W sieci

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa ze STANISŁAWEM LEMEM
Mateusz Nowak: - Sensacją ostatnich dni jest wiadomość o planowanej w Hollywood ekranizacji pańskiej powieści "Solaris".
Stanisław Lem: - Dotychczas broniłem się przed ekranizacjami, ostatecznie jednak zgodziłem się na powtórną realizację "Solaris". Przyjaciele mówią: nie ma sensu stać na progu domu i pałką odganiać reżyserów, trzeba się w końcu zdecydować na jakąś próbę - jak się nie uda, to trudno. Nakręcone ma to być w wytwórni 20th Century Fox. Reżyserem będzie James Cameron. Wytwórnia ma możliwości komputerowej animacji, pozwalające na nakręcenie podobnych scen, jakie zrealizowano na przykład do "Parku jurajskiego".
- Nie ma pan żadnych obaw?
- Gdy pisze się książkę lub artykuł, wówczas człowiek odpowiada za każde słowo, każdy przecinek. Kiedy natomiast coś powierza się producentom... Próbowałem już wcześniej wprowadzić pewien rodzaj hamulców bezpieczeństwa: gdyby coś poszło nie tak, pociągnę za rączkę i zastopuję całe przedsięwzięcie. Oni jednak odpowiadają: "Inwestujemy miliony dolarów, a pan chce to w pewnym momencie zatrzymać?! Nikt się nie zgodzi na zawarcie kontraktu na takich warunkach".
- W najbliższym czasie ukaże się w Wydawnictwie Literackim pańska najnowsza książka. Skąd tytuł "Okamgnienie"?
- Książka powstała w zabawny sposób. Widziałem tzw. geologiczny zegar ziemski; jest to wykres w kształcie tarczy (znajdzie się także w książce), na którym życie na Ziemi trwa około pięciu miliardów lat, dokładniej 4,8 mld lat. Gatunek ludzki istnieje mniej więcej sto osiemdziesiąt tysięcy lat, a cywilizacja nowoczesna, techniczna - sto dwadzieścia lat, co stanowi jedną czterdziestomilionową całego cyklu. Na tym zegarze jest to bardzo cienka smużka.
- Wydaje się nam, krótkoterminowym mieszkańcom Ziemi, że kosmos jest wspaniałym i niezmiennym mechanizmem zegarowym.
- Teraz okazuje się, że kosmos jest odpowiednikiem zupy grochowej. Ktoś napisał - to wiadomo od pewnego czasu - że w kierunku naszej Drogi Mlecznej zbliża się Mgławica Andromedy, która za dwa i pół miliarda lat zderzy się z nią i to będzie dla nas bardzo niezdrowe. Na szczęście przypomniałem sobie, że nieco wcześniej wypali się wodór z wnętrza Słońca. Wówczas zmieni się ono w czerwonego olbrzyma, jego zewnętrzna powłoka obejmie orbitę Ziemi, oceany wyparują, wszystko się spiecze jak maleńki węgielek i będzie to koniec ludzkości. Czyli zanim dojdzie do zderzenia galaktyk, skończy się cywilizacja. Nie wiem, czy to jest pociecha. To, co się stanie za dwa miliardy lat, nie jest naszym głównym zmartwieniem. Naszymi problemami są teraz euro, Haider, AWS, klasa polityczna w Polsce i Putin.
- Jednocześnie pozostaje pan krytykiem rozpędzonego postępu technicznego. W "Bombie megabitowej" napisał pan: "Zderzenia postępów technologicznych z tradycjami kulturowymi i religijnymi są nieuchronne". Jak perspektywa ta będzie się kształtowała w najbliższej przyszłości?
- Są dwa rodzaje wyjść: złe i jeszcze gorsze. Postęp musi sam siebie wyhamować. Posłużę się przykładem: jako kierowca samochodu nie mogę liczyć na to, że z szybkością 300 kilometrów na godzinę będę jeździł po Krakowie. Zabiłbym się wtedy. Niedawno powstał amerykański projekt samolotów mogących zabrać na pokład ponad sześciuset pasażerów. Po co budować samolot, do którego pasażerowie muszą przez godzinę wchodzić, żeby go napełnić? Takiego kolosa nikt nie chce i nie potrzebuje. To są naturalne granice, które postęp napotyka w rozmaitych dziedzinach.
- Z tego samego powodu krytycznie odnosi się pan do Internetu. Napisał pan również w "Bombie megabitowej": "Słowo ciałem się stało, eksplodując mgławicami, gwiazdami... Kosmos powstał z informacji". Dokąd zmierza nasz "kosmos Internetu"?
- Zasadniczo istnieją dwa stanowiska. Jedno jest entuzjastyczne: Internet załatwi nam wszystko, ureguluje globalną ekonomię, ułatwi porozumienie wielkich korporacji światowych. Z drugiej strony, czytam ostatnio coraz więcej narzekań, zwłaszcza na aspekt handlowy, komercyjny. Jak się cokolwiek kupuje przez Internet, to - po pierwsze - można zostać oszukanym, na przykład co do ceny. Po drugie - istnieje ok. 60 proc. produktów, których nie można sprawdzić przez Internet pod względem ich jakości, świeżości itd. Butów nie da się przymierzyć na ekranie. Przyzwoity sweterek też należałoby przymierzyć, nie zaś tylko obejrzeć w Internecie. Wielki kapitał przechwala się jednak liczbą transakcji zrealizowanych za pośrednictwem sieci. Poza tym otwiera się cała perspektywa kryminogenności Internetu.
- Internet stwarza też problem nadmiaru informacji.
- W najwspanialszej restauracji nie można zjeść za jednym razem wszystkich potraw z karty dań. Za duża ilość informacji jest tak samo niezdrowa jak zbyt mała. Powstaje wtedy wrzawa i chaos. Liczba informacji sprzecznych, biorąc pod uwagę choćby tylko medycynę, sprawia, że potrzeba wiele czasu, by zdecydować, co należy uwzględniać, a czego nie. Istnieje na przykład około trzystu najnowszych artykułów dotyczących leczenia cukrzycy drugiego typu. Kto znajdzie tyle czasu, aby to wszystko przeczytać?
- Ten informacyjny przełom, w który wkraczamy, spowoduje rewolucję w technologii.
- Niektórzy wierzą, że za parę lat będziemy rozmawiali ze wszystkimi urządzeniami: z pralką, zegarkiem, żelazkiem elektrycznym, wanną...
- Pan, śmiejąc się z tego, napisał groteskową tragedię pralniczą.
- Napisałem to żartobliwie, a tymczasem dziś okazuje się, że są to jakieś prognozy. Powiedzieć pralce, by porządnie prała kolorową bieliznę, to jeszcze nie jest nieszczęście. Jakiś rozsądny kres tego postępu musi jednak nastąpić. Człowiek przeciętny - ja nim jestem - ma trudności z należytym ustawieniem magnetowidu, tak by odebrać i nagrać to, na czym mu zależy. Jeśli audycja nadana zostanie piętnaście minut później, to urządzenie nie jest takie mądre, żeby się tego dowiedzieć i mamy obcięty program. Na razie umysł ludzki jako siedlisko inteligencji jest nie do zastąpienia. Kontrola jest nieodzowna - jak mawiał towarzysz Lenin: ufać jest dobrze, ale kontrolować jest lepiej. To było jedno z nielicznych, rozsądnych powiedzeń tego pana.
- O społecznej alienacji, jaką niesie z sobą Internet, systemy totalitarne nawet nie mogły marzyć. Tymczasem współczesna ludzkość dobrowolnie poddaje się temu procesowi.
- Osąd taki jest przesadny, ponieważ mniej więcej dwie trzecie ludzkości stanowią ludy, które na przykład tak jak Tuaregowie poruszają się na wielbłądach, nie mają komputerów, nic im się nie zawiesza, nie borykają się z problemami związanymi z brakiem dostaw prądu. Jednym słowem, żyją poza granicami rozpędzonej technologicznie cywilizacji. Azjaci, ogromna większość ludzkości znajduje się po prostu poza obszarem wyścigu technologicznego. Natomiast całkowita wolność i anonimowość internetowa powoduje nieodpowiedzialne zachowania (na przykład problem pornografii). Ileż narzekań na złe skutki Internetu! Wielkie firmy są oszukiwane przez hakerów, ale rzadko to ujawniają, ponieważ ich zyski są większe niż straty. O wiele większe straty mogą ponosić osoby indywidualne. Mamy tu też do czynienia z tzw. efektem kąpieli w wannie - jak się człowiek zachowuje spokojnie, to się w niej umyje, ale jeśli ktoś pluska jak kwoka na wszystkie strony, wówczas połowę wody wyleje na podłogę. Doszło do zbytniego sprzężenia informacyjnego wielkich rynków. Jeżeli spadek kursów na Dalekim Wschodzie bezpośrednio wpływa na sytuację w Europie czy Stanach Zjednoczonych, to następuje zjawisko, którego wszyscy się obawiają - rozhuśtanie.
- Media zmieniają się: gazety, stacje radiowe i telewizyjne częściowo przenoszą się do Internetu. Czy zniknie papierowa prasa?
- Widziałem już taki rodzaj papieru, który może być jednocześnie ekranem telewizyjnym. Możliwe są nawet tapety wyświetlające obrazy telewizyjne. Nie można jednak mieć dwóch głów i czterdzieściorga oczu i nie da się równocześnie odczytywać z rozmaitych miejsc ważnych wiadomości. Nasza chłonność informacyjna jest dokładnie taka sama jak w czasach, kiedy nasi przodkowie siedzieli w jaskiniach. Nie zmienimy tego. Jeśli czytam jakąś bardzo ciekawą książkę, to nie mogę czytać dziesięciu innych. Ja zachowuję się jak ten, kto pisze podręcznik alpinistyczny - on mówi, jakie są szlaki, gdzie się znajdują jakieś szczyty, nie zdobyte ściany skalne, ale przecież - na miłość boską - nikt nie przypuszcza, że jeden człowiek na wszystkich górach świata postawi stopę, to niemożliwe. Przedstawia się możliwości, nie zaś rzeczywiste realizacje. To jest różnica. To, co ludzie wybiorą, częściowo zależy od nich, a częściowo od nacisku medialnego, czyli - krótko mówiąc - od kapitału. Wywołuje się więc, czasem sztucznie, medialną wrzawę.

Więcej możesz przeczytać w 9/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Rozmawiał: