WYBIERZMY KRÓLA!

Dodano:   /  Zmieniono: 
U czestnicząc w presidential fiction, czyli wyborach prezydenckich po polsku, w najbliższą niedzielę po raz drugi zaczniemy wybierać (lub od razu wybierzemy) Antyprezydenta - silnego wyłącznie w destrukcji Prezydenta Weto, bo tak właśnie stanowi konstytucja RP z 1997 r.


W tej sytuacji Polacy powinni się co prawda interesować wyborami prezydenckimi, "ale bardziej tymi, które odbędą się w USA, a nie w Polsce. Wybór faktycznego przywódcy całego demokratycznego świata, którego Polska jest częścią od dziesięciu lat, może bowiem wywrzeć na naszą sytuację większy wpływy niż wyłonienie prezydenta III RP" - dowodzi Bogusław Mazur w okładkowym artykule "Prezydencka fikcja".
Obserwując trwającą od lat prezydencko-rządową wojnę podjazdową o poszerzenie zakresu swej władzy, doprawdy trudno się zorientować, kto teraz naprawdę rządzi polską armią, kto naprawdę kieruje polską polityką zagraniczną oraz kto naprawdę odpowiada za polską politykę gospodarczą - w sytuacji, gdy prezydent swym jednym podpisem może zawetować, czyli rozbić w pył, przygotowaną przez rząd reformę systemu podatkowego - za co przez wiele lat płacić będziemy wolniejszym tempem rozwoju gospodarczego, a już w tym roku płacimy znacznym wzrostem bezrobocia i kilkoma innymi plagami polskimi (vide: "Dno kasy" i "Pułapka Laffera"). Silny poparciem zdobytym w powszechnych wyborach prezydent Polski jest zatem w istocie - zgodnie z konstytucją RP - mocny wyłącznie w sabotowaniu pracy rządu. Gdyby próbować dochodzić, jakiej konstytucji mogliby życzyć Polsce jej nieprzyjaciele, nietrudno byłoby dojść do wniosku, że wiele rozwiązań z obowiązującej ustawy zasadniczej pozostawiliby zapewne w mocy. "Są ogromne niejasności w rozgraniczeniu kompetencji między rządem a prezydentem" - zauważa Jan Nowak-Jeziorański (vide: "Rozmowa wprost"). "Powinien zostać wskazany jeden ośrodek władzy wykonawczej: premier lub prezydent. Brak jasnego podziału kompetencji tworzy duże prawdopodobieństwo występowania paraliżu politycznego" - ocenia prof. Zbigniew Brzeziński (vide: "Prezydencka fikcja").
"Być zwyciężonym i nie ulec to zwycięstwo, zwyciężyć i spocząć na laurach to klęska" - przestrzegał Józef Piłsudski. Jeśli drugą dekadę III RP pragniemy pożegnać w równie dobrym samopoczuciu jak pierwszą, powinniśmy czym prędzej zmienić konstytucję i mądrzej ułożyć relacje między trzema władzami oraz wewnątrz nich. "Następne wybory głowy państwa w 2005 r. powinny zatem zostać dokonane przez Zgromadzenie Narodowe - po pozostawieniu prezydentowi wyłącznie funkcji reprezentacyjnych - albo też pochodzącemu z powszechnych wyborów prezydentowi powinny zostać zagwarantowane w konstytucji znacznie szersze prerogatywy" - proponuje Bogusław Mazur. Czyli: albo silny prezydent i znacznie słabszy, zależny od prezydenta rząd, albo silny kanclerz i prezydent wyłącznie od parady. Tertium non datur, chyba że koniecznie chcemy udowodnić światu, iż dla Polaków nie ma rzeczy niemożliwych: że potrafimy jedną ręką obalić mit o polnische Wirtschaft, a drugą zafundować sobie inny - o polnische Politik.
Teraz zaś raczej pół żartem niż pół serio: a może zamiast się oszukiwać, że wybieramy Prezydenta (podczas gdy w rzeczywistości wybieramy Antyprezydenta), wybierzmy sobie znacznie słabszego i mniej szkodzącego państwu króla!? Gdyby wyboru dokonywało następne Zgromadzenie Narodowe, zamienione na ten czas na Zgromadzenie Elekcyjne, najpewniej bez większego trudu zwyciężyłby bezpartyjny do bólu król wszystkich Polaków Aleksander Kwaśniewski, zgłoszony przez SLD. Dynastia Kwaśniewskich panowałaby potem przez wiele stuleci i byłaby lubiana jeszcze bardziej niż jej założyciel - co już wprost trudno sobie wyobrazić. Na dworze JKM Aleksandra I Kwaśniewskiego nie zabrakłoby miejsca dla Marka Siwca - w końcu błazen potrzebny jest każdemu władcy (vide: "Beniaminek"), Marek Ungier zostałby oficjalnie uznany za pierwszego zausznika, Ryszard Kalisz otrzymałby posadę wielkiego łowczego, Ewa Spychalska już bez przeszkód mogłaby reprezentować króla Kwaśniewskiego przy dworze kniazia Białorusi Aleksandra I Łukaszenki, a cotygodniowe "herbatki" króla Kwaśniewskiego i kanclerza Millera, królewskie piwnice (po same stropy wypełnione najlepszą whisky) oraz doroczne królewskie bale na lotnisku w Kaliszu, na cmentarzu w Miednoje i w gmachu ONZ w Nowym Jorku - sławne byłyby na całym świecie. Wiwat król, wiwat kanclerz, wiwat wszystkie stany? Owszem, jeśliby miało się okazać, że dzięki temu nie musimy już dłużej co pięć lat wybierać Antyprezydenta, który ma "zbyt mało uprawnień, aby rzeczywiście rządzić i zbyt dużo, aby być pozbawionym pokusy rzucania rządowi kłód pod nogi".
Więcej możesz przeczytać w 41/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.