Obrona befsztyka

Dodano:   /  Zmieniono: 
Francuzi znosili stanie w kilometrowych kolejkach przed pustymi stacjami benzynowymi oraz zagrożenie utratą pracy, ale nic nie przerywało im rozkosznego snu o tym, że w ten sposób pomogą w zmniejszeniu cen paliw
Dojrzałość ekonomiczna w wydaniu francuskim przedstawia się mniej więcej tak: kiedy mam dochody, to je inkasuję; kiedy mam wydatki, żądam pomocy państwa. Przez tydzień z rozczuleniem przyglądaliśmy się zatem popisom dojrzałości w postaci blokad rafinerii i składów paliw w całym kraju, co doprowadziło Francję na skraj paraliżu. Z należytą dojrzałością reagowała na to znakomita większość społeczeństwa: sondażowe poparcie dla blokad sięgało 88 proc.
Nieliczni niedojrzali ekonomicznie faceci - a wśród nich niżej podpisany - przemykali nieśmiało pod ścianami i mieli wrażenie, że trafili do domu wariatów. Z punktu widzenia takich nieudaczników, co to muszą jeszcze długo, długo się uczyć, żeby zrozumieć, czym jest prawdziwe życie, sytuacja wyglądała mniej więcej tak: Zrobił się totalny bałagan i chwilami odnosiło się wrażenie, że wszyscy protestują przeciw wszystkiemu, a równocześnie wszyscy popierają wszystko. Z wprawiających w osłupienie sytuacji tego typu odnotujmy dwie. Doprowadzeni do rozpaczy turyści brytyjscy z zemsty za blokady sami zablokowali autostradę między Boulogne i Calais. Natomiast ajenci stacji benzynowych zagrozili, że jak tylko skończą się blokady rafinerii, to oni przystąpią do strajku, bo dostają za małą prowizję od sprzedawanych paliw. Najbardziej zdumiewające było jednak te 88 proc. radosnych kibiców blokad. Można podejrzewać, że przeciętny Francuz był przekonany, iż walka idzie o zmniejszenie podatku paliwowego dla wszystkich. W rzeczywistości zaczął się prawdziwy festiwal egoizmu korporacyjnego w najgorszym wydaniu: poszczególne profesje uzyskiwały obniżki opodatkowania paliw wyłącznie dla siebie, biorąc za zakładników wszystkich i cynicznie korzystając z ich niedoinformowania o istocie postulatów. Korzystały jednak jeszcze z czegoś innego - Etienne Schweisguth z paryskiego Instytutu Nauk Politycznych określił to jako "najtrwalszą z francuskich tradycji: prawo każdego do obrony swojego befsztyka", czemu towarzyszy postrzeganie państwa jako drapieżcy, a więc łatwo o stadne odruchy owczej solidarności.
Można było mieć nadzieję, że przeciętny Francuz obudzi się wtedy, gdy zda sobie sprawę, że obniżki podatku paliwowego dotyczą jedynie paru korporacji zawodowych, a on sam nie dość, że nadal będzie płacić coraz więcej za swoją prywatną benzynę (bo na rychły i znaczący spadek kursów ropy naftowej raczej nie ma szans), to jeszcze będzie ofiarnie refundować wzrost jej kosztów wspomnianym korporacjom - albo w formie wyższych cen ich usług, albo za pośrednictwem płynących do nich kompensat z budżetu państwa. Ale gdzie tam! Po co miałby się budzić, skoro śnić tak przyjemnie? 88 proc. Francuzów znosiło stanie w kilometrowych kolejkach przed pustymi stacjami benzynowymi oraz zagrożenie utratą własnej pracy wskutek wiszącej w powietrzu groźby bankructwa licznych firm, ale nic nie przerywało im rozkosznego snu o tym, że w ten sposób pomogą w doprowadzeniu do zmniejszenia cen paliw. Stawały całkowicie lub doznawały ciężkich zaburzeń w działaniu: firmy wynajmu samochodów, lotniska, poczta, firmy sprzedaży wysyłkowej, dostawy części, surowców i sprzętu do zakładów przemysłowych, dystrybucja prasy, zaopatrzenie restauracji, sklepów i stołówek szkolnych...
Dwie trzecie respondentów w jednym z sondaży wyraziło niezadowolenie z tego, jak rząd sobie radził z kryzysem. Zastrzeżeń można było mieć rzeczywiście sporo. Nie przewidziano konfliktu, który był możliwy do przewidzenia, bo już w sierpniu sondaże wskazywały, że ceny paliw są na pierwszym miejscu wśród trosk Francuzów. Zamiast od razu podjąć rozmowy o zmniejszeniu podatku paliwowego dla wszystkich profesji najbardziej uzależnionych od konsumpcji paliw, zaczęto najpierw z rybakami blokującymi porty. Jak to zobaczyli transportowcy, ruszyli zaraz pod rafinerie. Jak to zobaczyli rolnicy, wyjechali traktorami na drogi - i tak już poszło dalej, żywioł nie do opanowania. Przy wszystkich zastrzeżeniach trzeba jednak przyznać, że kraj został wyprowadzony z kryzysu bez większych nieodwracalnych szkód i bez uciekania się do siły, a rząd wyraźnie zakreślił granice finansowe, których nie może przekroczyć - i ich nie przekroczył. Rezultat? Premier Jospin traci w sondażach 18 proc. poparcia, a prezydent Chirac - 9 proc. Najcięższy zarzut pod adresem premiera? 44 proc. twierdzi, że był "zbyt autorytarny", chociaż - powtórzmy - nigdzie nie użyto siły. Źródłem tego zarzutu było to, iż po czterech dniach i nocach negocjacji premier ośmielił się powiedzieć, że rząd nie pójdzie już dalej w ustępstwach.
Na koniec jeszcze dwie liczby. Na spełnienie żądań korporacji zawodowych, które organizowały blokady, trzeba będzie wydać do końca przyszłego roku 3 mld franków, czyli ok. 1,8 mld zł. O tyle mniej pójdzie na redukcję podatków i deficytu budżetowego. 75 proc. ankietowanych jest gotowych wyjść na ulice, jeśli ceny paliw będą nadal wzrastać. A wiadomo, że będą - nawet gdyby zmniejszono podatek paliwowy. Lecz po co się niepokoić? Dojrzałość przecież zwycięży.

Więcej możesz przeczytać w 39/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.