Ludzie w akwarium

Dodano:   /  Zmieniono: 
Pierwsza polska telenowela na żywo

Jeszcze w tym roku stacja TVN zamierza zacząć emisję codziennego ponadpółgodzinnego programu na żywo relacjonującego pobyt wybranych osób w odizolowanym studiu. Pomysł pochodzi z Holandii, gdzie w ostatnich trzech miesiącach zeszłego roku taki serial z ogromnym powodzeniem nadawała prywatna telewizja Veronica. Polska stacja liczy na powtórzenie sukcesu. - Podglądanie czy podsłuchiwanie jest naturalną potrzebą ludzi - twierdzi socjolog Krzysztof Podemski.
"Big Brother" to pierwsza w historii reality soap, czyli mydlana rzeczywistość (tytuł nawiązuje do postaci Wielkiego Brata, przywódcy totalitarnego państwa z książki Georgea Orwella "Rok 1984"). W maju zeszłego roku w Holandii ogłoszono nabór osób chętnych do wzięcia udziału w programie. Zgłosiło się 2,5 tys. kandydatów, spośród których wybrano dziewięć obcych sobie osób (pięć kobiet i czterech mężczyzn) w wieku 20-45 lat. Zamknięto je na ponad sto dni w odciętym od świata studiu (zwanym Domem), wybudowanym na przedmieściach Almere (30 km od Amsterdamu). Do ogrodzonego zasiekami i potrójnym płotem baraku, gdzie nagrywano show, wchodzić mogli tylko psycholodzy, którzy raz w tygodniu udzielali porad mieszkańcom Domu, oraz realizatorzy. Uczestnicy projektu bez przerwy podglądani byli przez kamery ukryte za lustrami weneckimi. To już nie aktorzy, z którymi się utożsamiamy, oglądając seriale o idealnej miłości i kochankach. Telewizja postąpiła krok dalej - pokazała prawdziwych ludzi w sztucznej sytuacji. Monitorowano każde pomieszczenie: toaletę, łazienkę, sypialnię. - Po kilku dniach zapomnieliśmy jednak o kamerach. Niby się wie, że cały czas cię obserwują, ale czasem człowieka aż rusza, kiedy później zobaczy pewne rzeczy. Po prostu już sobie nie uświadamialiśmy, że to wszystko idzie w telewizji - opowiadała Sabine, jedna z mieszkanek Domu. Montażyści i reżyserzy codziennie wybierali z całego materiału pół godziny nagrania, które prezentowano na antenie. Przed telewizorem zasiadało milion widzów, a czasami show oglądał prawie co trzeci dorosły Holender. Pierwsze części były nudne: jedzono, palono papierosy, prano skarpetki, rozmawiano o podcinaniu baczków. - Kiedyś cały odcinek poświęcono rozmowie o pogodzie - wspominają Leszek Talko i Wojciech Maziarski z "Gazety Wyborczej". - Nasz program będzie jednak ciekawszy - zapowiada Ryszard Sibilski, członek zarządu TVN. - Przede wszystkim wybierzemy znacznie atrakcyjniejsze osoby, które będą miały o czym rozmawiać. Chcemy, aby mogły się one podzielić z widzami swoimi doświadczeniami i przeżyciami - mówi Sybilski. Bo przecież przed ekrany przyciąga chęć słuchania o cudzych problemach. Nie potrafimy się uporać ze swoimi, miło jest więc się przekonać, że nie tylko my cierpimy. Innych też dotykają zdrady, utrata pracy czy śmierć najbliższych. Podpatrujemy zatem chętnie, popijając kawę czy herbatę, jak sobie z nimi radzą. O ile jednak w Holandii - gdzie mieszka się przy odsłoniętych oknach, manifestując, że żyje się zgodnie z mieszczańskimi zasadami - kultura podglądania jest dość powszechna, o tyle w Polsce nadal panuje dulszczyzna ("własne brudy należy prać we własnym domu"). - Można więc przewidywać, że utworzy się swoisty "ruch na rzecz nieoglądania", któremu sprzyjać będzie prawdopodobnie Kościół katolicki - przypuszcza Krzysztof Podemski. Protesty można było wprawdzie obserwować również w Holandii. Tu jednak domagano się przede wszystkim uwolnienia "uwięzionych" ze względu na protest instytutu psychologicznego. Ten bowiem oświadczył, że "Big Brother" to "nieodpowiedzialne i nieetyczne przedsięwzięcie". "Z człowiekiem wyrwanym z naturalnego środowiska może się stać to samo co z członkiem sekty: straci system wartości i będzie podążał za przywódcą grupy, potrafiącym narzucić własne zdanie i normy" - przestrzegali naukowcy. Wyłania się tu jeszcze jeden problem: chęć kreowania rzeczywistości, zabawy w Pana Boga. Widzowie "Big Brother" co piętnaście dni eliminowali z programu za pomocą audiotele jedną z dwóch wytypowanych przez mieszkańców Domu osób, której nie chcieli już oglądać. Bohater show, który zyskał sympatię publiczności i utrzymał się do końca realizacji serialu, zdobył główną nagrodę w wysokości 250 tys. guldenów (ok. pół miliona złotych). Tak oto zasiada przed telewizorem demiurg z kuflem piwa i słonymi paluszkami, któremu się zdaje, że może wszystko.


Więcej możesz przeczytać w 9/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.