Państwo z głową

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa z JANEM NOWAKIEM-JEZIORAŃSKIM
Jerzy Sławomir Mac: - Losy Polski w niewielkim stopniu zależą od wyniku wyborów prezydenckich, skoro prezydent RP ma tak małe uprawnienia.
Jan Nowak-Jeziorański: - Jest oczywiste, że dobry prezydent może podnieść prestiż Polski, a zły może się stać dla niej wręcz zagrożeniem. Jeśliby głową państwa został człowiek, który znalazłby się w ostrym konflikcie z rządem reprezentującym odmienną orientację, wówczas taka wojna na górze, do której na szczęście dotychczas nie doszło, mogłaby zagrozić stabilności państwa. Dlatego prezydentem powinien zostać człowiek nie goniący za doraźnym zyskiem politycznym - własnym albo swojej partii.
- Czy obecny system, w którym powszechnie wybierany prezydent nie ma dużej władzy, nie przypomina panu nieco szlacheckiej wolnej elekcji?
- Na szczęście nie przypomina, bo w Polsce dotychczas nie ma sejmokracji. Twórcy obecnej konstytucji wyciągnęli wnioski z przeszłości. Wedle konstytucyjnych zapisów, usunięcie rządu przez Sejm nie jest łatwe. Proszę zauważyć, że od wprowadzenia nowej konstytucji rządy nie zmieniają się już jak rękawiczki. Moim zdaniem, możliwe są - a nawet konieczne - pewne poprawki do ustawy zasadniczej, ale w żadnym wypadku nie porównywałbym obecnego państwa z rzecząpospolitą szlachecką.
- Jakie poprawki uznaje pan za konieczne?
- Są ogromne niejasności w rozgraniczeniu kompetencji między rządem a prezydentem. Przede wszystkim potrzebne jest uściślenie kompetencji prezydenta. Wyjaśnienia wymaga problem jego zwierzchnictwa nad siłami zbrojnymi. Przed wojną prezydent był zwierzchnikiem sił zbrojnych, ale była to funkcja, powiedziałbym, symboliczna. Natomiast obecnie nie jest rzeczą jasną, co oznacza zwierzchnictwo prezydenta nad wojskiem. Czy oznacza to, że prezydent może w jakimś stopniu narzucać decyzje ministrowi obrony, czy też, że odgrywa jedynie symboliczną rolę najwyższego reprezentanta sił zbrojnych? Nowelizacji wymagają również zapisy dotyczące relacji między Sejmem a rządem. Powinna zostać wykreślona klauzula pozwalająca Sejmowi usunąć jednego ministra czy poszczególnych ministrów, bo to stwarza system, w którym de facto istnieją dwa rządy: jeden, który sprawuje władzę, i drugi, tworzony przez kierownictwa stronnictw, władne w każdej chwili odwołać ministra nie spełniającego ich życzeń.
- "W polskim systemie politycznym prezydent jedynie wetuje i nie ponosi żadnej odpowiedzialności" - zauważa były premier Jan Krzysztof Bielecki.
- Również w Ameryce prezydent ma prawo wetowania ustaw i to prawo powinno być utrzymane. Stwarza ono mechanizm wzajemnej kontroli organów władzy. Obecna konstytucja pozwoliła na tzw. kohabitację, czyli współistnienie prezydenta i rządu, reprezentujących różne obozy. Gdyby Marian Krzaklewski postawił na swoim i obecna konstytucja zostałaby odrzucona w referendum, wówczas współistnienie rządu Buzka i prezydenta Kwaśniewskiego byłoby prawdopodobnie niemożliwe. Jeżeli nie ma między nimi większych napięć, to dzięki temu, że konstytucja okroiła prerogatywy prezydenta.
- Czy jednak prezydent o tak okrojonych prerogatywach powinien pochodzić z wyborów powszechnych?
- Zwróciłbym uwagę na to, że wybór prezydenta w powszechnym głosowaniu stwarza oczekiwanie większej władzy prezydenckiej, a tego się obawiam. Jestem zaniepokojony słowami prezydenta Kwaśniewskiego, który w Myślenicach, odgrażając się przeciwnikom, powiedział - nie myślcie, że jesteście bezkarni, faszyzm w Polsce nie przejdzie. W tych słowach odzywa się pomruk stalinizmu. Pamiętam te czasy, kiedy każdy przeciwnik rządzących komunistów stawał się automatycznie "faszystą". Gdyby kandydat na prezydenta USA powiedział coś takiego awanturnikom na wiecach, skończyłaby się jego kariera polityczna. W Polsce zbyt wielkie wzmacnianie władzy prezydenckiej mogłoby się stać niebezpieczne dla demokracji.
- A czy poczucia wagi demokracji nie psuje przeistaczanie wyborów prezydenckich niemal wyłącznie w rozrywkę i rozgrywkę?
- Każde wybory są rozgrywką i nie ma w tym słowie nic nagannego. Rozgrywka wyborcza jest pewnym mechanizmem przekazywania władzy, który oszczędza państwu większych wstrząsów i chroni je przed dyktaturą. Daje upust emocjom i stanowi swego rodzaju wentyl bezpieczeństwa. Natomiast powinna temu towarzyszyć poważna debata, której brak pozbawia demokrację wymiany idei, pomysłów i myśli.
- Czy uważa pan, że wśród pretendentów do fotela prezydenckiego jest ktoś, kto potrafiłby lepiej wykorzystać uprawnienia tego urzędu niż obecny prezydent?
- Prezydent musi mieć w sobie godność i powagę, która odpowiada dostojeństwu głowy państwa, aby móc dobrze reprezentować Rzeczpospolitą wobec świata i wobec własnych obywateli. Mam na myśli takie wzory, jak przed wojną Stanisław Wojciechowski i Ignacy Mościcki, a na wygnaniu Władysław Raczkiewicz czy Edward Raczyński. Musi być człowiekiem wiernym zasadom zarówno w życiu publicznym, jak i osobistym. Powinien się kierować dobrem państwa, a nie interesami partykularnej grupy. A więc być człowiekiem, który umie wznieść się ponad podziałami i współpracować z każdym rządem wyłonionym przez parlament. Wyborca musi mieć też pewność - podkreślam to bardzo mocno - że kandydat na stanowisko głowy państwa nie nadużywa alkoholu. W Polsce wielu ludzi pije wódkę, ale mało kto wsiądzie do samochodu prowadzonego przez nietrzeźwego kierowcę. Prezydent Rzeczypospolitej znajdujący się w stanie nietrzeźwym może upokorzyć państwo wobec świata i własnego społeczeństwa.
- Który z kandydatów spełnia pana kryteria?
- W moim przekonaniu, najbliższy ich spełnienia jest Andrzej Olechowski.

Rozmawiał Jerzy Sławomir Mac
Więcej możesz przeczytać w 41/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.