepustki do kariery politycznej.
Do opisania stanu i poziomu antysemityzmu w różnych państwach stosuje się kilka kryteriów: jego obecność w polityce i na ulicy, fakt, że nie jest prawnie zwalczany, działalność antysemickich partii, dostępność publikacji atakujących Żydów i akty agresji wymierzone w tę społeczność oraz wrogie wobec niej postawy określane w badaniach opinii publicznej. - We Francji i na Węgrzech poziom antysemityzmu mierzony siłą partii i prestiżem polityków, których programy zawierają elementy antyżydowskie (Front Narodowy Le Pena, Partia Sprawiedliwości Csurki), jest stosunkowo wysoki, ale jednocześnie niski w sondażach społecznych. W Polsce akty antysemickiego chuligaństwa są rzadsze niż na przykład w Niemczech, natomiast większy jest antysemityzm mierzony wynikami socjologicznych badań - stwierdza Helena Datner, badaczka polskiego antysemityzmu i przewodnicząca Gminy Żydowskiej w Warszawie.
Nie brak jednak głosów bijących na alarm. - Polski antysemityzm, wyolbrzymiany na Zachodzie przez elementy nam nieprzychylne, stanowi dziś największe, być może jedyne zagrożenie pozytywnego wizerunku Polski - uważa Jan Nowak-Jeziorański. - Ten problem w Polsce nadal istnieje i może być przeszkodą w staraniach o przyjęcie do Unii Europejskiej - ostrzega Beate Winkler, dyrektor Europejskiego Centrum Monitorowania Rasizmu i Ksenofobii. - Dla krajów zachodnioeuropejskich nie jest rzeczą obojętną, z kim się wiążą. Czy przy bezpiecznym, dostatnim stole jest im potrzebny chory partner? - niepokoi się ks. Stanisław Musiał.
Skoro jest nie najgorzej, dlaczego jest tak źle? Czy międzynarodowa fama na temat polskiego antysemityzmu wynika tylko z tego, że jest wyobrzymiany przez część światowego audytorium, czy przede wszystkim z tego, że bagatelizują go audytoria rodzime? - Większość Polaków nie rozumie, czym jest antysemityzm, uważając, że symbolizuje go hasło "zabić Żyda", a wszystko inne nim nie jest - mówi prof. Piotr Wróbel z Katedry Studiów Polskich Uniwersytetu w Toronto. Dla międzynarodowych gremiów symptomem polskiej choroby jest nie mnogość antysemickich publikacji (ukazują się bowiem wszędzie), lecz to, że można je kupić w każdym kiosku państwowej sieci Ruch, a polski Sejm, walczący z pornografią, nie widzi potrzeby ograniczenia dostępu również do tej "literatury". Symptomem choroby jest to, że antyżydowskich ekscesów, które również zdarzają się wszędzie, w Polsce się nie ściga, a władze widzą w nich tylko sztubackie wygłupy.
W odpowiedzi na list otwarty łódzki wojewoda i prezydent tłumaczą, że antysemickie bazgroły są przejawem "wojny" kibiców Widzewa i ŁKS, którzy w taki sposób - epitetem "żydy" lub gwiazdą Dawida wmontowaną w logo drużyny przeciwnej - dyskredytują "wroga". Władze miasta utrzymują, że nie ma to jednak nic wspólnego z antysemityzmem, a tym bardziej nazizmem. W tym niezbyt zręcznym i nie do końca szanującym fakty wywodzie (zarówno zbeszczeszczenie łódzkiej synagogi w przededniu wizyty Vaclava Havla, jak i wymalowanie swastyk i nazistowskich haseł na siedzibach łódzkich Romów i świadków Jehowy nie było dziełem "szalikowców") prezydent i wojewoda niechcący dotknęli istoty zjawiska współczesnego antysemityzmu ' la polonais.
Atmosfera na stadionach piłkarskich w całej Europie wyzwala najniższe instynkty. Zadymy na polskich trybunach to przepychanki emerytów w barze mlecznym w porównaniu z tym, co potrafią wyczyniać kibice brytyjscy, holenderscy czy niemieccy. - O ile jednak na boiskach Europy Zachodniej największą obelgą pod adresem przeciwnej drużyny i jej sympatyków jest słowo "naziści", a do symboli znienawidzonych klubów grafficiarze domalowują swastyki i litery SS, o tyle w Polsce tę samą znieważającą funkcję pełni gwiazda Dawida - stwierdza Sarah Blum z Anti-Defamation League, zastanawiając się, dlaczego w kraju, w którym nie było "quislingów", za to działał najsilniejszy ruch oporu, a tysiące ludzi przypłaciło życiem pomoc Żydom, epitet "Jude" jest dziś bardziej nośny niż "Nazi". Pozostaje to jedną z większych i nie zgłębionych dotychczas zagadek polskiej duszy zbiorowej. - Antysemityzm w Polsce nie miał nigdy korzeni rasowych, a wyrastał z podłoża religijnego, gospodarczego i politycznego, dlatego osobiście wolę go nazywać antyjudaizmem - próbuje tłumaczyć abp Henryk Muszyński.
To podłoże sprawiło, że w Polsce międzywojennej, zwłaszcza pod koniec lat 30., a także w PRL "kwestia żydowska" była nieodłącznym narzędziem polityki. Po 1945 r. w parze z legendarną (i jak każda legenda przesadzoną) "nadreprezentatywnością" osób żydowskiego pochodzenia w aparacie władzy szła anty- żydowska krucjata, której kulminacją był pogrom kielecki. Przed nim na "wyzwolonych od nazizmu ziemiach polskich" zamordowano z rasistowskich pobudek ponad 300 Żydów. Na początku 1946 r. niekomunistyczni intelektualiści uznali, że trzeba powołać Ligę do Walki z Rasizmem (jej współzałożycielem był Władysław Bartoszewski). W dokumencie programowym pada stwierdzenie, że "antysemityzm rzuca cień na Polskę wobec świata". Katalizatorem polskiej "rewolucji październikowej" w 1956 r. był podział w PZPR na "chamów" i "Żydów". Trzy lata później Tadeusz Mazowiecki wygłosił na odczycie w KIK, że "antysemityzm konsekwentny i wojujący zawsze był dziełem małej garstki fanatyków, ale jego szansę określał stan świadomości 'ludzi łagodnych i dobrych'", którzy odsłonili twarze w roku 1968. Narodowość "wrogów socjalizmu" - doradców "Solidarności" - była ważnym elementem partyjnej propagandy lat 1980-1981, pod parasolem rządu Jaruzelskiego znalazła się anty- semicka organizacja "Grunwald", a prowokacyjne przemówienie Mariana Jurczyka, który wyliczał Żydów w rządzie i sugerował stawianie szubienic, stało się żelaznym argumentem za koniecznością wprowadzenia stanu wojennego. Jego rygory nie dotknęły Narodowego Odrodzenia Polski, jawnie głoszącego nazizm. Na strunach filosemickich grał z kolei ostatni rząd PRL Mieczysława F. Rakowskiego. Badania profesorów Mirosława Kofty i Grzegorza Sędka z Wydziału Psychologii Uniwersytetu Warszawskiego wykazały, że niechęć i uprzedzenia wobec osób pochodzenia żydowskiego (oraz innych grup etnicznych) były jeszcze generowane na dużą skalę podczas kampanii wyborczej 1991 r. Dotychczas po raz ostatni. "Choć skrajna prawica jest częścią składową AWS, która wygrała wybory 1997 r., ale jej nacjonalistyczna i antysemicka retoryka osłabła w obliczu przyjęcia Polski do NATO" - stwierdza raport Instytutu Rotha. "Kwestia żydowska" przestała być osią polskiej polityki. - Z tego punktu widzenia Polska odeszła od totalitarnej schedy komunizmu dalej, niż wynikałoby to z innych przesłanek. Równie daleko nie odeszli sami Polacy. Ich antysemityzm przestał się artykułować w zachowaniach rozmyślnych, o wymiarze praktycznym, a stał się domeną zachowań bezmyślnych, na poziomie podwórkowym, które gdzie indziej skazują na infamię - mówi Sarah Blum.
Podobnie postrzega nas Petr Uhl, pełnomocnik czeskiego rządu ds. praw człowieka, który wymógł zburzenie słynnego muru w Usti, oddzielającego Romów od "białych": - Kiedy jestem w Polsce, umieram ze wstydu, słysząc, jak ludzie bez skrępowania dają upust swym antyżydowskim uprzedzeniom. Gdy w Czechach ktoś usłyszy coś takiego, spluwa i odchodzi, bo wstydzi się rozmawiać z antysemitą - mówił w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej". - Brakuje nam tej wrażliwości, która każe w takich sytuacjach protestować. Nie wychodzimy na ulice wtedy, gdy mamy do czynienia ze zjawiskiem antysemityzmu - zgadza się senator Krzysztof Kozłowski.
Współczesny polski antysemityzm doczekał się wielu określeń. Paul Lendvai nazwał go "antysemityzmem bez Żydów". Do jego trwania - jak mówi Henryk Grynberg - "Żydzi nie są potrzebni, bo gdy ich nie ma, antysemici sami ich sobie stwarzają". - I tak nieszczęsny prezydent Kwaśniewski "robi za Żyda" - ironizuje słynny pisarz. "Robią" też inni: "wybitne osobistości, księża, biskupi" - zauważa ks. prof. Michał Czajkowski. Właściwie każdy, kto wystaje ponad krawędź kadzi. W dzisiejszej Polsce "nie Żyd jest wrogiem, ale wróg jest Żydem" - definiuje tę postawę "szalikowca" Marek Edelman. Tymczasem nawet ks. Henryk Jankowski, broniąc swej obłąkańczej tezy o wspólnocie swastyki i gwiazdy Dawida ("dojście do władzy Adolfa Hitlera było wyrafinowanym planem bankierów i finansistów, w dużej mierze pochodzenia żydowskiego"), powtarzał, że nie jest antysemitą, spotyka się przecież z Zygmuntem Nissenbaumem. Przed łatką antysemityzmu bronią się również Dariusz Ratajczak i Ryszard Bender, a nawet Adam Gmurczyk, lider polskich neonazistów z NOP. Mamy więc antysemityzm nie tylko bez Żydów, ale też bez antysemitów?
Więcej możesz przeczytać w 9/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.