Pan Bobo

Dodano:   /  Zmieniono: 
Bobo kocha pieniądze, ale przysięga, że nigdy nie zaprzeda duszy finansowemu diabłu. W konsekwencji oznacza to, że często musi dokonywać prawdziwych akrobacji, by pogodzić idealizm z prozą życia
Ileż to już razy w ciągu wieków próbowano na nowo definiować mężczyznę. To, kim jest, kim przestaje być, kim nie udaje mu się być, kim powinien być i w kogo w związku z tym ma szansę się przeobrazić. Raz to on bał się kobiety, chociaż nigdy się do tego nie przyznawał, a raz (żeby nie powiedzieć tysiąc razy) to ona bała się jego. Mężczyzna rządził, rzadziej był rządzony, rozdawał ciosy, ale i przed nimi zręcznie się uchylał. Miał manię wielkości, aby już za chwilę zwątpić w sens tego, co robi. Bywał bezwzględny, gdy przed miłością stawiał karierę, by znowu uchodzić za stuprocentowego romantyka, gdy porywy serca stawiał nad czerwony sportowy samochód.
Zawsze miał problemy z odnalezieniem własnej tożsamości, ale i kobiecie nie pozwalał na jej zidentyfikowanie. Bywało, że nazywano go April (prawie doskonały romantyczny kochanek), aby zaraz przemianować go na Yetties, czyli yuppie technokratę. Jemu samemu - choć niełatwo mu się do tego przyznać - najbardziej odpowiada określenie "macho".
I oto na amerykańskim rynku wydawniczym pojawiła się książka Davida Brooka "Bobos in Paradise". Inteligentnie napisana rozprawka o nowym typie mężczyzny, którego autor nazwał Bobo. Jego imię to gra słów, efekt połączenia początków dwóch wyrazów: "bourgeois" i "bohemian". I nie idzie tu bynajmniej o infantylizm głównego bohatera, ale o perfekcyjnie wyważone w nim proporcje między duchowymi i rewolucyjnymi cechami hipisa a pazernością japiszona. Bobo zarabia ponad 200 tys. USD rocznie i wszystko, czego się dotknie, zamienia w biznesowe złoto. Jego styl życia to umiejętne łączenie przeciwieństw: umiłowania dobrobytu z równoczesnym brakiem żądzy pieniądza, zamiłowania do pracy z umiłowaniem wolnego czasu. Bobo kocha pieniądze, ale przysięga, że nigdy nie zaprzeda duszy finansowemu diabłu. W konsekwencji oznacza to, że często musi dokonywać prawdziwych akrobacji, by pogodzić idealizm z prozą życia. A życie kocha piękne. Swoje apartamenty wyposaża w najdroższe przedmioty - z jednym "ale": koniecznie muszą wyglądać tak, jakby pochodziły z meblowych second-handów. Najważniejszy jest dla niego szyk. Urlop ma dla Bobo tylko wówczas sens, gdy towarzyszy mu poczucie przekraczania kolejnych granic, z równoczesnym odczuciem pozyskiwania nowych obszarów wolności. Jego ambicją jest kreowanie zawodowych przedsięwzięć z ogromnym rozmachem, nieszablonowych, bo tylko z takimi może się identyfikować. Poza tym Bobo jest koneserem dobrych win, kubańskich cygar i najlepszych gatunków kawy. Wybieraniu ich poświęca wiele czasu.
Tak podobno wygląda dziś raj niezależnego mężczyzny końca naszego wieku. Niestety, David Brook ani słowem nie wspomina o emocjonalnych relacjach Bobo z kobietami. Czy w ogóle są i jakie miejsce zajmują w jego życiu? Ile w jego męskiej namiętności chłodu burżuja, a ile porywów godnych przedstawiciela cyganerii? A może Bobo - jak sama nazwa wskazuje - nie myśli jeszcze o kobietach. Zwłaszcza że staje się coraz bardziej samowystarczalny. Sam zarobi, sam wybierze pościel do sypialni i wie, jakie kwiaty wyglądają na stole najlepiej. Poza tym jak znaleźć luksusową kobietę w pierwszym gatunku wyglądającą zarazem jak z wiekowego second-handu?
Równocześnie niemieckie media, które najwidoczniej jeszcze nie zachwyciły się męską wersją Bobo, lansują zgoła inny typ mężczyzny. Jest nim mieszkaniec globalnej wioski, którego po prostu nie sposób nie kochać. Taki jest uroczy i rozbrajający. Jest bezpretensjonalny, umie ugotować budyń i nie ma w sobie nic z fajtłapowatego mięczaka. Jest również szansa na to, że kiedyś stanie się głęboko praktykującym romantykiem.
Chociaż - jak pisze w "Podręczniku dla kobiet" Cosima Manfredi - różnica między "starym" a "nowym" mężczyzną jest taka, że ten pierwszy "ma pracę, potrafi zorganizować sobie życie bez pomocy innych i nigdy nie płacze", ten drugi zaś potrafi to wszystko co pierwszy, a jak trzeba, to i zapłacze. Lubi seks, ale inicjatywę w tych sprawach zdecydowanie oddaje kobiecie. Ta poddańcza postawa "nowego" mężczyzny wobec seksu jakoś niebezpiecznie kojarzy się z Bobo, chociaż nikt go jeszcze tak nie nazwał. Czyżby nie słyszał o swoich amerykańskich kolegach, którzy do seksu traktowanego jako pole bitwy z kobietą przywiązują olbrzymią wagę. Do tego stopnia, że viagra nie kojarzy się już za oceanem z panami na krawędzi impotencji, lecz z dwudziesto-, trzydziestoletnimi mężczyznami, którzy w sypialni muszą być najlepsi. Lepsi od naturalnych możliwości swego organizmu i lepsi od swojej partnerki. Muszą być bardziej namiętni, częściej chętni i bardziej wydatni. Oni już wiedzą, że tych kilka metrów przestrzeni, na której odbywają się miłosne zapasy, to tak naprawdę jedyne miejsce, gdzie mogą zwyciężyć.
Swoją drogą, jakże daleka jest droga od rzymskiego gladiatora do kochanka w satynowej pościeli. Jesteś najlepszy - to najbardziej pożądane słowa, jakie chciałby usłyszeć młody mężczyzna z ust kobiety. I słyszy, ale tylko wówczas, gdy rzeczywiście jest niezły. Przekazywana sobie szeptem przez mężczyzn informacja, że oto kobiety przestały już taktownie przemilczać ich seksualne wpadki, paraliżuje niejednego młodzieniaszka. Rzuca się więc na odpowiednie podręczniki, poznaje dwieście nowych sposobów wyniesienia kobiety na erotyczną orbitę, nie idzie w skarpetkach do łóżka i zamawia kolejną viagrę przez Internet. Wie, że bez względu na to, jak go nazywają, musi być dobry. Aż strach pomyśleć, że niedługo być może będzie musiał być the best.

Małgorzata Domagalik
Więcej możesz przeczytać w 39/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.