Nietykalni

Dodano:   /  Zmieniono: 
Przyznaję, że to my, czyli pion ekonomiczny wywiadu cywilnego, opracowaliśmy w drugiej połowie lat 80. - opierając się na analizie działań związanych z wykupywaniem długów przez takie kraje, jak Meksyk czy Brazylia - plan wykupienia przez Polskę części swoich wierzytelności na wtórnym rynku.
Dlaczego nikt nie poniesie odpowiedzialności w sprawie FOZZ 

Plan ten przekazaliśmy wyżej i na tym nasza rola się skończyła - mówi były wysoki oficer wywiadu. Władze oceniły pomysł jako bardzo dobry, za każdego dolara długu miano bowiem płacić zaledwie 20 centów. Rzecz jasna, operacja taka musiała być prowadzona w ścisłej tajemnicy, wiedziało o niej bardzo wąskie grono najwyższych urzędników w rządzie Mieczysława Rakowskiego.

"Dobrze zrobiony" człowiek WSI
Kierownictwo Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego otrzymało od rządu ogromne pełnomocnictwa, pozwalające zacierać ślady przepływów pieniędzy, żeby sprawa nie wyszła na jaw. Formalnie wykupywanie dłu-gów przez dłużnika było przecież nielegalne w świetle prawa międzynarodowego. Jednocześnie ujawnienie tego procederu momentalnie go torpedowało. Jakakolwiek wzmianka o wykupywaniu długu przez Polskę spowodowałaby bowiem skok cen polskich wierzytelności, co całą operację uczyniłoby nieopłacalną.
Spośród kilkunastu krajów, które w ten sposób zmniejszały swoje zagraniczne długi, tylko Polska ujawniła szczegóły operacji. Stało się tak dlatego, że państwo straciło kontrolę nad pieniędzmi, którymi obracał FOZZ. Straciło, mimo że uważano, iż do kierownictwa funduszu wybrano zaufane osoby - sprawdzone i kontrolowane przez wojskowe służby specjalne. - Do przeprowadzenia akcji potrzebny był bardzo zaufany człowiek. I wywiad wojskowy dał po prostu takiego "dobrze zrobionego" człowieka, który otrzymał określone zadanie do wykonania - mówi emerytowany oficer wywiadu cywilnego.
W sprawie FOZZ od początku państwo odpowiadało za nielegalne operacje finansowe, dlatego przez tyle lat trudno było udowodnić winę - kierownictwo FOZZ oskarżono przecież tylko o to, że łamało prawo w większym stopniu, niż zakładano. W tym kontekście jest mało prawdopodobne, by w zaczynającym się niebawem procesie ktoś został skaza-ny. A głównym oskarżonym jest Grzegorz Ż., dyrektor FOZZ. Spośród urzędni-ków państwowych na ławie oskarżonych zasiądzie tylko - za brak nadzoru - Janusz S., wiceminister finansów w rzą-dzie Mieczysława Rakowskiego. Prowadzący śledztwo w sprawie FOZZ funkcjonariusz UOP uważa, że S. jest w pewnym sensie kozłem ofiarnym. Formalnie zlecono mu nadzór nad funduszem, jednak nie wyposażono w stosowne narzędzia do jego sprawowania. Powołani przez warszawską prokuraturę biegli stwierdzili przecież, że już ustawa o powołaniu FOZZ miała istotne mankamenty, wręcz umożliwiające prowadzenie nielegalnych operacji na wielką skalę. Po prostu w ustawie ograniczono kontrol-ne uprawnienia rady nadzorczej. Rada nie mogła wyegzekwować od dyrektora funduszu wykonywania jej poleceń. - Ustawa dawała dyrektorowi FOZZ nieograniczone możliwości dysponowania pieniędzmi - potwierdza prokurator Janusz Kalwas z Prokuratury Okręgowej w Warszawie.

Znikająca kasa
- Z analizy operacji nie wynika, że Ż. był wielkim finansistą. Wszystkie jego działania, które prześledziliśmy, to proste operacje wyprowadzania pieniędzy z FOZZ. Jego kontrahenci przyznają jednak, że Ż. świetnie umiał sprawiać wrażenie eksperta w sprawach finansów - mówi Piotr Grześkiewicz, likwidator FOZZ. - Jeszcze gdy kierował departamentem kredytów w oddziale Banku Handlowego w Luksemburgu, otrzymywaliśmy bardzo niepokojące informacje o jego działaniach - przyznaje nasz informator z wywiadu cywilnego.
Jak ustalił likwidator FOZZ, Grzegorz Ż. z kasy funduszu przekazał ponad 40 mln USD na zatuszowanie swoich "wpadek" z czasów, gdy pracował w Luksemburgu. - Grzegorz Ż. podpisał tam wiele dziwnych akredytyw na różne dostawy dla wielu firm. Firmy te nie spłacały kredytów, więc banki - właśnie pod koniec lat 80. - zwracały się do BH w Luksemburgu o spłatę należności - mówi Piotr Grześkiewicz.
Jak ustalił Piotr Grześkiewicz, niemal wszystkie firmy wykorzystane do działań FOZZ w różnych krajach miały wątpliwą reputację i dorobiły się praktycznie tylko dzięki lokatom Ż. - Mamy dowody, że z większością tych firm - o ile nie ze wszystkimi - przeprowadzał on wspólne operacje już wtedy, gdy pracował w Luksemburgu - przyznaje likwidator FOZZ. Grzegorz Ż. musiał tym firmom bardzo ufać, bo przy przekazywaniu im ogromnych kwot (po kilkadziesiąt milionów dolarów) nie zabezpieczał we właściwy sposób swoich interesów. - Polecenia wydawał przez telefon. Czy dlatego, że tak im ufał, czy też dlatego, że te pieniądze miały "zniknąć"? - zastanawia się likwidator.
Wiele wskazuje na to, że przedstawiciele wspomnianych firm byli tylko pośrednikami. Na żądanie likwidatora przedstawiali jakieś rozliczenia, niekiedy sfałszowane, ale najczęściej nie mieli żadnej dokumentacji, toteż nie udało się ustalić ostatecznego beneficjenta. Trop urywał się w bankach na Kajmanach czy w firmie założonej na Antylach Holenderskich. Niedawno ustalono, że 9,5 mln USD, które Ż. przekazał na hasłowe konto w banku w Szwajcarii (po odwołaniu go ze stanowiska dyrektora FOZZ), trafiło do nie istniejącego już Attel Banku na Kajmanach.

Inwestor strategiczny
Piotr Niemczyk, były zastępca szefa wywiadu UOP, obecnie doradca ministra spraw wewnętrznych, sugeruje na łamach najnowszego numeru "Więzi", że pieniądze wyprowadzone przez FOZZ "wracały kilka lat później, żeby finansować przedsięwzięcia różnych ludzi". Dotychczas ustalono, że pieniądze FOZZ przechodziły przez ponad 100 firm w Polsce. Grzegorz Ż. złożył na przykład depozyt w wysokości 10 mln zł w Big Banku.
Z 80 mln USD, które przepadły w operacjach FOZZ (nie licząc pieniędzy, za które rzeczywiście skupiono polski dług), likwidatorowi FOZZ udało się odzyskać jedynie 30 mln USD. Straty spowodowane przez zarząd FOZZ oszacowano na 128,8 mln USD, 8,2 mln marek i 16,8 mln franków francuskich, co po kursie z 31 grudnia 1990 r. daje 138 mln zł. Prokuratura oskarża Grzegorza Ż., że jako dyrektor FOZZ zagarnął na szkodę funduszu równowartość 12,8 mln zł (po kursie z 1990 r.).
Przebieg kariery Ż. w FOZZ musi zastanawiać: zawieszono go dopiero po pół roku od wykrycia nieprawidłowości, ale i tak został doradcą nowego dyrektora FOZZ, a potem likwidatora. Jak to się mogło stać, że nie cofnięto mu wtedy pełnomocnictw umożliwiających transfery pieniędzy? - Za duże środki wypływały z kraju, żeby służby specjalne tym się nie interesowały - uważa Piotr Grześkiewicz. - Przyznaję, otrzymywaliśmy niepokojące informacje z naszych placówek zagranicznych o działaniach Ż. Ale to nie był nasz człowiek. W służbach obowiązuje zasada, że nie wchodzi się na podwórko kolegów. Wszystkie meldunki na jego temat zanosiliśmy więc do wywiadu wojskowego. Nie ukrywam, że z ulgą, bo cała sprawa śmierdziała na odległość - mówi emerytowany oficer wywiadu.
Nie wiadomo, czy po 1989 r. Ż. "wymknął się spod kontroli", czy nadal realizował planowe, a więc nielegalne działania FOZZ. Oficjalnie "nowa władza" nigdy nie potwierdziła, że wiedziała o operacjach FOZZ i zamierzała je kontynuować. Nie powołano też, choć był taki zamiar, sejmowej komisji specjalnej do wyjaśnienia afery FOZZ.
- Nie mogę wykluczyć, że któryś z oskarżonych w sądzie wstanie i powie: chcę składać wyjaśnienia - przyznaje prokurator Kalwas. Nic jednak na to nie wskazuje. Bardzo skomplikowana od strony dowodowej sprawa FOZZ ulega przedawnieniu w 2005 r. Na przesłuchanie czeka ponad 300 świadków, z których część mieszka za granicą. Choćby tylko z tego powodu praktycznie nierealne jest wydanie prawomocnego wyroku w przewidzianym przez kodeks karny terminie.

 
Więcej możesz przeczytać w 43/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.