Salto nad urną

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kandydaci przed obiektywem
Lenin na masówce, Gomułka na dożynkach, Kiepura na balkonie, superagent w akcji - takie wzorce kultury masowej wykorzystali w wyborczych teledyskach kandydaci na prezydenta. Najczęściej zapewne przez przypadek lub niedbalstwo. Komu bowiem Jarosław Kalinowski kojarzy się z operą, a Marian Krzaklewski z Jamesem Bondem?
Kandydat obiera gatunek twórczości telewizyjnej najmilszy jego wyborcom. Agent, w sytuacji ostatecznego zagrożenia wzywający na ratunek supermana Krzaklewskiego (na którego głosuje, wykonawszy popisowe salto), powtarza sekwencje z zeszłorocznego hitu kinowego "Matrix". Piotr Ikonowicz pokazuje się w całej serii wiecowych scen, ale za każdym razem przemawia z trybuny lub zza stołu konferencyjnego zastawionego kryniczanką i słonymi paluszkami. Weteranom narad, operatywek i kursokonferencji łza się w oku kręci. "Czy was Bóg opuścił, rozum wam zabrał?" - pyta Andrzej Lepper tonem kaznodziei. Monologuje przy tym na podwórku tylko w białej, niedzielnej, rozpiętej pod szyją koszuli, jakby przed chwilą wstał od rosołu. Janusz Korwin-Mikke najlepiej wypada w zwarciu, kiedy może do publiczności wygłaszać felietony ("jeden nowy urzędnik to trzech bezrobotnych") z odległości pół metra. Strategię "ludzkiego paniska" prezentuje Jan Łopuszański. Zgnębionym przez supermarkety bazarowym sprzedawczyniom ofiarowuje bukiet, jakże ciepło pamiętanych z dawnych ósmych marców, biało-czerwonych goździków. Wałęsa wezwał na pomoc historię. Ustami króla Władysława Jagiełły potępił komunizm, a stylizowany Lenin powtórzył o Wałęsie to, co o nim samym do niedawna figurowało w podręcznikach historii: "Przy pomocy garstki robotników rozmontował imperium".
Świetnie się trzyma retoryka typu "ratujcie, Polska ginie!". "Rodacy, wyborcy, opamiętajcie się!" - wzywa Lepper. Polacy we własnym kraju to "niskopłatni, niewykształceni, zdemoralizowani, wyzuci z godności i wszelkiej własności wyrobnicy" - przekonuje Bogdan Pawłowski. Generał Wilecki deklamuje jednym tchem: "Upadek, anarchizacja, dezorganizacja, upodlenie". "Ratuj Polskę, panie Janie, bo rozkradli wszystko dranie" - parafrazuje przed kamerą stare hasło stronnik Jana Olszewskiego.
Nasz kraj z wyborczych klipów to zestaw pocztówek: krakowski Rynek, Stocznia Gdańska, Giewont, na których straży stoi generał Wilecki, salutując przed Grobem Nieznanego Żołnierza. Kalinowski wizerunek ojczyzny buduje z prac polowych, sztandarów, wypełnionej kościelnej nawy, która jest świadkiem przystępowania kandydata do sakramentów. Jan Olszewski z troską pochyla się nad bochnem chleba, który podaje mu elektorat odziany na ludowo.
Jan Łopuszański występuje ze stowarzyszeniem piosenki na męskie głosy, utrzymanej w stylu zaśpiewu partyzanckiego, która ostrzega Polskę, że "sięgnie po nią obca dłoń", co jest kryptocytatem z wiersza Broniewskiego. Jarosław Kalinowski prezentuje się wprawdzie na wstępie - jak na chłopa przystało - na tle sali operowej, ale jego ulicznemu exposé towarzyszy piosenka biesiadna, wykonywana - znowu kłania się opera - z balkonu, wzorem Jana Kiepury. Wielostylowy okazał się też Krzaklewski. Wstępny teledysk zawiera ścieżkę dźwiękową typu techno, ale konferansjerce Janka Pospieszalskiego towarzyszą folkowe piszczałki. Lepper nęci najczystszym disco polo z bojowym refrenem: "Ten kraj jest nasz i wasz. Nie damy bić się w twarz". Natomiast Piotr Ikonowicz, który raz po raz odwołuje się do zalet poprzedniego systemu, obrał za oprawę muzyczną utwór ze słowami: "To nie tak miało być, przyjaciele", wykonywany w manierze Jacka Kaczmarskiego, który ten system zwalczał.

Więcej możesz przeczytać w 41/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.